7 grzechów głównych aktywizmu: czego nie robić, pomagając innym

1 dzień temu

W ostatnich tygodniach prowadziłem śledztwo dziennikarskie w sprawie jednej z największych polskich inicjatyw pomocowych dla Ukrainy. Jest ona oskarżana o nierozliczanie zbiórek i nieopłacanie faktur. Ale nieprawidłowości związane z działalnością społeczną – czy to wolontariatem, czy aktywizmem – często wymykają się ramom prawa karnego czy cywilnego. Na podstawie rozmów z wolontariuszkami i aktywistami zaangażowanymi w polską pomoc Ukrainie oraz własnych doświadczeń z aktywizmu w kilku miejscach, zrekonstruowałem najczęstsze pułapki, w które można wpaść, działając społecznie.

1. Brak transparentności finansowej i organizacyjnej

Nieprzejrzystość finansowa i organizacyjna to najpewniejsza droga do konfliktów i podejrzeń. Był to też główny temat mojego kilkutygodniowego śledztwa – i ostateczny powód upadku organizacji, o której pisałem. Transparentność nie oznacza jedynie robienia zdjęć i postowania o swojej działalności na platformach społecznościowych. To również prowadzenie księgowości, przejrzyste rozliczenia zbiórek, wystawianie i przechowywanie rachunków, oddzielne konta projektowe, przejrzyste uprawnienia do wydawania środków oraz regularne raporty dla darczyńców i beneficjentów. Publiczne podsumowania wydatków (nawet uproszczone) zmniejszają ryzyko oskarżeń i pomagają zarządzać zaufaniem.

Równocześnie warto zadbać o wewnętrzne mechanizmy kontroli – rotacje osób odpowiedzialnych, dwupoziomową autoryzację dostępu do pieniędzy, procedury zatwierdzania większych zakupów i niezależne audyty, jeżeli skala tego wymaga. Transparentność to także publiczna komunikacja trudnych decyzji (np. ograniczeń w dystrybucji, przekazania mniejszej liczby środków niż obiecane) i ich przyczyn – lepiej wytłumaczyć, niż unikać dyskusji, bo brak informacji tworzy próżnię, którą wypełniają plotki i oskarżenia.

2. Niedbanie o prywatność i bezpieczeństwo beneficjentów pomocy

Wiele działań społecznych dotyczy osób wrażliwych – uchodźców czy ofiar przemocy. Paradoksalnie do tej grupy zaliczają się również żołnierze w Ukrainie. Nieroztropne udostępnienie ich wizerunków, informacji o ich wyposażeniu czy lokalizacji może kosztować życie. Trzeba stosować zasadę minimalnego, niezbędnego udostępniania: zbierać tylko dane konieczne, przechowywać je bezpiecznie (szyfrowane nośniki, silne hasła), anonimizować materiały przed publikacją i uzyskiwać jasną, świadomą zgodę na wykorzystanie wizerunku. Równie istotne jest bezpieczeństwo operacyjne: planowanie transportów, pomijanie (lub celowe ustawianie błędnej) lokalizacji w social mediach, zabezpieczenie komunikacji (np. korzystanie z aplikacji szyfrujących) i ocena ryzyka dla wolontariuszy.

Równocześnie należy pamiętać, iż transparencja i bezpieczeństwo równoważą się wzajemnie. Czasami trzeba zrezygnować z pewnych procedur zapewniających przejrzystość dla zapewnienia bezpieczeństwa beneficjentom, innym razem – ujawnić pewne dane, aby rozliczyć się z darczyńcami. Skutecznym narzędziem pozwalającym zachować obie te wartości może być audyt – czyli zaufana, profesjonalna trzecia strona, która dokona przeglądu naszej dokumentacji i pracy i przedstawi światu zewnętrznemu wyniki bez konieczności ujawniania dokumentów i detali.

3. Mitomania – kiedy story jest kłamstwem

Opowiadanie historii jest częścią aktywizmu – pomaga zbierać wsparcie i budować narrację. Problem zaczyna się, gdy historie są przesadzone, półprawdziwe albo całkowicie zmyślone. Mitomania – skłonność do upiększania faktów, przedstawiania własnej działalności jako bardziej skutecznej niż w rzeczywistości lub fabrykowania dramatycznych epizodów – podcina zaufanie i szkodzi całej sprawie. To także pułapka „dobrego story” dla social mediów: chwytliwy kadr, uproszczona opowieść, clickbaitowa narracja mogą przynieść darowizny dziś, ale zniszczyć wiarygodność jutro. Antidotum to rygor faktów: dokumentacja (paragon, zdjęcie załadunku z listą rzeczy), weryfikacja relacji przed publikacją, transparentne prezentowanie efektów (także porażek) i unikanie monologu „ja, bohater”. Lepsze są historie zbiorowe i konkretne dane niż pojedyncze anegdoty, które potem okazują się nieprawdziwe.

Jak żartują ukraińscy żołnierze, „jeśli wierzyć socjalom, najodważniejszymi bohaterami tej wojny są zagraniczni wolontariusze”.

4. Osobiste relacje i faworyzowanie „swoich”

Działając w terenie, łatwo zbudować silne, intymne relacje z beneficjentami i innymi wolontariuszami – to naturalne i często konieczne, by skutecznie pomagać. Pułapka polega jednak na braku granic: faworyzowaniu „swoich”, mieszaniu relacji zawodowych z prywatnymi, wchodzeniu w zależności emocjonalne z beneficjentami. Może to prowadzić do wykorzystywania, nadużyć, konfliktów interesów oraz wypalenia. Trzeba jasno ustalać role i oczekiwania – kto organizuje, kto decyduje, jakie są zasady korzystania z pomocy – oraz tworzyć procedury zgłaszania nadużyć i mediacji w sporach.

Bez tego łatwo skończyć w sytuacji, w której lepszy sprzęt daje się żołnierzowi, z którym wolontariusz nawiązał romans albo przyjaźń, choćby jeżeli nie ma to sensu w kontekście sytuacji na froncie. Z kolei popsute relacje kończą się czasem niedostarczaniem obiecanych wcześniej zasobów. W sprawie, w której prowadziłem śledztwo, motyw ten pojawiał się notorycznie – żołnierz, który popsuł sobie kontakty z wolontariuszką, przez miesiące nie mógł dostać środków ze swojej imiennej zbiórki. W innym przypadku osoby cieszące się bliskimi relacjami z wolontariuszami otrzymywały wysokiej klasy sprzęt, który nie miał zastosowania w wykonywanej przez nich pracy.

5. Zaangażowanie emocjonalne jako droga do wypalenia

Nawet jeżeli działamy w danej sprawie, ponieważ porusza nas emocjonalnie, trzeba zbudować w sobie ścianę obojętności, przygotować się na brak gratyfikacji i efektu. Nie robisz tego po to, żeby ktoś ci podziękował. Powinieneś działać tak samo, kiedy spotkasz się z wdzięcznością, jak i z niewdzięcznością beneficjenta. Niezależnie od tego, w jakiej sprawie działasz – wozisz drony do Ukrainy, pomagasz uchodźcom na polsko-białoruskiej granicy czy wspierasz osoby w kryzysie zdrowia psychicznego – nie powinieneś uzależniać swojego samopoczucia od reakcji osoby, której pomagasz.

W 2021 roku na granicy polsko-białoruskiej widziałem wielokrotnie, jak aktywiści przywiązywali się do osób uchodźczych, którym pomagali. Często kończyło się to emocjonalnym bólem, kiedy beneficjent znikał, często bez podziękowania, lub zrywał kontakt krótko po osiągnięciu swojego celu. Przykład: X, uchodźca z Syrii, został zabrany z lasu do domu przez grupę aktywistów i spędził z nimi kilka dni w doskonałej komitywie. Deklarował wspólnotę lewicowych wartości i tłumaczył, iż choć jest niewierzący, ustawił sobie na tapecie telefonu Jezusa, żeby skraść serce polskiej Straży Granicznej. Śmiechom nie było końca.

Jakiś czas później X pojawił się w TVP, chwaląc pomoc ze strony polskiego państwa i deklarując się jako katolik. Twierdził, iż został uratowany przez SG, nie zająknąwszy się choćby o aktywistach. Część wolontariuszy poczuła się wtedy zdradzona. Tylko adekwatnie dlaczego? X raczej nie miał żadnych osobistych emocji – ani do nich, ani do TVP. Robił dokładnie to, czego od niego oczekiwano, aby przeżyć i zapewnić sobie pomoc.

6. Wojny domowe między aktywistami

Podobno nie ma gorszych wojen od wojen domowych. Ta zasada działa również w środowiskach aktywistycznych. O ile ogólny cel zwykle jest wspólny, zgrzyty pojawiają się na etapie ustalania celów szczegółowych oraz metod ich osiągnięcia. Klasycznym przykładem jest spór w środowiskach feministycznych o pracę seksualną. O ile wszystkie strony zgadzają się, iż chcą poprawić jakość życia kobiet oraz zadbać o ich wolność, godność i bezpieczeństwo, o tyle rozumienie tych terminów i tego, jak legalizacja lub zakaz na nie wpłynie, może być skrajnie różne.

Analogicznym sporem wśród wolontariuszy w Ukrainie jest dyskusja o tym, czy pomagać cywilom (szczególnie w strefie czerwonej i żółtej, gdzie panuje zagrożenie życia, a dopływ pomocy zachęca osoby do odwlekania ewakuacji) czy wojsku (co ma zwiększać bezpieczeństwo cywilów i przyspieszyć koniec wojny, ale wzbudza dyskusje etyczne). Organizacje czy wolontariusze (mimo pozornego bycia w jednej drużynie), którzy mają w tej kwestii odmienne zdanie, traktują siebie gorzej niż swoich otwartych przeciwników. A wystarczyłoby nie imputować drugiej stronie złej woli.

7. Przerost ego nad treścią

Aktywizm i wolontariat mogą być źródłem tożsamości czy poczucia własnej wartości. Pozornie nie ma w tym nic złego. Problem pojawia się, kiedy motywacje te stają się ważniejsze niż korzyść beneficjenta. jeżeli przedkładasz swoje doświadczenie wolontariatu nad efektywność, prędzej czy później skończysz na etycznych manowcach.

Szczególnie toksyczną formą takiej działalności jest budowanie marki osobistej i zrzutek, z których utrzymuje się dana osoba jako „zawodowy wolontariusz”. Znacie ten model – Patronite, Zrzutka, kilka kont w mediach społecznościowych, wymagających stałego, angażującego kontentu. Często kończy się to działaniami, które w najlepszym razie są suboptymalne, w najgorszym – pozorne.

Przykładem takiej sytuacji jest praktyka nagminna wśród polskich wolontariuszy działających w Ukrainie: osobiste dostarczanie każdej głupoty. Kiedy przewozisz dobra za kilka czy kilkanaście tysięcy, ale koszt ich dostarczenia wynosi dwa lub trzy tysiące, to zdecydowanie robisz coś źle. Ekstremalnym przykładem takiego marnotrawstwa jest zakup żywności w Polsce i przewożenie jej prywatnym samochodem do miejscowości w Donbasie czy okolicach Charkowa. Często bywa to żywność tania i ciężka (kasza, ryż). To wyjątkowo szkodliwa dla środowiska forma ego tripa. Już zakup tych środków w Charkowie czy choćby Kijowie (gdzie w marketach nie brakuje żywności) i wynajęcie tam auta (chociaż równie bezsensowne) byłoby lepsze – przynajmniej dla środowiska.

Idź do oryginalnego materiału