Przedsiębiorca, któremu nieomal ćwierć wieku temu fiskus na podstawie tzw. „widzimisię” zniszczył firmę i posłał go aresztu, otrzyma odszkodowanie. 12 milionów (plus odsetki) to daleko mniej niż to, czego Marek Kubala się domagał przed sądem. Mówi jednak, iż najważniejsza jest satysfakcja.
Marek Kubala, przedsiębiorca z Wałbrzycha, był dealerem Seata i prowadził salon. Do czasu, gdy „z butami” w jego firmie zjawił się fiskus. 13 grudnia 2000 roku Kubala został aresztowany – i to przez „grupę realizacyjną” (czyli AT-ków, nie zwykły patrol).
Lista zarzutów robiła wrażenie – przemyt, korupcja, przekręty podatkowe i manipulacje cenami samochodów. Przedsiębiorca trafił do aresztu. Choć ten w końcu opuścił, to jego firma zdążyła w międzyczasie się już złożyć. Jedyne, co po niej zostało to długi. I to duże długi, które pan Kubala oszacował na około 50 milionów złotych.
Następne lata były już przedsiębiorca spędził na bojach prawnych ze skarbówką i prokuraturą. Po upływie 11 wiosen w końcu został uniewinniony – w odniesieniu do części zarzutów. Reszta z nich po prostu się przedawniła.
Bynajmniej nie był to koniec prawnej odysei. Marek Kubala wystąpił bowiem o odszkodowanie za areszt, ruinę firmy i koszta prawne. Państwo jednak nie widziało problemu – sprawa prawomocnie zamknięta, proszę się rozejść. Stąd kolejne lata życia spędził on na kolejnych procesach, tym razem usiłując wymóc odszkodowanie.
Wedle jego relacji, taktyka przedstawicieli prokuratury i Skarbu Państwa sprowadzała się do niekończącego się przeciągania, przedłużania, mnożenia proceduralnych trudności. W pierwszym wyroku sąd przyznał mu raptem 153 tys. (jako zadośćuczynienie za bezpodstawny areszt) – uznając jednak, iż państwo nie odpowiada za upadek jego firmy.
Kilka kolejnych lat minęło i wreszcie, w ten poniedziałek, Kubala poinformował, iż zapadł kolejny wyrok. Tym razem przyznano mu 12 milionów złotych, do których doszły 4 miliony odsetek. Przedsiębiorca domagał się 30 milionów, ale oświadczył, iż cieszy się przede wszystkim ze zwycięstwa po 23 latach.