Zajmuje się dokumentacją katastrofy promu „Jan Heweliusz” od lat. Co więcej, napisał o niej książkę, w której sięga głęboko do archiwów i relacji świadków tego wydarzenia. To Adam Zadworny, czyli dziennikarz Gazety Wyborczej ze Szczecina. Nasz rozmówca jest przekonany, iż już nigdy nie poznamy prawdy, o zatonięciu statku do którego doszło 14 stycznia 1993 roku u wybrzeży wyspy Rugia.
Polska Morska: Wraca temat Heweliusza, a więc wracają też pytania: czy kiedykolwiek uda się jeszcze ustalić dokładny przebieg tamtych wydarzeń?
Adam Zadworny: Jestem przekonany, iż nigdy już nie poznamy dokładnego przebiegu wydarzeń. Kluczowi świadkowie zginęli w katastrofie, przed laty zmarł też trzeci oficer, który miał wachtę, a który, jak uważa wiele osób, do końca życia nosił w sobie jakąś tajemnicę. Niektórzy uważali, iż skrywana prawda jest w „tajnym raporcie” komisji rządowej, ale ja przecież udowadniam, iż taki raport nie istnieje. Zostajemy więc z ostatnią wersją Odwoławczej Izby Morskiej, spekulacjami i teoriami spiskowymi. Jedna z nich, ta o broni, „gra” w serialu Netflixa.
Grzegorz Sudwoj powiedział w rozmowie z Polską Morską, iż twoja książka „jest najbliższa prawdy” w kontekście tragedii promu Jan Heweliusz. Czy takich opinii pojawia się więcej? Jakie nowe fakty udało się tobie ustalić już po publikacji tytułu?
Opinia Grzegorza Sudwoja jest dla mnie bardzo miła oczywiście, bo przecież przeszedł to piekło i uznał, iż udało mi się wiernie je odtworzyć. Także dlatego, iż dotarłem do protokołów przesłuchań rozbitków w prokuraturze, a te, prowadzone kilka dni po katastrofie, były pełne szczegółów, które po latach umykają. Na moje spotkania autorskie na Wybrzeżu zawsze przychodzi spora grupa ludzi morza i są to wymagający czytelnicy, ale najbardziej obawiałem się spotkania w Klubie Kapitanów Żeglugi Wielkiej w Szczecinie, gdzie mnie zaproszono. Bo to fachowcy, szczególarze, gotowi wytknąć każdy drobny błąd czy nieścisłość. I znaleźli taką – napisałem, iż kapitan Kurowski, po wyroku Izby Morskiej w sprawie pożaru na jego statku zastrzelił się z broni służbowej, myślałem, iż miał taką w sejfie, a on zastrzelił się z broni prywatnej. Teraz już nie boję się żadnych spotkań.
Czy często otrzymujesz pytania, prośby o recenzję serialu Netflixa „Heweliusz”? Co wówczas odpowiadasz?
Dużo osób mnie o to pyta, także znajomi, rodzina, najwyraźniej wszyscy oglądają ten serial. Chcą wiedzieć „jak było naprawdę”. Czasami staram się to tłumaczyć, ale częściej odsyłam do książki albo publikacji prasowych, podcastów, których bardzo wiele w ostatnich miesiącach powstało.
Czy można traktować miniserial jako swego rodzaju dokumentację wydarzeń sprzed lat, czy jest to bardziej fikcja i wizja reżysera?
Ten serial jest prawdziwy w tym znaczeniu, iż bardzo wiarygodnie pokazuje nam tamtą Polskę, szarą jak styczniowy dzień, w którym zdarzyła się katastrofa albo jak jak jedne z ostatnich nieocieplonych bloków, które filmowcom udało się odnaleźć, zdaje się, iż w Stargardzie. Bardzo udane, w tym sensie, iż wiarygodne są sceny katastrofy, szczególnie te z wnętrza promu – wiem to od ocalałych, którzy już serial oglądali. Fale jednak były wielokrotnie większe niż te na ekranie, tak dużych nie udało się w wodnym studio filmowym pod Brukselą wzniecić. Serial prawdziwie i wiarygodnie oddaje mechanizm powstawania oficjalnych kłamstw, choć serialowy wiceminister żeglugi Kowalik nigdy nie istniał. Istniał wiceminister Zbigniew Sulatycki, który stał na czele komisji resortowej, która orzekła, iż jedynym winnym jest huragan. W serialu są prawdziwe sceny, które zapamiętałem z opowieści rozbitków, prawdziwy jest kapitan Andrzej Ułasiewicz i jego żona, a choćby kukiełka upleciona ze sznurka – Baba Jaga, która miała przynosić kapitanowi szczęście, a której nie zabrał w ostatni rejs. Jest też wiele postaci fikcyjnych, ulepionych z kilku protoplastów. Np. filmowy oficer nosi w sobie głównie cechy i przeżycia Grzegorza Sudwoja, Niektóre wątki, całe sekwencje i sceny powstały tylko w wyobraźni twórców, którzy mają do tego prawo. Pamiętajmy więc, iż to fabuła, a nie dokument, choć mamy prom „Heweliusz” i prawdziwego Ułasiewicza, granego przez Borysa Szyca.
Jakie wyzwania napotkałeś podczas zbierania materiałów do książki? Czy były momenty, w których natrafiłeś na nieznane wcześniej szczegóły dotyczące przyczyn katastrofy?
Takich rzeczy, nieznanych publicznie jest całkiem dużo, odsyłam do książki… Prom powstał w 1977 r. w Norwegii i już trzy tygodnie po wypłynięciu w pierwszy rejs uderzył w narzeże w Ystad, co zapoczątkowało całą serię wypadków, niektóre z nich – nagłe przechyły w morzu o mało go już wcześniej nie zatopiły. Część z nich została zatajona w czasach PRL przez armatora i instytucje morskie, a dziennikarze o nich nie pisali, bo była cenzura. Już w nowych czasach, cztery miesiące po katastrofie podjęto decyzję, aby nie upubliczniać raportu Państwowej Inspekcji Pracy, który był miażdżący dla państwa polskiego i jego niektórych instytucji, właściciela statku, polskiego ratownictwa, które przez wiele godzin nie ruszyło na pomoc rozbiykom. Pierwsi byli Niemcy i Duńczycy. W przypadku Niemców to byli ochotnicy, zwykli rybacy, którzy wyruszyli statkiem ratowniczym „Arkona” i zawodowcy – ratownicy marynarki wojennej, którzy polecieli helikopterami, także na ochotnika, bo warunki były bardzo niebezpieczne. Do dziś pokutuje opinia, iż mogli uratować więcej ludzi, bo tylko rzucali bezradnym rozbitkom liny z uprzężami, zamiast schodzić po nich w dół. Ale Niemcy uznali, iż schodzenie w dół przy tych falach i huraganie jest zbyt niebezpieczne. Wydaje mi się, iż trzeba było tam być, by to oceniać. Poza tym udowadniam, iż niektórzy niemieccy ratownicy schodzili w dół, ryzykując zyciem i potwierdzją to uratowani.
Czy z katastrofy „Heweliusza” wyciągnięto jakieś wnioski, które miały zapobiec tragediom o takich rozmiarach czy w ogóle poprawić bezpieczeństwo żeglugi promowej?
Wydając werdykt w 1994 r. Izba Morska w Szczecinie ogłosił liczne zalecenia, które miały pomóc uniknąć takich tragedii. Np. Urzędowi Morskiemu w Szczecinie nakazała, by zobowiązał armatorów do organizowania ćwiczeń z zakładania kombinezonów termicznych, Kapitanatowi Portu zalecono przeprowadzanie częstszych kontroli stateczności promów, a Polskiemu Rejestrowi Statków zbadanie możliwości zmiany sposobu zamykania tratw, bo marynarzom z „Heweliusza” nie udało się zamknąc części włazów – do środka wlała się lodowata woda, powodując hipotermię i śmierć pasażerów, nie mających, jak wiemy, kombinezonów termicznych. Warto też wspomnieć, iż po katastrofie „Heweliusza” Szwedzi mocno atakowali polską konkurencję na Bałtyku. Słusznie wskazywali na skrywaną historię wcześniejszych wypadków „Heweliusza”, ale tamtejsi dziennikarze pisali też bzdury, jakoby załoga „Heweliusza” była pijana. Nie mieliśmy wtedy na Zachodzie w tej sprawie dobrej prasy. Ale kiedy we wrześniu 1994 r. na Bałtyku zatonął, zbudowany w Niemczech dla Finów, prom „Estonia” skandynawowie o „Heweliuszu” zapomnieli.
Pokłosiem serialu jest wzmożona dyskusja o tragedii z 1993 roku. Czy planuje pan następne, książkowe propozycje w temacie tamtych wydarzeń?
Ta historia bardzo mnie wciągnęła, chyba choćby za bardzo. Lubię świat ludzi morza, bo się w nim wychowałem. Ten świat pojawi się trochę w kolejnej książce, która piszę dla Wydawnictwa Czarne. Także non fiction, cos w rodzaju antyballady o Szczecinie.
Więcej na temat katastrofy promu możecie przeczytać w książce Adama Zadwornego pod tytułem „Heweliusz. Tajemnica katastrofy na Bałtyku”. Tytuł ten dostępny jest, między innymi, na stronie internetowej Wydawnictwa Czarne.

3 godzin temu
![Napad na Nawigatora XXI. Działania służb w Szczecinie i Trzebieży [GALERIA]](https://polskamorska.pl/wp-content/uploads/2025/11/IMG_0778.jpg)






