Deregulacja

obserwatorkonstytucyjny.pl 2 lat temu

O sposobie rozpatrywania spraw przez sądy decydują dziś nie tylko zwykłe procedury sądowe czy przepisy wewnętrznych regulaminów, ale także dziesiątki i setki zarządzeń nadzorczych wydawanych w ramach nadzoru administracyjnego. Deklarowanym celem większości z nich jest uproszczenie procedur (a dokładniej poprawa wyników statystycznych), ale efekt końcowy jest bardziej szkodliwy niż dobry. Podstawą ich wydania jest typowa logika poganiacza wielbłądów – jeżeli coś trwa zbyt długo, należy to zlecić, by zrobiło to szybciej i pracowało więcej.

Tak więc dzisiaj większość sędziów sądowych jest przytłoczona stosem dyrektyw nadzorczych, nakazów i nakazów. Nakazano mu wyznaczenie terminu rozprawy w ciągu 7 dni, gdy ktoś skarżył się, iż czekał zbyt długo na wyznaczenie terminu. Niektórzy skarżyli się, iż rozprawy są odległe – nakazano zważenie dossier i ustalenie co najmniej 8 lub 10 spraw. Wzrosła liczba spraw w toku powyżej 3 lat – nakazano wyznaczanie nowych rozpraw przynajmniej raz w miesiącu. Sprawa toczy się od 5 lat – sędziemu nakazano comiesięczne sporządzanie wyjaśnień, dlaczego sprawa nie została jeszcze zamknięta. Rosną zaległości sądowe – zarządzono kolejne rozprawy. Tak się sprawy potoczyły, ale niestety na miejscu. Bo doświadczenie mówi (niestety, chyba nie „strażnik”), iż czas „zaoszczędzony” podczas sporów sądowych poprzez szybkie podejmowanie decyzji bez uważnego namysłu (bo nie ma czasu w podjęcie decyzji) zawsze trzeba „oddawać”, z odsetkami, bo dalsze etapy procedury.

A odsetek jest wysoki. Obowiązek natychmiastowego wniesienia na rozprawę wszystkich przydzielonych sędziemu spraw (ponieważ sprawa nie może być „bezterminowa”) oznacza, iż ​​sędzia musi „rozpatrzyć” choćby setki spraw jednocześnie. Ponieważ teraz gwałtownie liczę, we własnym kalendarzu mam 176 spraw z zapisanymi terminami rozpraw, a na półce czeka jeszcze około 30 nowych spraw oczekujących na rozprawę. Czy pamiętasz to wszystko, aby wiedzieć, o co chodzi? Oczywiście nie. Efekt jest taki, iż przed każdym przesłuchaniem muszę spędzić prawie cały dzień na czytaniu dokumentów, żeby zapamiętać szczegóły i zrozumieć, jak toczy się sprawa, kto czego chce i dlaczego. W rzeczywistości prawie za każdym razem, gdy dostaję list, muszę zrobić to samo, bo skąd mam wiedzieć, czy świadek wymieniony w liście jest potrzebny. Innym efektem tego „hurtowego” oznaczenia sprawy jest to, iż gdybym musiał przełożyć rozprawę na inny termin (na przykład z powodu choroby lub konieczności przyniesienia dokumentów), choćby przeszkoda w rozpatrzeniu sprawy trwałaby tydzień, Kolejny termin nie będzie wcześniejszy niż 3 miesiące, ponieważ wszystkie poprzednie spotkania zostały zakończone. Oczywiście w ciągu tych trzech miesięcy zapomnę większość szczegółów tej sprawy i znowu będę musiał poświęcić trochę czasu w jej czytanie i zapamiętywanie.

Sytuacji nie poprawił inny pomysł regulacyjny, jakim jest czasowe zwiększenie liczby „rozpraw”, czyli liczby dni rozpraw sędziego w miesiącu. W rzeczywistości zarządzenie wyznaczenia siedmiu rozpraw w miesiącu nie tylko skraca przerwy między rozprawami z 12 do dziewięciu tygodni, ale także pozbawia sędziego czasu niezbędnego na przygotowanie się do rozprawy i wykonanie innych czynności w przydzielonej mu sprawie. W efekcie sędziowie biorą udział w takich „skoncentrowanych” rozprawach bez odpowiedniego do nich przygotowania, co może przełożyć się na dopuszczenie zbędnych dowodów, niedostrzeżenie istotnych kwestii lub pominięcie wniosków, prowadzące do rozpraw niepotrzebnych opóźnień. Na przykład w jednym sądzie nadzór realizowany przez Program Przeciw Zaległościom zwiększył liczbę rozpraw na sędziego miesięcznie z 8 do 12, co skutkowało znacznym wzrostem wysokości zaległości i spadkiem skuteczności postępowania sądowego. Nie pomaga też nałożenie na niego obowiązku napisania opisu sprawy lub wypełnienia formularza opisowego w celu wyjaśnienia kierownikowi, dlaczego sprawa nie została zamknięta. I odwrotnie, może nie być czasu w przygotowanie kolejnej sprawy z powodu napisania samokrytyki, a tym samym niezauważenia, iż ​​powództwo można oddalić już pierwszego dnia bez dowodów…

Co możesz w tym celu zrobić? Cóż, niestety bez deregulacji jest to niemożliwe. Jedynym sposobem na zakończenie tego szaleństwa regulacyjnego jest wydanie przez Prokuratora Generalnego (w ramach jego nadzoru) nakazu natychmiastowego anulowania wszystkich nakazów regulacyjnych, bez względu na to, kiedy i kogo, oraz zabraniających wydawania kolejnych nakazów regulacyjnych na następny 12 miesięcy. Niech na rok znikną wytyczne dotyczące liczby spotkań, liczby spraw na liście, czy zasad przydzielania spraw. Niech znikną wszystkie nakazy, stwierdzające, iż decyzję należy podjąć w ciągu 3 lub 7 dni od otrzymania dokumentów, a okres przedłużenia w sprawach powyżej trzech lat nie powinien przekraczać jednego miesiąca. Niech nadzór administracyjny nad sprawą zniknie podczas tworzenia wszystkich tych formularzy, opisów, raportów i innych dokumentów, aby wyjaśnić, dlaczego sprawa jest przez cały czas w toku. Spraw, aby było to ważniejsze niż oznaczanie problemu w statystykach, ponieważ można go niezawodnie rozwiązać w rozsądnym, a nie krótkim terminie.

Panie ministrze, proszę, aby sędziowie mieli szansę pracować przez rok, nie będąc związanymi nakazami regulacyjnymi, dyrektywami, wytycznymi inspektorów lub jakimkolwiek planem zwalczania zaległości. Kiedy będą gotowi, poproś ich o przypisanie elementów do listy i pracę nad tyloma elementami, ile mogą. Niech zaplanują jak najwięcej przesłuchań każdego miesiąca i tyle spraw, ile chcą. Chcą przetrwać tydzień bez harmonogramu – śmiało. Niech nie piszą tych wszystkich raportów i wyjaśnień dotyczących długości i długości. Niech robią, co chcą. Za rok zbadamy, jak wpływa to na funkcjonowanie sądu. jeżeli o mnie chodzi, to zwykle ryzykuję, iż efekt będzie wyraźny i nie dojdzie do załamania, bo sędzia nie śpieszy się z luzowaniem. Zamiast tego mam nadzieję, iż postępowanie sądowe będzie bardziej efektywne, eliminując czas marnowany na czytanie w kółko tych samych spraw. Lepsze przygotowanie sędziów do rozpatrywania spraw, co skutkuje mniejszą liczbą niezamierzonych opóźnień i gromadzenia dowodów. Przy mniejszej liczbie spraw „na stole” jednocześnie przerwy między rozprawami są krótsze, a postępowanie szybsze. Możliwe, iż dzięki temu postępowanie zostanie choćby skrócone o tę mityczną 1/3, znacznie niższym kosztem niż wydawanie setek milionów złotych na kamery i koordynację małych sądów.

Co powiedziałeś, ministrze? Jedna ustawa, jeden podpis, prawie zerowy koszt dla budżetu państwa, szansa na znaczną poprawę funkcjonowania sądów. Polegamy na Panu…

Idź do oryginalnego materiału