DRM - zagrożenie, czy... ?

1 dekada temu
Do napisania tego posta natchnęła mnie dyskusja na jednej z grup dyskusyjnych, sprowokowana wypowiedzią Steve'a Jobsa (tego od Apple) na temat DRM.

Problem DRM wbrew pozorom wcale nie tkwi w... DRM. Tkwi on zupełnie gdzie indziej: w ludzkiej mentalności. A w naszych warunkach, w mentalności wytworzonej przed kilkadziesiąt lat trwania poprzedniego ustroju, którą to mentalność dziedziczą następne pokolenia...

Nie mam racji? Przyjrzyjmy się więc zjawisku, które z DRM nie ma pozornie nic wspólnego. Przyjrzyjmy się konkretnie dorożkarzom z Podhala. To taka mała grupa zawodowa, o której jakiś czas temu zrobiło się głośno, gdy Urząd Skarbowy kazał im zamontować kasy fiskalne. Zrobił się niesamowity lament, jacy to oni są uciskani.

A są uciskani? Tak naprawdę jest to nieistotne. Istotne jest to, iż w Polsce mamy taki wynalazek, jak podatek dochodowy. Podatek ten obejmuje wszystkie źródła dochodu, także te nieujawnione i/lub nielegalne. Zatem teoretycznie ci dorożkarze płacą podatek od swoich dochodów. Ale najwyraźniej to tylko taka teoria - bo gdyby tak było rzeczywiście, to po co protestowali przeciwko kasom? Tym bardziej, iż koszty założenia kas mieli mieć zrefundowane...

Przeciwko czemu więc protestowali ci dorożkarze? Przeciwko podatkowi dochodowemu jako takiemu? Nie! Oni protestowali przeciwko wyekzekwowaniu tego podatku akurat od nich! Czyli podatek dochodowy w zasadzie zły nie jest, dopóki oni mogą się od niego wywinąć...

Ale wróćmy do DRM. Z tą technologią problem jest wprawdzie całkiem inny, ale po rozłożeniu go na czynniku pierwsze, pojawia się zaskakująco elementów wspólnych z tymi nieszczęsnymi dorożkarzami.

Problem DRM jest tak naprawdę prosty i zrozumie go każdy, kto jest w stanie odróżnić pojęcie własności materialnej od niematerialnej. Ale uwaaaagaa!

Pewna osoba, pragnąca uchodzić za inteligentną, rozmawiała kiedyś ze mną w szerszym gronie rodzinnym o prawach autorskich i ich naruszaniu. Treść tej rozmowy, czy raczej monologu, można streścić następująco: jak kopiujesz muzykę, to jesteś złodziejem. To dokładnie tak, jakbyś ukradł sąsiadowi Mercedesa spod bloku.

Ale czy tak jest istotnie? Oczywiście nie. Problem w tym, iż w świadomości wielu Polaków niestety, ale tak. I szczerze mówiąc, nie wiem, skąd się to bierze, ani jak to zwalczać.

(A jeżeli jesteś jednym z tych, którzy uważają to twierdzenie o Mercedesie za prawdziwe - dowiedz się, iż kradnąc Mercedesa, okradasz sąsiada, natomiast kopiując muzykę od tego sąsiada - nie jego, tylko wytwórnię. Owszem, kradzież występuje i tu i tam, ale poszkodowany podmiot jest całkiem inny.)


Po raz drugi odszedłem od samego DRM... Wróćmy więc do niego już na dobre. Problem DRM dotyczy dóbr niematerialnych - najprościej rzecz ujmując, wreszcie powstał skuteczny mechanizm, pozwalające wytwórniom kontrolować sposób użycia tych dóbr.

Drugą rzeczą różniącą dobra materialne od niematerialnych (pierwsza to aspekt kradzieży) jest sposób ich użytkowania. Wyobraź sobie, Drogi Czytelniku, iż masz ochotę na ciastko z kremem. Tak po prostu. Co więc robisz? Ano idziesz do cukierni, kupujesz je i zjadasz. To oczywiste, prawda? Podobnie oczywisty jest fakt, iż jeżeli to ciastko zjesz, to już go dalej nie masz (bo zostało zjedzone). Czy tak?

Czyli jeżeli znowu będziesz mieć ochotę na ciastko, to znowu będziesz musiał pójść do cukierni i kupić sobie nowe ciastko, tak? I tym się właśnie charakteryzują dobra materialne.

Dobra niematerialne natomiast rządzą się nieco innymi prawami. Załóżmy, iż masz ochotę posłuchać sobie muzyki. Tak po prostu. Co robisz? Kupujesz sobie płytę z muzyką i ją włączasz w jakimś odtwarzaczu. Zgadza się? A co robisz, jeżeli za tydzień znowu masz ochotę posłuchać tej płyty? Ano ponownie włączasz ją w jakimś odtwarzaczu. Ale zaaaaraz! Czy ja tu czegoś nie pominąłem?

Tak! Pominąłem ponowne kupowanie płyty. To jest właśnie największa różnica pomiędzy dobrem materialnym, a niematerialnym: dobro niematerialne można do woli powielać i używać wielokrotnie. Czyli w praktyce wytwórnia nie kontroluje, co nabywca płyty z nią zrobi i ile razy.

I tu pojawia się DRM. DRM to technologia pozwalająca na skuteczną kontrolę sposoby wykorzystywania nabytego utworu. Czyli kupujesz tą płytę i słuchasz. Ale za tydzień... znowu musisz ją kupić, aby jej ponownie posłuchać.

Oczywiście tak naprawdę nie mówimy tu o płytach. Muzyka od dawna jest dostępna do kupna, zarówno legalnie, jak i nielegalnie, w postaci wirtualnej, tj. bez płyt - same pliki w komputerze.


I tu wróćmy po raz ostatni już do wspomnianych na początku dorożkarzy. Dorożkarze nie protestowali przeciwko podatkowi - oni protestowali przeciwko skutecznemu egzekwowaniu tego podatku. DRM wywołuje podobne protesty, jednak nikt nie protestuje przeciwko piractwu! Protesty dotyczą tylko tego, iż skończy się w końcu niekontrolowane używanie nabytych dóbr, jak choćby tej muzyki.

Ale jak to? To już nie będziemy mogli, raz kupując muzykę, słuchać jej do woli? Jak to?


A tak to! Kilkadziesiąt lat życia w minionym ustroju nauczyło nas lub naszych rodziców, iż do "kultury" dostęp powinien mieć każdy w formie nieograniczonej.

Tylko czy takie podejście do tematu jest słuszne? Oczywiście, punkt widzenia zależy tu od punktu siedzenia. Osoby, które nigdy w życiu nie napisały niczego więcej od listy zakupów, uważają DRM za wcielenie szatana. Wytwórnie natomiast za zbawienną technologię.

Jednakże z tym punktem widzenia nie jest w tym przypadku do końca tak prosto. Tym razem zależy on nie tylko od punktu siedzenia, ale również od świadomości społecznej.

Bowiem czym jest nieograniczony i nieodpłatny dostęp do dóbr dowolnego typu? I do czego nas już raz doprowadził? Do czego doprowadził wiele innych krajów? Co się do dzisiaj dzieje na Kubie?

Nie mam tu zamiaru dywagować nad przewagami kapitalizmu nad socjalizmem - te są oczywiste, jednakże chciałbym zwrócić Twoją uwagę na ten prosty fakt, iż stosunek do DRM jest idealnym odbiciem poglądów politycznych i gospodarczych danej osoby.


Przyjrzyjmy się więc argumentowi, jakiego najczęściej używają w dyskusjach przeciwnicy DRM: "DRM paradoksalnie spowoduje rozkwit kwalifikowanego piractwa".

A i owszem, spowoduje. Spowoduje dlatego, iż skończy się dla wielu ludzi wielokrotne wykorzystywanie, także w celach komercyjnych (choćby u osławionego w telewizji fryzjera), tylko raz zakupionego utworu.

Dla jasności: kupowanie muzyki za każdym razem, gdy chcemy jej posłuchać, absolutnie nie ma sensu. Sens ma natomiast jednorazowy zakup np. 20 odtworzeń. A jeżeli przez cały czas nabywca nie ma dość, dokupuje sobie kolejne odtworzenia.

I tu jest właśnie pies pogrzebany: DRM spowoduje, iż wytwórnie będą mogłby zacząć sprzedawać konkretne pakiety odtworzeń, a nie tylko przysłowiową jedną kopię muzyki. A co więcej, będą mogły osobno (i drożej!) sprzedawać muzykę do użytku komercyjnego. I to właśnie ma spowodować wzrost piractwa kwalifikowanego - wiele osób, po urealnieniu (tak! właśnie urealnieniu!) kosztów muzyki, przestanie być na nią stać, więc przejdzie na piractwo.

Czy to jednak źle? To znowu zależy od punktu widzenia. Oczywiście, osoby te wolałyby pozostać legalne, kupując jedną kopię muzyki i bazując na niedoskonałości dotychczasowych metod kontroli wykorzystania tej muzyki. Całkowicie te osoby rozumiem. Jednak należy sobie powiedzieć wprost: to jest złe!

Całe moje doświadczenie zawodowe dobitnie nauczyło mnie jednej rzeczy: najważniejsza w jakiejkolwiek działalności jest klarowność. jeżeli ja coś komuś sprzedaję, to albo są jakieś metody kontroli tego, co on z tą rzeczą zrobi, albo mogę się prędzej czy później spodziewać, iż on wymyśli taki sposób użycia tej rzeczy, iż w istocie ja będę na tym stratny.

Ale w jaki niby sposób? To proste: jeżeli ktoś chce ode mnie kupić program, a ja wiem (załóżmy tu na chwilę tzw. wiedzę doskonałą), ile on na tym programie zarobi, to mogę sobie skalkulować cenę, jaką powinien mi zapłacić. Cena ta oczywiście nie ma nic wspólnego z moimi realnymi kosztami (te stanowią tylko dolny próg mojej opłacalności) - jest ona tak wyliczona, abym zarobił jak najwięcej, a jednocześnie jemu się to jeszcze opłacało. To brutalne, ale takie jest życie i jego zasady.

Zatem jeżeli teraz ktoś wymyśli nowy sposób użycia programu, który mu sprzedałem, na którym to sposobie on zarobi więcej, to ja będę stratny. Dlaczego? Ano gdybym od razu wiedział, ile nabywca (nazwijmy go tu użytkownikiem końcowym) faktycznie zarobi, zażądałbym od niego więcej pieniędzy wiedząc dobrze, iż będzie w stanie je zapłacić.

Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku tych osób, które pragną kupić jedną kopię muzyki, po czym korzystać z niej do woli. Powtórzmy jeszcze raz: to jest złe. A skoro to jest złe, to jak najbardziej pozytywne jest podpadnięcie tych osób pod piractwo kwalifikowane po wprowadzeniu DRM. Tak, to jeszcze bardziej brutalne, ale albo zaczniemy w końcu być brutalni, albo będziemy cały czas żyli w świecie uznaniowości, jaki ogólnie panuje w naszym kraju.


Właśnie: uznaniowość. Białe jest białe, ale jak mi jest źle i przymieram głodem, to może jednak białe jest czarne... NIE! Białe jest białe, a moje przymieranie głodem (czy wręcz konkretna perspektywa rychłej śmierci głodowej) absolutnie mnie nie upoważnia (a w każdym razie nie powinna) do kradzieży chleba!

No ale tu się właśnie ujawnia polska mentalność. Moja osobista korzyść jest przecież ważniejsza od bezwzględnego poszanowania prawa. Prawa państwowego, lub prywatnego, narzuconego w postaci licencji na nabywane dobra...
Idź do oryginalnego materiału