Gawkowski powinien wiedzieć, iż dopóki globalne platformy zaniżają przychody, podatek cyfrowy nie pomoże

12 godzin temu

Wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski zapowiedział prace nad wprowadzeniem podatku cyfrowego, który miałby obciążać globalne platformy cyfrowe wyprowadzające dochody do państw oferujących cieplarniane warunki dla bogaczy – choćby jeżeli na co dzień pada tam deszcz (tak, chodzi o Irlandię). Na pierwszy rzut oka to sensowne rozwiązanie. Słusznie oburzamy się na milionerów i miliarderów unikających płacenia podatków, a ci z USA zrobili się ostatnio jeszcze bardziej bezczelni. Niestety, gdy sprawę odrze się z tych słusznych emocji, pomysł ministra Gawkowskiego traci na atrakcyjności. Nie tylko dlatego, iż informacja została błyskawicznie zdementowana przez ministra finansów Andrzeja Domańskiego, odpowiedzialnego za politykę fiskalną państwa.

Inni mają, dlaczego nie my?

Faktem jest, iż globalne platformy cyfrowe płacą w Polsce kilka podatku CIT. Według danych Ministerstwa Finansów, Facebook w 2023 roku zapłacił 11 mln zł, a Google Poland niespełna 50 mln. Amazon EU również 11 mln. Dla porównania Biedronka zapłaciła ponad miliard zł, Orlen 1,4 mld. Facebook i Amazon zapłaciły więc mniej, niż na przykład sklep internetowy Oponeo.pl, (15 mln zł z tytułu podatku CIT), natomiast Google Poland minimalnie mniej, niż Drutex SA (51 mln zł). Dla porządku trzeba dodać, iż Google i Amazon mają w Polsce także inne spółki, ale mniejsze i wnoszące do budżetu znacznie mniej pieniędzy.

W związku z tym minister Gawkowski chciałby wprowadzić podatek cyfrowy w formie znanej z niektórych państw UE. Przykładowo w Czechach wprowadzono 7-procentowy podatek obrotowy, czyli nakładany na przychody spółek. W Austrii również postawiono na podatek obrotowy, ale z niższą stawką, wynoszącą 5 proc. We Francji stawka wyniosła 3 proc. Państwa te różnią się także kategoriami opodatkowanych usług. W Czechach i Francji opodatkowane są nie tylko cyfrowe usługi reklamowe, ale też przychody z gospodarowania danymi użytkowników czy dostarczania interfejsu cyfrowego. Austriacki fiskus pobiera ten podatek głównie od reklam cyfrowych.

Wprowadzono również kryteria wyłączające z podatku mniejszych dostawców, by obciążyć nim przede wszystkim międzynarodowe korporacje. We wszystkich tych trzech państwach podatek cyfrowy płacą wyłącznie spółki, które w skali globalnej osiągają przychody powyżej 750 mln euro, a w danym kraju przynajmniej 25 mln euro (Austria i Francja) lub 50 mln koron (Czechy).

Skoro taki podatek funkcjonuje już w niektórych państwach UE, to czemu by go nie wprowadzić nad Wisłą? Przecież Polska potrzebuje pieniędzy na inwestycje i zbrojenia, a platformy cyfrowe mają ich od groma – niech się dorzucą do bezpieczeństwa i dobrobytu w kraju, w którym zarabiają krocie. „Dzięki tej zmianie miliardy, które do tej pory wypływały za granicę, zostaną w Polsce i zasilą rozwój naszego sektora technologicznego, startupów i mediów” – czytamy w poście Lewicy na portalu X. Sam Gawkowski tłumaczył swój postulat koniecznością zebrania pieniędzy na inwestycje, przywołując przy okazji zapowiedziane przez Paryż nakłady na AI, które mają sięgnąć 109 miliardów euro.

Jak skutecznie opodatkować platformy cyfrowe?

Niestety, te ambitne plany miałyby kilka wspólnego z rzeczywistością nawet, gdyby nie zostały zdementowane przez ministra Domańskiego. Po pierwsze, wpływy z podatku cyfrowego byłyby nieprzystawalne do środków potrzebnych na poważne badania nad nowymi technologiami. Przykładowo, we Francji w 2023 roku dochody budżetowe z tego źródła wyniosły 700 milionów euro. W polskich warunkach, licząc proporcjonalnie do PKB, wyszłoby ponad 900 mln złotych. choćby okrągły miliard byłby dla państwa trzeciorzędnym źródłem dochodów. Według raportu Fundacji Instrat z 2020 roku, podatek w takiej formie i ze stawką 7 proc. dałby Polsce początkowo miliard złotych, a w perspektywie 5 lat – do 2 mld. Tymczasem danina solidarnościowa, która obciąża osoby fizyczne zarabiające ponad milion złotych rocznie, zapewnia budżetowi ok. 3 mld złotych.

Wpis Lewicy o „zatrzymaniu miliardów wypływających za granicę” zawiera przekłamanie. Ten podatek nie zatrzyma żadnych pieniędzy wyciąganych z Polski przez globalne platformy cyfrowe, ponieważ wypływają stąd nie zyski (dochody), ale przychody.

Międzynarodowe korporacje działające w tradycyjnych branżach, na przykład wielkie sieci handlowe, kierują pieniądze do rajów podatkowych dzięki zaniżania zysków w danym kraju. Odbywa się to głównie dzięki sztucznego zawyżania kosztów poprzez płacenie spółkom-siostrom zarejestrowanym w rajach podatkowych nierynkowych kwot za różne usługi i dobra. Na przykład za licencje na korzystanie ze znaków handlowych, doradztwo czy księgowość, ale też za sprzedawane towary.

Globalne platformy cyfrowe, by uniknąć płacenia podatków, zaniżają przychody w danym kraju, pobierając opłaty za większość usług bezpośrednio przez spółki zarejestrowane w jurysdykcjach przyjaznych wybranym podatnikom. Wiecie, ile podatku CIT zapłacił w Polsce Netflix? Ani złotówki – nie jest choćby podatnikiem polskiego CIT. Pieniążki od milionów polskich widzów płyną prosto do Holandii, gdzie zarejestrowana jest spółka Netflix International B.V. Za otrzymanie usługi reklamowej GoogleAds dostaje się fakturę od spółki Google Ireland Limited, zarejestrowanej w Dublinie.

Dlatego też platformy cyfrowe są w Polsce oficjalnie niewielkie – nie tylko pod względem zysków, ale też przychodów. Google Poland wykazał ponad 1,4 mld zł przychodów w 2023 roku, co dało mu 593 miejsce w wykazie podatników CIT Ministerstwa Finansów. 571 miejsce zajął Facebook Poland, który w Polsce zafakturował niespełna 1,5 mld zł przychodów. Netflix i Spotify nie wykazały ich wcale. W jaki sposób opodatkowanie przychodów miałoby zatrzymać wypływające miliardy, skoro platformy cyfrowe albo nie wykazują przychodów, albo je zaniżają? Do realnego opodatkowania platform cyfrowych potrzebna jest kooperacja praktycznie wszystkich jurysdykcji państw rozwiniętych. Wówczas można by oszacować, jaka część zysków danej spółki pochodzi ze świadczenia usług w poszczególnych krajach, następnie je opodatkować i rozdzielić odpowiednim fiskusom.

Od stycznia tego roku w Polsce obowiązuje globalny podatek minimalny, który w UE został wprowadzony dyrektywą unijną, ale jest częścią szerszej inicjatywy państw OECD. Ma za zadanie zniechęcać spółki do wyprowadzania zysków do rajów podatkowych poprzez ustanowienie minimalnej stawki CIT na poziomie 15 proc. jeżeli efektywna stawka opodatkowania (effective tax rate – ETR) spółki w danym kraju wyniesie mniej, będzie ona musiała wyrównać różnicę. To też nie załatwi sprawy, gdyż podatek ten będzie płacony w miejscu rezydencji podatkowej danej spółki – w tym przypadku najczęściej w Holandii albo Irlandii. Jego celem jest jednak ograniczenie zachęt do korzystania z rajów podatkowych. Szacuje się, iż w pierwszym roku może przynieść Polsce ok. 3 mld zł, ale jeżeli jego działanie zniechęcające okaże się skuteczne, może w przyszłości przełoży się to na wyższe wpływy z CIT.

Po co ten teatrzyk?

Minister Gawkowski niepotrzebnie i lekkomyślnie wyszedł przed szereg. Zamiast poczekać przynajmniej rok, by ocenić, jak się sprawdza globalny podatek minimalny, bez konsultacji zapowiedział prace nad podatkiem cyfrowym – chociaż sprawami fiskalnymi zajmuje się Ministerstwo Finansów. Ten pomysł był skazany na szybkie dementi. Po pierwsze, w obecnej sytuacji międzynarodowej byłby skrajnie niekorzystny z punktu widzenia polityki zagranicznej i zwyczajnie utrudniłby pracę MSZ. Po drugie, nie zatrzymałby procederu wypływania miliardowych przychodów za granicę, bo obciążyłby tylko te wykazywane już w Polsce.

Po trzecie, chyba najważniejsze – nie przyniósłby znaczących dochodów do budżetu. Polska potrzebuje zwiększenia finansów publicznych, ale w tym celu może zwiększyć progresję podatkową w PIT, znieść podatek liniowy dla przedsiębiorców i urealnić ich składki, zwiększyć obciążenie dochodów kapitałowych, uszczelnić CIT dzięki częstszych kontroli (również w/w cen transferowych) czy wprowadzić podatek katastralny. Każde z tych działań przyniosłoby budżetowi wielokrotnie większe korzyści.

Najgorsze, iż wicepremier Gawkowski ośmieszył też Polskę jako taką. Jego wymiana zdań z nominowanym na ambasadora USA Thomasem Rose’m, który kategorycznie odradził realizację pomysłu ministra, pozostawi wrażenie, jakby Polska zrezygnowała z jego realizacji, gdyż została spacyfikowana przez wierzgającego hegemona – choć najpewniej i tak byśmy nie wprowadzili tego podatku z własnej woli.

Idź do oryginalnego materiału