Anonimowy autor petycji, która trafiła do Sejmu, argumentuje, iż rosnący odsetek osób bezdzietnych – które według szacunków stanowią już około 20 procent populacji w wieku produkcyjnym – budzi pytania o wydolność systemu emerytalnego w przyszłości.
I proponuje bykowe.
Miałoby ono zakładać wprowadzenie podwójnej składki emerytalnej dla osób 30+, którzy nie mają dzieci oraz podwyższenie jej o 50 proc. w przypadku małżeństw wychowujących tylko jedno dziecko.
Autor projektu przewiduje też wyjątki: z dodatkowych obciążeń miałyby zostać zwolnione osoby, które przedstawią dokumenty potwierdzające bezpłodność lub śmierć dziecka.
Przypomnijmy: w czasach PRL-u bykowe było formą podatku i stanowiło element prorodzinnej polityki państwa. Podatek ten obciążał osoby nieposiadające dzieci –zarówno samotne, jak i będące w związkach małżeńskich powyżej 25. roku życia, które nie miały potomstwa.
Celem tej regulacji było zachęcenie obywateli do zakładania rodzin oraz zwiększenia liczby urodzeń, co miało przyczynić się do odbudowy populacji po wojnie.
Jaki byłby w tej chwili cel tego rozwiązania? Autor bykowego w nowym wydaniu widzi dwie korzyści. Pierwszy z nich, to wpływy do ZUS- u opiewające o miliardy złotych. Drugi: poprawa dzietności.
Dlaczego akurat osoby po 30 roku życia miałaby odprowadzać bykowe? Zdaniem autora powód jest prosty: są to osoby już zarobkujące.
O ocenę kontrowersyjnego projektu w sprawie wyższych składek dla osób bezdzietnych poprosiliśmy dr. hab. Grzegorza Makowskiego, socjologa ze Szkoły Głównej Handlowej.
– To nie jest żadna odpowiedź ani na problemy ZUS-u, ani na wyzwania demograficzne. Nikogo nie da się zmusić do posiadania dzieci dzięki karnego podatku – mówi wprost. – Doświadczenia z przeszłości, takie jak bykowe z czasów PRL-u, pokazują jasno, iż to nie działa. Wtedy było represją, a nie zachętą. I dziś byłoby tak samo, tylko bardziej groteskowo.
Ekspert nie pozostawia wątpliwości co do swojego stanowiska wobec samej inicjatywy:
– To naprawdę zły pomysł. Nie powinno się go traktować poważnie. Mam nadzieję, iż nikomu nie przyjdzie do głowy rozpoczynanie na ten temat poważnej debaty. Petycję o czymkolwiek może napisać każdy – taki już urok tej instytucji.
Według danych GUS, liczba mieszkańców Polski wynosi w tej chwili 37,4 mln, co oznacza spadek o 158 tys. osób w porównaniu z ubiegłym rokiem. W ciągu najbliższych trzydziestu lat populacja Polski może zmniejszyć się o około 4 miliony osób.
Pytany o realne sposoby poprawy sytuacji demograficznej, dr Makowski odpowiada:
– Wszyscy demografowie zgodnie przyznają, iż z punktu, w którym się dziś znajdujemy, nie ma już realnej możliwości odwrócenia trendu spadku liczby ludności w perspektywie kilkudziesięciu lat. Niezależnie od tego, jakie zachęty wprowadzimy – podatkowe czy inne – nie cofniemy zmian kulturowych, które już się dokonały i utrwaliły.
Jak podkreśla, nie chodzi tu o opresyjne rozwiązania czy przymusy, bo choćby najbardziej hojny system bonusów nie wpłynie na tak głęboko zakorzenione zmiany społeczne.
– Rodzicielstwo, i nie chodzi tylko o kobiety, przestało być po prostu dziś atrakcyjnym projektem życiowym. Ludzie mają coraz więcej alternatyw. Zmienił się styl życia, zmieniła się kultura. Do tego dochodzą liczne czynniki zniechęcające: brak rozwiniętych praw reprodukcyjnych, presja ideologiczna, niepewność mieszkaniowa i zawodowa – wylicza.
W dalszej części rozmowy ekspert przypomina, iż problem starzejącego się społeczeństwa był znany od dziesięcioleci.
– Już na studiach, prawie trzydzieści lat temu, miałem zajęcia z demografii. Moi wykładowcy wiedzieli, iż problem nadchodzi. Potem, dwadzieścia lat temu, gdy pracowałem w Instytucie Spraw Publicznych, powstawały tam pierwsze raporty, policy papers, prognozy. Eksperci ostrzegali. I…zostali zignorowani. A teraz, gdy wszystko jest już adekwatnie przesądzone, ktoś proponuje... bykowe? Działać należało wtedy, gdy moje pokolenie wchodziło w wiek produkcyjny i reprodukcyjny: tworzyć systemy wsparcia, prowadzić politykę prorodzinną. Ale politycy nie zrobili nic. I dziś też nie robią adekwatnie nic – nie kryje irytacji.
I dodaje gorzko:
– choćby dwójka dzieci nie gwarantuje dziś zastępowalności pokoleń. A my jesteśmy od niezbędnego poziomu dzietności lata świetlne – nie tylko, żeby utrzymać obecny poziom populacji, a tym bardziej.
Na koniec dr hab. Makowski zwraca uwagę na brak spójnej strategii migracyjnej, która mogłaby częściowo zrekompensować niż demograficzny.
– Polityki migracyjnej de facto nie mamy. Istnieją jedynie ogólne pomysły – niewdrożone i prawdopodobnie długo jeszcze niewdrażane. A przecież to powinien być jeden z kluczowych filarów odpowiedzi na starzenie się społeczeństwa – podsumowuje.
To dzieli ludzi
Czy system podatkowy powinien faworyzować osoby posiadające dzieci?
– To może być niepopularny pogląd wśród osób bezdzietnych, ale uważam, iż warto rozważyć rozwiązania podatkowe, które w przyszłości mogłyby zagwarantować nam, osobom bezdzietnym, lepszą opiekę czy wyższą emeryturę – mówi Edyta Broda, autorka popularnego bloga Bezdzietnik, publicystka i pisarka. – Musimy myśleć o przyszłości. Ale jeżeli państwo miałoby nas w tym wspierać, to czemu nie?
Zwraca uwagę, iż podobne mechanizmy działają już w innych krajach, m.in. w Niemczech.
– Tam osoby bezdzietne ponoszą nieco wyższe składki, ale nie jest to postrzegane jako kara, ale jako forma wsparcia, inwestycja w zabezpieczenie przyszłości tych, którzy nie będą mieli dzieci. Tak przynajmniej słyszałam – zaznacza.
Jednocześnie surowo ocenia sposób, w jaki mówi się o tym w polskiej debacie publicznej.
– W Polsce cała ta dyskusja ma charakter czysto ideologiczny. Przekaz jest prosty: ukarać osoby bezdzietne za ich styl życia i skłonić je do zmiany decyzji. Ale przecież nikt nie decyduje się na dziecko po to, by płacić niższe podatki, to absurdalne – zauważa.
Edyta Broda podkreśla, iż osoby bezdzietne już dziś przecież w znacznym stopniu wspierają wspólny budżet.
– Rodziny z dziećmi korzystają z ulg podatkowych, świadczeń i dodatków, z przywilejów, które nie są dostępne dla osób bezdzietnych. A więc my bezdzietni, ponosząc większe obciążenia fiskalne, również dokładamy się do finansowania wspólnego dobra.
I dodaje:
– Słyszałam wypowiedzi ekspertów, według których "państwa nie interesuje, dlaczego ktoś nie ma dzieci – po prostu powinien płacić więcej". To podejście wydaje mi się niezwykle bezduszne. Dotyka najbardziej wrażliwych aspektów życia, bo naszych wartości, możliwości i godności.
Jak podkreśla, taka narracja prowadzi jedynie do eskalacji napięć społecznych.
– To wszystko tylko mnoży nieporozumienia, cierpienia i absurdy. Dzieli ludzi, zamiast szukać realnych, wspólnych rozwiązań – zauważa.
Edyta Broda zamiast bykowego proponuje mądrą i odpowiedzialną reformę systemu opieki senioralnej i emerytalnej, obejmującą zarówno osoby bezdzietne, jak i samotnych rodziców czy osoby, które z różnych przyczyn nie mogą liczyć na wsparcie dzieci.
– Największą bolączką naszego społeczeństwa jest dziś rosnąca samotność – podkreśla. – I to właśnie na ten problem państwo powinno odpowiedzieć. Ale z głową, bez stygmatyzowania i bez dzielenia społeczeństwa – podsumowuje.
Nie chcą czy nie mogą?
– Pojawia się podstawowe pytanie: kim adekwatnie są ci single, o których mowa w kontekście propozycji dodatkowych opłat? – zauważa prof. Andrzej Buszko, ekonomista. – Wbrew stereotypom, wiele osób żyjących samotnie nie wybiera tego stylu życia z wygody, ale z konieczności. Decyzja o niezakładaniu rodziny często wynika z realnych trudności : braku pracy, mieszkania, braku stabilizacji finansowej czy wysokich kosztów wychowania dzieci. A przecież trudno zakładać rodzinę bez dachu nad głową. To nie jest tylko nasz problem. Wystarczy spojrzeć na Włochy, gdzie wielu 40- i 50-latków wciąż mieszka z rodzicami właśnie z powodu barier ekonomicznych.
I dodaje: Ktoś, kto myśli odpowiedzialnie, często mówi sobie: "Skoro nie jestem w stanie zapewnić rodzinie godnych warunków, nie podejmuję się tej roli". I trudno go za to winić.
Ekonomista podkreśla, iż wprowadzenie dodatkowych obciążeń dla osób bezdzietnych byłoby nie tylko nieskuteczne, ale i niesprawiedliwe:
– Mielibyśmy karać ludzi za to, iż nie zakładają rodzin? A jak mają to zrobić, skoro nie spełniają podstawowych warunków? To nie jest wybór, tylko często niemożność. Takie rozwiązanie to droga donikąd – ostrzega. – Oczywiście, istnieje grupa dobrze zarabiających, wykształconych singli, którzy świadomie wybierają taki styl życia. Ale to mniejszość. Większość osób pozostaje samotna nie z wyboru, ale z braku alternatyw.
Wskaźnik dzietności w Polsce obniża się szybciej, niż przewidywały wcześniejsze prognozy demograficzne ONZ. Liczba urodzeń na poziomie 272 tysięcy, prognozowana pierwotnie na rok 2055, została odnotowana już w 2023 roku.
– Problem demograficzny jest realny, nie można go bagatelizować – zaznacza prof. Andrzej Buszko.
– Natomiast obawiam się prostych, jednoznacznych, "cudownych" rozwiązań. Poza tym wychodzę z założenia, iż powinniśmy być realistami. Trzeba rozmawiać o problemach i je rozwiązywać, a nie dokładać kolejnych, tworząc nowe obciążenia dla osób, które po prostu nie mogą spełnić oczekiwań.