Na początku tego miesiąca ogłoszono, iż Komisja Europejska chce podwoić budżet UE przeznaczony dla państw Afryki Północnej do kwoty nie mniejszej niż 42 mld euro. Chce również rozszerzyć program Erasmus dotyczący wymiany studentów na ten region. Nie trzeba być ekspertem ds. migracji, aby zrozumieć, iż spowoduje to jedynie pogłębienie obecnych poważnych wyzwań związanych z migracją i iż opinia publiczna może, delikatnie mówiąc, nie poprzeć tego pomysłu. Sytuacja naprawdę pogarsza się pod rządami Komisji Europejskiej, na czele której stoi Ursula von der Leyen. Pomimo dużego niezadowolenia z polityki ekologicznej i migracyjnej oraz niewielkich zmian, Komisja Europejska stara się kontynuować dotychczasową działalność.
W październiku von der Leyen przetrwała dwa głosowania w Parlamencie Europejskim, które miały na celu jej odwołanie. Godne uwagi było to, iż francuska centroprawicowa partia Les Républicains, należąca do centrystycznej Europejskiej Partii Ludowej (EPP), poparła wniosek grupy parlamentarnej Narodowego Zgromadzenia Marine Le Pen o odwołanie von der Leyen. Ponadto wśród centrolewicy słychać niezadowolenie. Niemiecki eurodeputowany SPD René Repasi ostrzegł choćby von der Leyen, iż ma sześć miesięcy na spełnienie obietnic złożonych jego centrolewicowej grupie, w przeciwnym razie może ona zgłosić własny wniosek o wotum nieufności.
W takim razie nie należy oczekiwać, iż Parlament Europejski naprawdę pokaże pazury. Jeden z dyplomatów przyznał serwisowi Politico, iż nikt nie musi się martwić o zbyt silną pozycję Parlamentu Europejskiego, stwierdzając: „Nie wierzę w ten nowy Parlament, wybaczcie. (…) Mogą grozić, ale kiedy przywódca podnosi słuchawkę, zawsze się podporządkowują”. Przykładem tego jest niedawna zgoda grupy socjalistycznej na projekt ustawy zbiorczej von der Leyen, skromną próbę uproszczenia regulacji UE, po interwencji hiszpańskiego premiera Pedro Sancheza.
Węgierski skandal?
Zmiany w Komisji Europejskiej mogą mieć większy wpływ na jej stabilność niż cokolwiek, co dzieje się w Parlamencie Europejskim. Po pierwsze, doszło do afery Pfizergate, w wyniku której Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł, iż Komisja Europejska naruszyła zasady przejrzystości, nie udzielając dostępu do wiadomości tekstowych między Ursulą von der Leyen a dyrektorem generalnym giganta farmaceutycznego Pfizer.
Po drugie, pojawiły się również zarzuty, iż rząd węgierski wysłał do Brukseli funkcjonariuszy wywiadu w celu zbierania informacji na temat instytucji UE i zwerbowania urzędnika UE. Według licznych mediów węgierscy funkcjonariusze wywiadu udający dyplomatów próbowali przeniknąć do instytucji UE w okresie, gdy obecny węgierski komisarz europejski Olivér Várhelyi pełnił funkcję ambasadora Węgier przy UE.
Várhelyi podobno powiedział przewodniczącej Ursuli von der Leyen, iż „nie wiedział” o rzekomych działaniach szpiegowskich. Jej rzecznik powiedział potem mediom, iż „przewodnicząca jest zadowolona z rozmowy z komisarzem na ten temat, a grupa robocza będzie dalej pracować nad tą sprawą”. Innymi słowy: von der Leyen absolutnie nie chce eskalować tej sprawy, a także inne rządy europejskie będą wolały nie angażować się w bezpośredni konflikt dyplomatyczny, jeżeli wszystko zostanie udowodnione.
Jak już wcześniej pisałem, jeżeli UE poważnie podchodzi do walki z kumoterstwem, powinna ograniczyć transfery środków dla wszystkich państw członkowskich, biorąc pod uwagę, jak łatwo w przeciwnym razie można ją oskarżyć o stosowanie „podwójnych standardów”. Historie o kumoterstwie i kontroli władzy wykonawczej nad sądownictwem pojawiają się w wielu innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej, takich jak Polska, Czechy, Rumunia i Bułgaria. Oczywiście podobne problemy są widoczne również w starych państwach członkowskich UE, nie wspominając już o Włoszech. W 2021 r. profesor Vince Musacchio, znany ekspert ds. zwalczania korupcji z Rutgers Institute on Anti-Corruption Studies, ostrzegł, iż w latach 2015–2020 UE przeznaczyła około 70 mld euro na fundusze strukturalne i inwestycyjne dla Włoch. Połowa tych środków trafiła w ręce zorganizowanej przestępczości.
W takim razie odejście komisarza UE Olivéra Várhelyiego nie byłoby chyba najsmutniejszym z możliwych scenariuszy. Jest on odpowiedzialny za politykę zdrowotną, ale twierdzi przed europosłami, iż „nowe wyroby tytoniowe i nikotynowe stanowią zagrożenie dla zdrowia porównywalne z tradycyjnymi wyrobami”. Jest to całkowicie niepoparte naukowo i powinno pozbawić go prawa do pełnienia tej funkcji. Kierując się swoim wewnętrznym przekonaniem o niańczeniu społeczeństwa, Várhelyi podczas spotkania z komisją zdrowia Parlamentu Europejskiego naciskał również na wprowadzenie systemu opodatkowania produktów o wysokiej zawartości cukru, tłuszczu i soli, aby pomóc sfinansować opiekę zdrowotną, argumentując, iż część tych wpływów powinna trafić do budżetu UE. Tyle jeżeli chodzi o ideę „człowieka Orbána” sprzeciwiającego się Brukseli.
Amerykańska presja
Chociaż wewnętrzne problemy Komisji Europejskiej lub presja ze strony Parlamentu Europejskiego mogą nie zmienić zbyt wiele, pozostaje jeszcze kwestia prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa.
Do tej pory zmusił już UE do rezygnacji z planów wprowadzenia podatku cyfrowego, a Stany Zjednoczone uzyskały również ustępstwa w sprawie planowanej przez UE taryfy klimatycznej CBAM, co skłoniło takie kraje jak RPA do domagania się równego traktowania. Nowa taryfa prawdopodobnie będzie poważnym ciosem dla gospodarek afrykańskich. Prezydencka Komisja Klimatyczna Republiki Południowej Afryki szacuje, iż CBAM spowoduje spadek afrykańskiego eksportu do UE o 30–35% do 2030 r., co stanowi wartość od 1,7 do 2,1 mld euro.
Administracja Trumpa przez cały czas kwestionuje nowe przepisy UE dotyczące cyfryzacji – ustawę o usługach cyfrowych i ustawę o rynkach cyfrowych – które nazywa „orwellowskimi”. Tym samym oskarża UE o cenzurę. Najwyraźniej Stany Zjednoczone rozważają choćby sankcje w postaci ograniczeń wizowych wobec urzędników UE w związku z ustawą o usługach cyfrowych.
Równie silny jest sprzeciw administracji Trumpa wobec ekologicznych regulacji UE przyjętych podczas pierwszej kadencji Von der Leyen, w erze „zielonego ładu”. Sprzeciwia się ona na przykład przyszłej dyrektywie UE dotyczącej przeciwdziałania wylesianiu, która została już zakwestionowana przez administrację Bidena. Nowe przepisy UE zakazują importu towarów, jeżeli producenci nie udowodnią, iż do ich produkcji nie wycięto żadnych lasów. We wrześniu Komisja Europejska zaproponowała po raz drugi opóźnienie wdrożenia dyrektywy, do 2027 r. zamiast 2026 r., powołując się na problem z systemem informatycznym. Niedługo potem ponownie przesunęła termin, co spowodowało dodatkowe zamieszanie.
Według źródła z jednego z państw członkowskich ustępstwa Komisji mogą wynikać z presji ze strony Stanów Zjednoczonych i nie mają związku z zawarciem umowy handlowej między UE a Indonezją, jak twierdzą inni. Partnerzy handlowi, tacy jak Indonezja i Malezja, są dużymi eksporterami oleju palmowego i w związku z tym są poważnie dotknięci nowymi obciążeniami biurokratycznymi, które nakładałby EUDR. Malezja uważa za niesprawiedliwe, iż jej import jest klasyfikowany jako „standardowe ryzyko”, w przeciwieństwie do klasyfikacji USA jako „niskie ryzyko”, biorąc pod uwagę, iż wylesianie w tym kraju uległo znacznej poprawie, a organizacje pozarządowe odnotowały w zeszłym roku spadek o 13%. Podobnie jak w przypadku skarg RPA dotyczących przywilejów USA w kontekście CBAM, również i tutaj krytykowany jest nowy dwupoziomowy system dla partnerów handlowych. W ten sposób Trump wpływa nie tylko na regulacje UE, ale także na stosunki handlowe UE z resztą świata.
Administracja Trumpa nie tylko zdołała uzyskać faktyczne wyłączenie z nowych biurokratycznych przepisów UE dotyczących wylesiania, ale także naciska na więcej. Wraz z Katarem Stany Zjednoczone wezwały Unię Europejską do ograniczenia zakresu unijnej dyrektywy w sprawie zrównoważonego rozwoju przedsiębiorstw (ang. corporate sustainability directive – CSDDD) – UE ma tendencję do lubowania się w akronimach brzmiących komunistycznie. W ten sposób oba kraje zagroziły, iż przepisy te mogą zakłócić handel skroplonym gazem ziemnym z Europą.
Samobójcze polityki energetyczne
Pomimo bieżących zmian, program prac Komisji Europejskiej na rok 2026 wydaje się zakładać kontynuację dotychczasowej polityki UE bez większych zmian, z wyjątkiem „uproszczenia”, które nie dotyczy głównych środków UE obciążających konkurencyjność, takich jak system handlu uprawnieniami do emisji, większość przepisów dotyczących „zielonego ładu”, ustawa o sztucznej inteligencji czy RODO. Centroprawicowa EPL prawdopodobnie uzyska pewne ustępstwa w sprawie nowego celu klimatycznego na 2040 r., do którego dąży Komisja Europejska, ale przede wszystkim należy zadać sobie pytanie, czy w ogóle powinien istnieć kolejny cel klimatyczny.
Uproszczenie jest dobre, ale nie wystarczające. Należy znieść unijny system opodatkowania klimatycznego ETS, aby radykalnie obniżyć ceny energii dla europejskiego przemysłu. w tej chwili podatek ten jest prawie dwukrotnie wyższy od całkowitej ceny gazu ziemnego w Stanach Zjednoczonych, która sama w sobie stanowi jedynie około jednej piątej ceny gazu ziemnego w Europie. Duża firma chemiczna INEOS opowiada się w tej chwili za zniesieniem podatku od emisji dwutlenku węgla, ale pozostaje to tematem tabu w polityce, mimo iż Stany Zjednoczone, które nie mają takiego systemu podatkowego, od 2005 r. zdołały zmniejszyć emisję CO2 na mieszkańca w stopniu większym niż UE.
Sytuacja jest pilna. Europejski przemysł chemiczny, który stanowi fundament wszystkich innych gałęzi przemysłu, w tym roku zrezygnował z wielu inwestycji i miejsc pracy.
Wręcz przeciwnie, Komisja Europejska naciska jednak na kontynuację planów rozszerzenia unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji (ETS). Szacuje się, iż system „ETS2” będzie kosztował rodziny choćby 650 euro rocznie w postaci dodatkowych kosztów paliwa i ogrzewania. Instytucja ta wydaje się całkowicie nie dostrzegać rzeczywistości.

8 godzin temu





