W poniedziałek po południu, zgodnie z obietnicą, został opublikowany projekt ustawy z inicjatywy prezydenta Karola Nawrockiego, w ramach której rodzice wychowujący co najmniej dwoje dzieci mieliby nie płacić podatku dochodowego do kwoty 140 tys. zł rocznie na każdego rodzica. To oznacza, iż dwoje rodziców mogłoby w takiej sytuacji korzystać z kwoty wolnej wynoszącej 280 tys. zł rocznie. Dodatkowo, zakłada podniesienie drugiego progu podatkowego z obecnych 120 tys. zł do 140 tys. zł.
- Sama zmiana progu podatkowego może dać maksymalnie 4 tys. zł korzyści rocznie, przy czym skorzystają na niej podatnicy rozliczający się według skali podatkowej - zarówno pracownicy, jak i przedsiębiorcy, którzy wybrali tę formę opodatkowania. W praktyce realne oszczędności odczują osoby zarabiające powyżej ok. 11 878 zł brutto miesięcznie. Dla przykładu - przy wynagrodzeniu brutto 12 tys. zł roczna korzyść wyniesie 252 zł, a przy 13,9 tys. zł - pełne 4 tys. zł - wylicza Piotr Juszczyk, główny doradca podatkowy inFakt.Reklama
Około 90 proc. rodzin z dziećmi w ogóle nie płaciłoby podatku dochodowego
Dużo większe skutki miałaby propozycja dotycząca rodziców lub opiekunów co najmniej dwójki dzieci. Mimo iż projekt nie ma szans na wprowadzenie, to i tak wywołał spore kontrowersje.
- W przypadku rodziców lub opiekunów co najmniej dwójki dzieci kwota wolna miałaby wynieść aż 140 tys. zł, a dopiero nadwyżka ponad tę kwotę byłaby opodatkowana stawką 32 proc. Przy dochodach rocznych do 140 tys. zł podatek wynosiłby 0 zł, a korzyść względem obecnych zasad mogłaby sięgnąć choćby 17 200 zł rocznie (na osobę). Ograniczeniem jest tu próg dochodowy - z tak wysokiej kwoty wolnej nie skorzystaliby podatnicy zarabiający ponad 1 mln zł rocznie, a także przedsiębiorcy na podatku liniowym czy ryczałcie - dodaje Juszczyk.
Z szacunków wynika, iż w praktyce oznaczałoby to, iż około 90 proc. rodzin z co najmniej dwójką dzieci w ogóle nie płaciłoby podatku dochodowego. Jak te zmiany przełożyłby się na zwykłych Kowalskich, którzy zarabiają minimalną lub średnią krajową?
Eksperci Grant Thornton wyliczają, iż osoby z minimalnym wynagrodzeniem osiągnęłyby korzyść na poziomie ok. 75 zł na osobę/150 zł na rodzinę - miesięcznie. Osoby otrzymujące przeciętne wynagrodzenie zaoszczędziłyby na podatku ok. 500 zł miesięcznie na osobę, czyli ok. 1000 zł w przypadku rodziny, pod warunkiem iż oboje rodziców osiąga taki dochód.
Im wyższe dochody, tym korzyści rosną.
- Z wyliczeń wynika, iż to właśnie osoby o ponadprzeciętnych dochodach, byliby największymi beneficjentami tego rozwiązania. Taki efekt, byłby zresztą zgody z hasłem głoszonym przez prezydenta, aby "dać przestrzeń do rozwoju klasy średniej". Ale to właśnie dysproporcje w korzyściach z tego rozwiązania są przedmiotem największej krytyki tego projektu ze strony ministra finansów i gospodarki. Osoby najsłabiej zarabiające, osiągające dochody poniżej kwoty wolnej nie osiągnęłyby żadnej korzyści - komentuje Małgorzata Samborska, partner i główny doradca podatkowy Grant Thornton.
Zmiana nie dotyczy przedsiębiorcy rozliczający się według stawki liniowej 19 proc. Ta grupa nie jest objęta tą propozycją.
- Podniesienie kwoty wolnej do 140 tys. zł dla wybranej grupy podatników to ewenement na skalę światową - żaden rozwinięty kraj nie stosuje tak wysokiego limitu w PIT. Jednak konstrukcja zmian sprawia, iż skorzystałoby na nich jedynie ok. 20 proc. podatników, a korzyści rosłyby wraz z dochodami. Warto podkreślić, iż takie rozwiązanie jest atrakcyjne politycznie, ale jednocześnie wymagałoby znaczącego zwiększenia wydatków budżetowych lub kompensacyjnego podniesienia innych podatków - dodaje Juszczyk.
Zdaniem Pauli Matysiak, jeżeli ten projekt ma realnie pomóc rodzinom, jego mechanizm musi zostać fundamentalnie zmieniony. Jak zaznaczyła w tej sprawie ma odmienne zdanie niż do projektu #TAKdlaCPK, bo "PIT Zero dla Rodzin" w obecnej formie to niestety przepis na pogłębienie nierówności.
Propozycja PIT Zero dla Rodzin pogłębiłaby nierówności
- Po aferze z dotacjami z KPO na jachty dla krezusów, Polacy mają prawo oczekiwać, iż publiczne pieniądze będą służyć wyrównywaniu szans, a nie finansowaniu luksusów. Proponowany "PIT Zero" dla zarabiających płacę minimalną oznacza nikłe korzyści, za to dla finansowej czołówki - całkiem pokaźną sumę. Czas na poważną pracę w Sejmie, by przekuć tę inicjatywę w realne i sprawiedliwe wsparcie dla rodzin i dopilnować, aby w ustawie obroniły się sensowne przepisy antyoptymalizacyjne - skomentowała z kolei na Twitterze posłanka z partii Razem.
Propozycję krytykują też naukowcy zajmujący się badaniem ubóstwa i nierówności społecznych.
"Jeśli celem jest wspieranie rodzin z dziećmi, dlaczego rodzina z górnych 10 proc. ma dostawać 180 razy więcej niż rodzina z dolnych 10 proc.? Czy biedne dzieci są 180 razy mniej warte wsparcia?" - pyta retorycznie prof. Ryszard Szarfenberg z Uniwersytetu Warszawskiego.
Do projektu nie dołączono oceny skutków, ale argument, jaki padł w przemówieniu w Kolbuszowej w kontekście podniesienia drugiego progu podatkowego (ze 120 na 140 tys. zł), to rodzaj powtarzanej legendy miejskiej, która nie zgadza się z faktami i z obowiązującym systemem podatkowym.
"Rzeczywiście jesteśmy dzisiaj w sytuacji, w której klasa średnia w Polsce, ci głównie młodzi ludzie i młodzi pracownicy, którzy chcą się rozwijać, czasami w końcówce roku odmawiają przyjmowania nagród albo awansów, bowiem ten drugi próg podatkowy jest zbyt szybko" - powiedział Karol Nawrocki w przemówieniu.
Tymczasem, nie jest tak, iż nie opłaca się komuś przyjąć nagrody czy premii w końcówce roku, bo jeżeli wejdą w drugi próg, to zapłacą wyższy podatek tylko od nadwyżki, więc i tak i tak dostaną na rękę dużo więcej niż gdyby nie przyjęli tej premii czy nagrody.
- System nie działa wstecz i nie opodatkowuje wyższą stawką dochodów wcześniej uzyskanych, ale jedynie nadwyżkę ponad próg. Przykładowo zamiast 10 tys. ktoś dostanie na rękę 8 tys. zł, ale przecież to nie oznacza, iż nie opłaca się otrzymać dodatkowego wynagrodzenia - tłumaczy Juszczyk.
Monika Krześniak-Sajewicz