Gdy na środku morza dochodzi do wypadku, załoga jest zdana wyłącznie na siebie. Konsekwencje błędów bywają natychmiastowe i tragiczne. Oficerka pokładowa opowiada Polsce Morskiej o realnym zagrożeniu, jakie niesie praca na statkach handlowych – bez dramatyzmu, bez upiększeń, za to z zawodową szczerością i doświadczeniem.
„Nie wiedziałam, iż jestem o centymetry od tragedii”
Kinga, znana w mediach społecznościowych jako
, nie ukrywa, iż wiele niebezpieczeństw zrozumiała dopiero z czasem. Wspomina sytuację z ćwiczeń na statku.
— Na statku handlowym nie ma lekarza, nie ma strażaka, nikt nie przyjedzie karetką. Możesz mieć kogoś z atakiem serca i jedyne, co możesz zrobić, to pilnować, żeby dotrwał do portu. Sama miałam sytuację, w której ciężki element z łodzi ratunkowej spadł tuż obok mnie. Gdyby trafił – to już byłoby po mnie. Nie miałam wtedy kasku.
Od tego momentu, jak sama przyznaje, do odzieży ochronnej podchodzi zupełnie inaczej.
— Nikt nie lubi kasku. Ale jak coś ci spadnie na głowę, to nagle przestaje mieć znaczenie, czy było wygodnie.
Rutyna zabija szybciej niż sztorm
Pytana o najczęstszy błąd na statkach handlowych, odpowiada bez zastanowienia: rutyna. Opisuje sytuację, kiedy niemal weszła pod cofającą naczepę. Stała za pojazdem, którego kierowca jej nie widział. To się zdarza często. Na statkach typu RORO już wielokrotnie ludzie zginęli w takich warunkach.
— Im bardziej czujesz się pewnie, tym mniej się rozglądasz. A to wtedy najczęściej dzieje się coś głupiego. Kiedyś przebiegałam między naczepami na pokładzie samochodowym, bo się spieszyłam. A przecież wystarczy, iż kierowca ruszy o sekundę za wcześnie…


Najgroźniejsze? Cumy i pewność siebie
Praca na morzu wiąże się z ryzykiem, które nie zawsze jest oczywiste dla osób spoza branży. Wypadki najczęściej nie wynikają z gwałtownych sztormów, ale z rutyny, braku koncentracji lub niedostatecznego przygotowania do pracy w trudnych warunkach. Jednym z najpoważniejszych zagrożeń pozostają naprężone cumy – elementy codziennej obsługi statku, które w razie awarii mogą prowadzić do poważnych obrażeń lub śmierci.
— Cuma pod napięciem to jak lina sprężynowa. Kiedy pęka, może przepołowić człowieka. Dosłownie. Oficer, z którym pracowałam, dostał cumą w nogę. Nie wiedzieli, czy ją w ogóle da się uratować. Wystarczy postawić stopę tam, gdzie nie trzeba. Włożyć rękę w oczko liny. Sekunda i już nie masz ręki. Albo nogi.
Szlifierki, podnośniki, praca na wysokości
Prace z elektronarzędziami, operowanie podnośnikami czy wykonywanie zadań na wysokości wymagają nie tylko doświadczenia, ale i ciągłej koncentracji. Błąd techniczny, nieodpowiednie przygotowanie lub chwila nieuwagi mogą zakończyć się trwałym uszczerbkiem na zdrowiu.
— Szlifierki, szczególnie elektryczne, robią straszne rzeczy. Przecięta dłoń, urwana część palca – znam te historie z pierwszej ręki. Praca na wysokości też nie jest wyjątkiem. Na podnośniku raz utknęłam, raz prawie się przewróciłam. Dziś już wiem, iż jeżeli nie masz doświadczenia, nie pchaj się na sprzęt, którego nie znasz.
Przestrzenie zamknięte: cichy zabójca
Przestrzenie zamknięte na statkach – takie jak zbiorniki, ładownie czy koferdamy – należą do szczególnie niebezpiecznych miejsc pracy. Ograniczona cyrkulacja powietrza, ryzyko obecności gazów toksycznych oraz niedobór tlenu sprawiają, iż wszelkie działania w tych strefach muszą być poprzedzone ścisłymi procedurami. Ich zlekceważenie może prowadzić do utraty przytomności, a w skrajnych przypadkach – życia.
— Wchodzenie do zbiorników czy ładowni po dłuższym czasie bez wietrzenia? To jeden z najgorszych błędów. Sama raz weszłam do przestrzeni zamkniętej bez sprawdzenia tlenu. I to było głupie. Miałam szczęście, ale to mogło się skończyć inaczej. Brakuje tlenu, pojawiają się gazy. Ludzie w takich warunkach tracili przytomność i już się nie budzili.



Pożar: zagrożenie, które rośnie
W sytuacji kryzysowej marynarze nie dysponują wsparciem profesjonalnych służb ratowniczych – są zdani na własne siły. Pożar na statku to jedno z najpoważniejszych zagrożeń, z jakimi może się zmierzyć załoga, zwłaszcza na jednostkach przewożących ładunki wrażliwe na zapłon – takie jak pojazdy elektryczne.
— Pożar na statku to jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogą się wydarzyć. Szczególnie teraz, gdy przewozimy samochody elektryczne. Jak taki się zapali, to nie mamy z nim szans. Na statkach są procedury, są ćwiczenia. Ale marynarz to nie strażak. Nie ma ludzi, którzy całe życie trenują tylko po to, żeby gasić ogień. My mamy tylko podstawowe środki. jeżeli systemy zawiodą, zostaje panika albo ucieczka.
„Nie mówię tego, żeby kogoś zniechęcić do pracy na morzu. Sama kocham tę robotę. Ale uważam, iż trzeba o tym mówić szczerze. Nie jesteśmy nieśmiertelni. I warto sobie o tym przypominać”
— Z czasem przestajesz widzieć zagrożenia, bo wszystko wydaje się znajome. Ale statek nie wybacza błędów. Dlatego, jeżeli mogę coś powiedzieć kadetom – to właśnie to: nie przestawajcie uważać. I nie wierzcie, iż was to nie dotyczy.
Praca na morzu wymaga więcej niż znajomości procedur i odporności fizycznej. To przede wszystkim nieustanna gotowość do oceny ryzyka – również tam, gdzie pozornie nic nie zagraża. Jak podkreśla Kinga –
, doświadczenie przychodzi z czasem, ale czujność musi towarzyszyć od pierwszego dnia na pokładzie. Morze nie jest miejscem dla ludzi, którzy działają na pamięć. Kiedy coś pójdzie nie tak, nie ma drugiej próby.
zdjęcia: