Ot, i nastał koniec na samym początku

4 tygodni temu

Czasami wydaje mi się, iż nasze rodzime media po części biorą przykład z naszego państwa i robią tak wiele, by oszczędzić nam trosk życia codziennego. Czy jest to działanie świadome? Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony informacji, które generują stres i niezadowolenie, jest ostatnimi czasy bez liku. I choć rodzima telewizja w ogólnodostępnych programach informacyjnych daleka jest od publikowania całego zła, które na świat się wylewa (pewnie nie ma choćby takich możliwości), te najbardziej pikantne informacje musi nam przekazać. Z drugiej niejako na pocieszenie pokazuje nam problemy mniejszej wagi, bardziej lokalne, które okraszone są solennym zapewnieniem ich rozwiązania przez aparat władzy państwowej.

Szczerze mówiąc, byłbym tego faktu pewnie nieświadomy, bo telewizji co do zasady nie oglądam. Jednak kilka dni temu zmuszony byłem wykonać pewną pracę w towarzystwie włączonego przez osobę trzecią telewizora. Pod koniec programu informacyjnego zostałem zbombardowany dwoma reportażami, które pozwoliły mi potwierdzić już nie tyle trafność porzekadła Stefana Kisielewskiego cytowanego wyżej, ile bardziej, ku mojemu przerażeniu zresztą, stan zaawansowania w jego funkcjonowaniu.

Pierwszy reportaż opowiadał o problemie dzieci z WF-em, czyli drastycznym spadkiem aktywności fizycznej naszych pociech. Okazuje się, iż aż 88 proc. uczniów z klas I-III nie potrafi wykonać przewrotu w przód. Dlatego nasze państwo rozpoczęło walkę z problemem, zmuszając nauczycieli do testowania fizycznego dzieci w szkołach i wystawiania im szczegółowych ocen, które wprawdzie nie wpływają na średnią, ale jak już wielu Czytelników prawdopodobnie się domyśla, będą materiałem tworzenia kolejnej, rozbudowanej centralnej bazy danych o naszych dzieciach. I choć dla osłodzenia tego gorzko bulwersującego zagadnienia, czyli kolejnego przypadku zbierania danych o swoich obywatelach przez państwo, przedstawiana jest argumentacja za koniecznością wczesnego rozpoznawania talentów sportowych, pod koniec materiału zostało wyraźnie powiedziane, iż niezbędne są w przypadku naszych dzieci kolejne radykalne rozwiązania systemowe. Każdy Czytelnik wie, iż oznacza to wkręcenie, tym razem naszych dzieci, w maszynkę legislacyjną, która ułoży im szczegółowo życie fizyczne, bez zwracania uwagi na jakikolwiek inny element ich życia, jak choćby pragnienia czy po prostu poszanowanie władzy rodziców. Bo w normalnym ustroju to rodzice zwykli decydować o aktywności swoich dzieci, przez co państwo nie miałoby z tym żadnego problemu.

Jeszcze dobrze nie przetrawiłem jednego materiału, a już opisano mi kolejny „systemowy” problem, jakim są wilki. Temat skądinąd dobrze znany, bo już od kilku lat obserwujemy ataki wygłodniałych watach na siedziby ludzkie, zagrażające już nie tylko życiu zwierząt, ale i choćby ludzi, szczególnie dzieci. Problem skądinąd sam się nie stworzył. Jest wynikiem, co już przesądzono, nadmiernej prawnej ochrony gatunku, wprowadzonej oczywiście przez kolejne przepisy. Pod wpływem lobby środowisk ekologów, czego autorzy materiału nie kryli, ustawodawca przyjął całkowitą ochronę ówcześnie zagrożonego, gatunku, praktycznie niemal bez możliwości regulacji ilości populacji przez odstrzał. Ideologia i oparte o nią przepisy nie przewidziały tego, iż po krótkim okresie czasu gatunek się odtworzy i zacznie zagrażać, tworząc kolejny problem na podłożu bohatersko rozwiązywanego uprzedniego problemu. Teraz zaś następuje bicie na alarm i postulowanie konieczności kolejnych zmian „systemowych”.

W obliczu tej niezliczonej ilości spraw, w jakich państwo bohatersko walczy o rozwiązanie problemów, jakie normalnie nie istnieją, pojawiło się w mojej świadomości pytanie, a co, jeżeli mechanizm opisany przez Kisiela zacznie ewoluować, jeżeli zmieni się w samoreplikującą się machinę problemów i rozwiązań, której już nie zatrzymamy? Zwykle odpowiedź na tego typu pytanie przychodzi szybciej, niż się spodziewamy. I rzeczywiście przyszła, na gruncie walki państwa z kolejnym problemem, jakim jest ochrona konkurencji.

Pisałem swego czasu o skutkach likwidacji jednego z elementów tzw. „tarczy antyinflacyjnej” i przywróceniu stawki 5 proc. podatku VAT na żywność. Odpowiedzią na tę decyzję rządu jest oświadczenie (zapewne związane po części z prognozowanym wzrostem wolumenu sprzedaży artykułów żywnościowych przez nadchodzącymi świętami) dwóch największych sieci dyskontów, iż przynajmniej w kwietniu utrzymają ceny produktów objętych podwyżką podatku na dotychczasowym poziomie. W jaki sposób? Pomniejszą cenę produktów o kwotę wynikającą z podwyżki VAT.

Nie znam konsumenta, który nie pochwaliłby decyzji zarządów tych firm, choćby o ile jedyną motywacją jest owa „zimna” wojna cenowa, jaką toczą ze sobą najwięksi dyskontowi gracze. Problem w tym, iż podobnej pochwały wspaniałomyślnej szczodrości nie mogą wyrazić inne firmy sprzedające produkty żywnościowe, szczególnie te z sektora MŚP, których na to nie stać. Dla tych przedsiębiorców jest to nic innego jak czyn nieuczciwej konkurencji, który z pewnością możemy rozpatrywać w kategorii utrudniania dostępu do rynku.

Doktryna prawnicza, na gruncie adekwatnej ustawy, szeroko rozumie ten problem. Jak czytamy w jednym z komentarzy: niezależnie od powodów, dla których ustawodawca wprowadził nowelą do ZNKU z 5.7.2002 r. przepisy art. 15 ust. 1 pkt 4 i 5 i ust. 2–5], należy stwierdzić, iż „utrudnianie dostępu do rynku” może być rozumiane szeroko. Także więc formy „utrudniania dostępu do rynku” powinny być interpretowane przez adresatów tego przepisu i sądy bezpośrednio na gruncie dorobku nauk ekonomicznych. Z kolei inna ustawa – o informowaniu o cenach towarów i usług, wskazuje w art. 3 ust. 2, iż w cenie uwzględnia się podatek od towarów i usług oraz podatek akcyzowy, o ile na podstawie odrębnych przepisów sprzedaż towaru lub usługi podlega obciążeniu podatkiem od towarów i usług lub podatkiem akcyzowym.

Zadaniem zaś państwa jest rozwiązywać tego typu problemy, a nie samemu je tworzyć. Tym bardziej, iż UOKiK nie miał skrupułów przed kontrolowaniem cen po „antyinflacyjnej” obniżce VAT. Czy zatem podobnego zachowania nie wypada domagać się i w tym przypadku?

Oczywiście możemy się spierać i dowodzić, iż odpowiedzialność za tego typu działania ponoszą jedynie podmioty prywatne. Ale powiedzmy sobie szczerze. Do tej sytuacji by nie doszło, gdyby w imię niekończącej się chciwości państwo dowolnie nie majstrowałoby przy podatkach, a już szczególnie przy podatkach pośrednich. Mechanizm jest prosty jak konstrukcja pewnego, archaicznego już urządzenia używanego w rolnictwie. Nie byłoby problemu, gdyby państwo nie dało okazji do stworzenia problemu. A co jest istotne w tym przypadku – problemu, który jest reakcją na rozwiązywanie przez państwo innego problemu, jakim jest inflacja, nota bene również stworzona uprzednio przez państwo, jako skutek rozwiązywania kolejnego problemu – tym razem związanego z brakiem gotówki.

Jest to z pewnością paradoks. Paradoks, którego mechanizm obecny minister kultury (bądź „braku kultury” jak złośliwi mówią, czytując zresztą wyrażenie z filmu „Kariera Nikosia Dyzmy”) i dziedzictwa narodowego, a kiedyś minister spraw wewnętrznych, swego czasu obrazowo przedstawił jako „ch…j, d…a i kamieni kupa”, mając na myśli, iż nasze państwo istnieje tylko teoretycznie. Bo trudno doszukać się tu powagi działań porządnego i dbającego o obywateli państwa.

Jacek Janas

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Idź do oryginalnego materiału