Praktyka tzw. gold-platingu, czyli bardziej rygorystycznego regulowania kwestii objętych prawem UE, niż wymaga samo prawo, ma się dobrze w całej Unii. I mimo iż niektóre państwa oraz instytucje unijne próbują z tym walczyć, to efekty są mizerne.
Problem w całej Unii
Na problem zwróciło uwagę CFA Society Poland, które przygotowało raport na temat tego zjawiska. Wskazano w nim kilka definicji tego pojęcia, jedna z nich pochodzi z uchwały rządu ws. przyjęcia strategii rozwoju rynku kapitałowego (na tej dziedzinie skupia się raport). Gold-plating został tam zdefiniowany jako: „wdrażanie przepisów prawa UE w szerszym zakresie niż jest to minimalnie wymagane”.
Autorzy raportu wskazują, iż choć zjawisko to jest niepożądane, to wciąż występuje bardzo często. Dominują w nim m.in. Niemcy, mimo zasady, iż prawo unijne jest tam implementowane „1 do 1”. Na przeciwnej stronie osi znajduje się Luksemburg.
W raporcie wskazano, iż aby zminimalizować negatywne skutki gold-platingu, niezbędne są dalsze badania. Ponadto instytucje unijne powinny skupić się na tym problemie, stawiając na transparentność, efektywność regulacji i większą harmonizację prawa UE. Przyjmowanie bardziej precyzyjnych i bezpośrednio wiążących rozwiązań na poziomie UE zostawia mniej miejsca na gold-plating ustawodawcom krajowym. Na poziomie państw członkowskich zaś pomocne mogą okazać się m.in. szersze konsultacje społeczne (np. już na etapie tworzenia założeń do projektów), doprecyzowanie sytuacji i przesłanek pozwalających na wyjście poza zakres prawa unijnego, jak i regularne oceny skutków regulacji ex-post.
Nikt nie liczy kosztów
Prof. Artur Nowak-Far z SGH wskazuje, iż choć samych rozbieżności w implementacji nie da się uniknąć, to nie zawsze są one negatywnym zjawiskiem. Niekiedy podniesienie minimalnego standardu z dyrektywy wynika z potrzeb lub polityki państwa, co jest dozwolone.
– Najgorszy gold-plating ma jednak miejsce wówczas, gdy dyrektywa określa także maksymalny standard regulacji, a państwo przekracza go, powodując dodatkowe obciążenia po stronie administracji, jak i adresatów norm – tłumaczy ekspert od prawa europejskiego. – Każdy akt unijny ma swoją ocenę skutków regulacji, gdzie są policzone koszty danej zmiany. A na poziomie krajowym nikt już tego nie liczy, bo przecież policzono w OSR dyrektywy. Tylko iż jeżeli w państwie przyjmie się bardziej restrykcyjną regulację, to nagle te unijne wyliczenia stają się nieaktualne – dodaje.
– Prowadzi to do skrajnego przeregulowania gospodarki, gdyż samo prawo unijne jest z reguły bardzo restrykcyjne w sferach, które normuje – mówi prof. Tomasz Sójka z WPiA UAM w Poznaniu. – Polski prawodawca, „dokręcając śrubę” w tych dziedzinach, najczęściej czyni to w sposób jednostronny, bez wystarczających konsultacji z przedsiębiorcami, więc polska gospodarka staje się jeszcze mniej konkurencyjna – podsumowuje ekspert.
Grzegorz Szysz, radca prawny, doradca podatkowy, partner w kancelarii Grant Thornton
Najlepszym przykładem, który po latach od uchwalenia unaocznia, iż szersza implementacja była błędem, jest obowiązek raportowania schematów podatkowych (MDR). Pomysł miał uszczelnić system podatkowy na poziomie UE. W tym celu trzeba było zbierać z rynku informacje o schematach działań nakierowanych na zwykle transgraniczne wyprowadzanie środków, by uniknąć podatków. Idea była w założeniu słuszna, ale polski ustawodawca nie ograniczył się do zbierania informacji istotnych, o charakterze transgranicznym, ale poszedł znacznie szerzej. W efekcie organy podatkowe zostały „zakorkowane” informacjami. A wielu przedsiębiorców musiało wielokrotnie raportować tę samą transakcję, przekazując informację, które urząd skarbowy miał już z innych źródeł. Wymaga to armii ludzi po stronie administracji podatkowej, by te informacje obrabiać – trudniej zaś z nich wyłowić to, o co naprawdę chodziło. W efekcie przysporzono wszystkim obowiązków – i firmom i urzędnikom, a zgubiono podstawowy cel regulacji. Sama władza przyznaje, iż poszło to za daleko i trzeba zrobić krok do tyłu, by tych raportów było mniej.