Raj na cudzych plecach

8 miesięcy temu

Unikanie opodatkowania wcale nie jest zarezerwowane dla państw obrzydliwie bogatych

O niektórych państwach tak często mówi się w kontekście niemal zerowych obciążeń fiskalnych, iż stały się adekwatnie synonimem rajów podatkowych. Tak jakby całe ich istnienie było zredukowane do możliwości postawienia kilku szklanych biurowców, zarejestrowania w nich na poły fikcyjnych kancelarii prawniczych czy banków i zaoferowania globalnym gigantom handlowym rezydencji podatkowej za minimalne koszty.

Choć kontrowersyjna, teza ta nie byłaby daleka od prawdy. Wystarczy spojrzeć na strukturę gospodarki Kajmanów, brytyjskiego terytorium zamorskiego położonego w samym sercu Karaibów. Turystyka i szeroko pojęte „usługi sektora finansowego” stanowią według Banku Światowego ponad 60% przychodów tutejszego budżetu. Niezły wynik, zważywszy, iż na Kajmanach nigdy nie istniały ani podatek dochodowy, ani podatek od zysków kapitałowych, ani daniny od zysków korporacyjnych, dziedziczenia czy inwestycji na rynkach finansowych. To choćby nie jest raj podatkowy – miejsce, w którym płaci się niewiele. To antypodatkowa przestrzeń, gdzie władze lokalne z niechęci do pieniędzy własnych rezydentów mogłyby zrobić slogan reklamowy.

Unikanie z tradycjami

Na Kajmanach, przy populacji nieznacznie przekraczającej 81 tys. mieszkańców, zarejestrowanych jest ponad 100 tys. podmiotów komercyjnych. Istnieją adresy, pod którymi według oficjalnej dokumentacji funkcjonuje kilkaset, czasami choćby kilka tysięcy firm. Z perspektywy lokalnej nie ma to żadnego znaczenia, bo skoro i tak nie płacą podatków, nikt nie interesuje się ich działalnością. Nie stanowią większego problemu logistycznego, ponieważ najczęściej są czysto wirtualne, nie mają pracowników, ich właściciele na Kajmanach bywają sporadycznie, żeby podpisać dokumenty i z powrotem uciec do USA czy Europy.

Trudno tę sytuację nazwać tajemnicą poliszynela, bo wszyscy doskonale wiedzą, po co takie miejsca w ogóle istnieją. Trynidad i Tobago, Samoa, Anguilla, Brytyjskie Wyspy Dziewicze – to po prostu furtki do unikania opodatkowania dla bogaczy i prowadzonych przez nich biznesów. Ładne plaże, ciepły klimat i możliwość spędzenia tu wakacji są tylko dodatkiem.

Nieco inaczej ma się sprawa z państwami, które niskie albo zerowe obciążenia podatkowe oferują w pewnym sensie „przy okazji”. Mają bogatą historię, często prężne gospodarki i wcale nie musiałyby oferować schronienia miliarderom uciekającym przed płaceniem danin. Teoretycznie zresztą nie mogą tego robić, a przynajmniej obowiązują je znacznie bardziej restrykcyjne przepisy wynikające z osadzenia w zachodnich instytucjach międzynarodowych. I chociażby z tego powodu nie zalicza się ich do rajów podatkowych, mimo iż nierzadko właśnie taką funkcję pełnią.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 13/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty

[email protected]

Fot. Shutterstock

Idź do oryginalnego materiału