„Śmierć Obywatela” – anatomia rozkładu Zachodu

2 tygodni temu

Victor Davis Hanson pisze o Ameryce, ale czytając „Śmierć obywatela”, trudno nie mieć wrażenia, iż pisze o nas wszystkich. O Europie, która nie potrafi już zrozumieć, czym jest wolność, o Zachodzie, który zapomniał, czym jest odpowiedzialność. Hanson, profesor historii klasycznej i gospodarz kalifornskiego gospodarstwa, spogląda na współczesny świat tak, jak starożytni historycy patrzyli na upadające polis – z mieszaniną zdumienia, smutku i moralnego gniewu. To książka o końcu pewnego porządku – nie o śmierci człowieka, ale o śmierci idei, która przez dwa i pół tysiąca lat była podstawą cywilizacji zachodniej: idei obywatela.

Hanson opisuje moment, w którym obywatel ustępuje miejsca poddanemu, konsumentowi, klientowi państwa. Zanikła figura człowieka wolnego, który czuje się odpowiedzialny za wspólnotę. Zastąpił ją beneficjent systemu, który oczekuje, iż wspólnota zaopiekuje się nim – finansowo, emocjonalnie i moralnie. To, co dla Arystotelesa stanowiło istotę życia w polis – współuczestnictwo w dobru wspólnym – dziś stało się luksusem. Wolność została zredukowana do wyboru w sklepie i do karty wyborczej wrzucanej raz na cztery lata.

Dla Hansona to nie przypadek, ale konsekwencja. Przez dekady Zachód rozmontowywał fundamenty własnego społeczeństwa obywatelskiego: rodzinę, religię, edukację, lokalne wspólnoty. W zamian stworzył biurokratyczne monstrum – państwo, które wie lepiej, co dla nas dobre. Brzmi znajomo? To ten sam proces, który Tomasz Wróblewski w „Wolności w Remoncie” nazywa „cichym puczem biurokracji”. Z każdym kryzysem, od pandemii po migrację, państwo przejmuje nowe obszary kontroli – rzekomo tymczasowo, a jednak na stałe. Tak umiera obywatel: nie pod przemocą tyrana, ale pod ciężarem troski administracji.

Hanson pisze o Ameryce, która w imię równości poświęca wolność. O społeczeństwie, które przestaje ufać obywatelom, a zaczyna ufać ekspertom. Ale ten sam proces widać dziś w Brukseli, Berlinie, Paryżu. Komisja Europejska, podobnie jak amerykański Kongres, wie coraz lepiej, jak wychowywać obywatela – a coraz mniej wie o tym, jak go słuchać. Unijne regulacje o migracji, klimacie, żywności czy mediach tworzą system, w którym decyzja obywatela jest tylko technicznym potwierdzeniem tego, co już postanowiono w jego imieniu.

„Śmierć obywatela” to książka o utracie podmiotowości. Hanson pokazuje, jak demokratyczna republika zamienia się w oligarchię technokratów i moralnych inżynierów. Jak bogaci ideolodzy z Doliny Krzemowej decydują, co mamy myśleć, a biedni wyborcy z amerykańskich prowincji – co mają czuć. Jak media, które miały kontrolować władzę, same stały się jej narzędziem. I jak język – największe osiągnięcie wolnych społeczeństw – został przerobiony na narzędzie kneblowania opinii.

W tym sensie Hanson i Douglas Murray tworzą duet: pierwszy opisuje śmierć obywatela, drugi – śmierć cywilizacji, która tego obywatela stworzyła. Hanson tłumaczy, iż imperia nie giną dlatego, iż są słabe, ale dlatego, iż przestają wierzyć w cnotę swoich obywateli. Gdy obywatel zamienia się w klienta, a obowiązek w roszczenie, demokracja staje się teoretyczna. Państwo opiekuńcze, które miało chronić najsłabszych, przekształca się w mechanizm utrwalania bierności. „Gdy większość ludzi przestaje coś tworzyć, a zaczyna coś brać, cywilizacja przechodzi w stan terminalny” – pisze Hanson.

Wróblewski ująłby to inaczej: Europa przestaje być statkiem Tezeusza, a staje się tratwą, na której każdy ciągnie w swoją stronę. Nie ma już wspólnego kierunku, nie ma wspólnego języka. I choć Unia Europejska przez cały czas mówi o „wartościach europejskich”, to coraz trudniej powiedzieć, czym one są. Hanson przypomina, iż wolność polityczna nie jest naturalnym stanem człowieka – jest wyjątkiem, który trzeba nieustannie pielęgnować. Rzym też nie został zniszczony przez barbarzyńców – upadł, bo jego obywatele przestali być Rzymianami.

To samo widzimy dziś. Coraz mniej obywateli, coraz więcej poddanych algorytmu, coraz mniej decyzji, coraz więcej regulacji. Ludzie rezygnują z wolności w zamian za bezpieczeństwo, a potem dziwią się, iż nie mają ani jednego, ani drugiego. W tej diagnozie Hanson jest brutalnie uczciwy – pokazuje, iż demokracja nie umiera przez zamach stanu, ale przez aklamację. Ludzie sami oddają władzę, by nie musieć ponosić odpowiedzialności.

W Polsce ta diagnoza może brzmieć obco, ale tylko pozornie. My także zaczynamy wierzyć, iż państwo wie lepiej. Że obywatel to ktoś, komu trzeba pomóc, a nie ktoś, komu trzeba zaufać. Hanson ostrzega przed światem, w którym wolność staje się niepraktyczna – zbyt ryzykowna, zbyt wymagająca, zbyt indywidualna. I jeżeli ktoś uważa, iż to tylko amerykański problem, niech przypomni sobie, ile decyzji w jego własnym życiu zależy dziś od regulacji unijnych, interpretacji podatkowych czy wytycznych ministerstwa.

„Śmierć obywatela” to książka o tym, iż wolność wymaga odwagi, a demokracja – charakteru. Hanson nie oferuje recepty, nie nawołuje do rewolucji. Ale daje coś cenniejszego: świadomość, iż historia nie jest linearna. Cywilizacje nie realizowane są wiecznie. Rzym, Ateny, Florencja – każda z nich upadła wtedy, gdy obywatele stali się wygodni, a wolność przestała być cnotą, a stała się prawem socjalnym.

Wróblewski często kończy swoje felietony pytaniem o kierunek – dokąd płynie nasz statek. Hanson odpowiada: donikąd, jeżeli nikt nie stoi przy sterze. Bo obywatel nie jest pasażerem – jest kapitanem. Kiedy oddaje ster w ręce biurokracji, kończy się historia Zachodu. Nie dlatego, iż ktoś go podbił, ale dlatego, iż sam przestał wierzyć, iż ma dokąd płynąć.

Idź do oryginalnego materiału