Monika Kilińska należy do grona zaledwie trzech kobiet, które pełnią służbę w Morskiej Służbie Poszukiwania i Ratownictwa SAR. To środowisko wciąż mocno zdominowane przez mężczyzn. Jest ona jednak przykładem, iż również kobiety mogą odnaleźć w nim swoje miejsce. Z Moniką rozmawiamy o jej drodze do SAR, wyzwaniach i marzeniach.
Polska Morska: Zacznijmy od początku. Skąd Pani pochodzi, gdzie zdobywała Pani wykształcenie i jak wyglądały pierwsze zawodowe kroki?
Monika Kilińska: Jestem z Łeby, w której w tej chwili również mieszkam. Ze względu na zawód wiele czasu jestem poza domem, dlatego jak tylko mogę wracam do rodzinnego miasta. Myślę, iż w dużej mierze to skąd pochodzę, wpłynęło na mój obecny zawód. Łeba to miejscowość, w której kultura morza jest istotną częścią. Już od małego należałam do Łebskiego Klubu Żeglarskiego, gdzie pokochałam przebywać na wodzie. Jednak by zdobyć potrzebne mi wykształcenie do wykonywania zawodu ukończyłam Nawigację na Uniwersytecie Morskim w Gdyni. Moim pierwszym statkiem, na którym pracowałam jako Deck Hand, był żaglowy statek pasażerski. Był to rejs półroczny, który postawił mi wiele wyzwań, jak i zapewnił dużo niezapomnianych chwil i dał mi pewność, iż to jest właśnie to, co chcę robić i dążyć do zdobycia stopnia oficerskiego.



PM: A jak wyglądał pierwszy dzień w SAR, ta pierwsza zmiana, o której słyszałam, iż trwała aż dwa tygodnie?
MK: Zawsze przed wejściem na nowy statek mam pewną dozę stresu, jak i ekscytacji – zawsze wiąże się to z nowymi doświadczeniami i ludźmi. Na mojej pierwszej zmianie trafiłam na Sztorm na Helu. Miałam przyjemność współpracować z ludźmi, którzy podeszli do mnie z uprzejmością i rzetelnie wdrażali mnie w pracę na tej jednostce. Zostałam wprowadzona w procedury i miałam różnego rodzaju treningi, zarówno te medyczne, jak i nawigacyjne. Jest to zawód wymagający i by wszystko dobrze funkcjonowało, trzeba stale pracować nad sobą, jak i umieć pracować z innymi.
PM: Jak Pani wspomina największe wyzwania pierwszej służby? To praca, w której nigdy nie wiadomo, co się wydarzy.
MK: Nie jestem w firmie na tyle długo, by w pełni móc się wypowiedzieć, porównując z moimi współpracownikami, których staż pracy i wszelkie sytuacje jakie mieli sprawiły, iż mają duże doświadczenie. Jednak dla mnie na chwilę obecną największym wyzwaniem jest świadomość, iż na akcje nie da się do końca przygotować. Oczywiście mamy za sobą szereg szkoleń i treningów, jednak każda sytuacja jaka się przytrafia jest inna oraz może wydarzyć się o każdej porze i trzeba być zawsze gotowym. Jest to pewne obciążenie psychiczne, ale trzeba w tym wszystkim znaleźć opanowanie.
PM: Co sprawiło, iż zdecydowała się Pani właśnie na tę służbę?
MK: Jak już wspomniałam, od małego moje życie było związane z morzem – moja praca, moja pasja. Wiem, jak istotną sprawą jest poczucie bezpieczeństwa. Gdy pływałam wcześniej na innych statkach czy uprawiałam sporty wodne, sama byłam wdzięczna, iż są służby, które w razie potrzeby mogą nam pomóc. Teraz ja chcę pomagać innym.
PM: Jest Pani jedną z zaledwie trzech kobiet w historii polskiego SAR. Czy to wywołuje dodatkową presję?
MK: Tak, myślę iż wywołuje to dodatkową presję, jednak myślę, iż głównie chodzi tu o presję, którą sama sobie nakładam. Chcę jako kobieta udowodnić przede wszystkim sobie, iż mogę to robić i być w tym dobra, mimo iż nie jest nas jeszcze wiele w tej firmie i ogólnie w tym zawodzie. Staram się, chcę krok po kroku stawać się lepszą, tak by kooperacja ze mną przynosiła zadowalające rezultaty.

PM: Jakie cechy uważa Pani za najważniejsze w pracy ratownika SAR?
MK: Myślę, iż do najważniejszych cech należą opanowanie i umiejętność współpracy. W trudnych sytuacjach atmosfera jest napięta, człowiek musi poradzić sobie sam ze sobą i pokonać strach, stres czy wątpliwości. Jednak samemu dużo się nie zdziała – to razem z resztą załogi trzeba działać sprawnie i wzajemnie się wspierać.
PM: Czy ma Pani poczucie, iż toruje drogę kolejnym kobietom, które chciałyby dołączyć do SAR?
MK: Szczerze – mam taką nadzieję. Jest to męski świat i wcale nie uważam, iż kobiety są takie same jak mężczyźni, ale nie oznacza to, iż są one gorsze. Właśnie o to chodzi we współpracy – każdy jest trochę inny pod względem fizycznym, psychicznym, stopnia, ale każdy jest równie ważny. Samemu nikt nie da rady. Dlatego mam nadzieję, iż skoro jestem jedną z kobiet w SAR, to inne dziewczyny, patrząc na nas, też będą chciały spróbować.
PM: A Pani osobiste cele i marzenia w tej służbie?
MK: Może zabrzmi to trochę trywialnie, ale przede wszystkim chcę pomagać innym, chcę dać coś od siebie. Życie staje się pełniejsze, gdy nie robimy czegoś tylko dla siebie. Z innej strony chcę się rozwijać, stawać lepszą wersją siebie zarówno pod względem życiowym, jak i zawodowym.
PM: Jak chciałaby Pani, żeby zapamiętano Pani obecność w SAR?
MK: Najbardziej bym chciała, aby zapamiętano mnie jako osobę, z którą dobrze się współpracuje, jest sumienna, wie co robi i jest po prostu ludzka – do tego dążę, bo wiem, jak dla mnie ważne jest to, z kim pracuję. Chciałabym, aby ktoś, kto ze mną pracował, pamiętał mnie jako dobrą osobę i dobrego oficera. Nie mówię, iż jestem bezbłędna – jestem tylko człowiekiem i uczę się każdego dnia, jak każdy, ale chcę, by moje starania były widoczne.
PM: Jak rodzina zareagowała na Pani decyzję o wstąpieniu do SAR?
MK: Z jednej strony duma, z drugiej strach. Zawsze miałam duże wsparcie ze strony mojej rodziny, w szczególności Mamy, której tak naprawdę zawdzięczam to, gdzie jestem – w chwilach słabości, gdzie sama miałam wątpliwości, czy dam radę, zawsze otrzymywałam słowa otuchy. Bliscy martwią się o mnie, ale nigdy we mnie nie zwątpili, wiedzą, iż robię to, co kocham.



PM: Czy były momenty zwątpienia podczas szkoleń lub służby?
MK: Skłamałabym, gdybym odpowiedziała, iż nigdy się nie bałam i zawsze wiedziałam, iż dam radę. Uważam, iż nie ma nic złego w takich odczuciach – to normalne i ludzkie. Ważne, by działać mimo strachu i wątpliwości – wtedy przekraczamy swoje własne granice i się rozwijamy. W momentach zwątpienia zadawałam sobie pytanie, jak chcę, żeby wyglądało moje życie i co muszę zrobić, by to osiągnąć. Próbując nic nie tracę, a gdy nie spróbuję, na pewno nie dowiem się, jak daleko mogę zajść i nic nie zyskam. Jednak, jak już wcześniej wspomniałam, dobrze jest mieć ludzi wokół siebie, którzy w nas wierzą i motywują – mam na myśli zarówno rodzinę, jak i współpracowników.
PM: To wymaga ogromnej kondycji, i fizycznej, i psychicznej. Jak Pani o nią dba?
MK: Aby zadbać o swoją kondycję, staram się żyć w zgodzie ze sobą i skupiam się, aby to, co robię, przynosiło mi spokój. Stres jest bardzo ważnym czynnikiem, który w odpowiednich ilościach jest potrzebny do działania, jednak ciągły męczy i nie pozwala funkcjonować prawidłowo. Zarówno ciało, jak i umysł potrzebują dobrego ruchu, jedzenia i snu – niby brzmi prosto, a wcale nie tak łatwo to osiągnąć. Staram się więc znaleźć złoty środek i dbać o te kwestie. Jak chodzi o kondycję fizyczną, nie ograniczam się do jednego sportu, lubię różnorodność – czasem jest to joga, czasem bieganie, czasem siłownia czy sporty wodne. Z czegoś bardziej dla umysłu – to medytacja, czytanie książek, rozmowa z bliską osobą czy modlitwa.
PM: Na koniec chciałbym zapytać: co powiedziałaby Pani dziewczynie, która dziś marzy o pracy w SAR, ale waha się, czy da radę?
MK: Powiedziałabym, iż posiadanie wątpliwości nie oznacza, iż nie powinno się spróbować. Nie daje gwarancji, iż dla tej dziewczyny na pewno to będzie to, co chce robić w życiu. Jest to specyficzne środowisko, które osobiście lubię i nie wyobrażam sobie pracować w innej branży, jednak dopóki się nie spróbuje, nie będzie się tego wiedzieć. Tak jak już mówiłam, warto próbować – może nas to zaprowadzić w miejsca, w których będziemy szczęśliwi i spełnieni.
fot: archiwum prywatne, Monika Kilińska