
Z Arkadiuszem Musiem, założycielem i właścicielem firmy PressGlass, jednego z największych producentów szkła zespolonego w Europie, rozmawia Kazimierz Krupa.
Fotografie: Bartosz Maciejewski
Na początek naszej rozmowy chciałbym przywołać cytat: „Nieźle to sobie wykombinowałem. Robię, co chcę, mówię, co chcę, czego więcej trzeba”. Kto to powiedział? Ja w jednym z wywiadów. Choć dziś uważam, iż to nie jest najszczęśliwszy cytat, jeżeli chodzi o odzwierciedlenie mojej osoby. Brzmi trochę jak pycha.
Raczej potwierdza tezę, którą słyszałem już tysiąc razy: iż tyle mamy niezależności, ile mamy na koncie. Wolność jest w pewnym sensie uwarunkowana. Już Marks mówił, iż „byt kształtuje świadomość”.
Z tym stanem konta trzeba być bardzo ostrożnym. Te miliardy na moim koncie są w dużej mierze wirtualne.
Miliarder kontra państwo! Muś: „W Polsce przedsiębiorcy są przeszkodą, nie partnerem”
Domyślam się, iż nie leżą gdzieś w dużym pokoju.
Właśnie. Dlatego podchodzę do tego z dużą ostrożnością – i jeżeli chodzi o mnie, i o moich kolegów z listy najbogatszych.
Zdaję sobie sprawę z metodologii liczenia. Ale jednak – co Panu daje ta pozycja? Co sprawia, iż ma Pan taką wolność?
Najważniejsze jest dla mnie to, iż mogę spotykać się z kluczowymi ludźmi w branży szklarskiej na świecie. I co ważne – oni chcą spotykać się ze mną. Nie jestem dla nich anonimowy. To nie wynika z posiadanych pieniędzy, tylko z pozycji, jaką udało się osiągnąć w tym biznesie. Bo rzeczywiście – firma przez te trzydzieści parę lat przeszła drogę od zera, od zwykłego „greenfieldu”, do pozycji globalnego gracza.
Wróćmy do początków. Z wykształcenia jest Pan prawnikiem. W którym momencie pojawiła się decyzja, iż chce Pan budować własną firmę – i to w branży, która na pierwszy rzut oka była dosyć nieoczekiwanym wyborem?
Rodzice bardzo chcieli, żebym studiował na politechnice, ale ja nigdy tego nie czułem. Prawo było mi bliższe sercu, choć już na studiach zaczynałem podejrzewać, iż nie zwiążę przyszłości z tym zawodem. Na początku marzyłem o pracy prokuratora – najlepiej ważnego i wpływowego, trochę pod wpływem amerykańskich filmów, które wtedy oglądałem. Ale kiedy przyszło mi już pracować w prokuraturze, podczas aplikacji, gwałtownie okazało się, iż ta rzeczywistość bardzo odbiega od mojej wyobraźni.
Kradzież roweru…
Tak – kradzież roweru, przemoc domowa – mąż bijący żonę, żona bijąca męża i podobne sprawy. gwałtownie doszedłem do wniosku, iż to nie jest droga dla mnie. Dodatkowo trafiłem na nieciekawy okres – weryfikacji prokuratorów. Na własne oczy widziałem, jak moi koledzy tracili pracę czy byli szykanowani tylko z powodu zmian politycznych. To mocno kłóciło się z moim wyobrażeniem tego zawodu – zawodu zaufania publicznego, który powinien być szanowany, a wtedy często nie był.
No i pozostało aspekt finansowy – a ja jestem liberałem i uważam, iż pieniądze mają znaczenie. Moja pierwsza wypłata wynosiła równowartość 12 dolarów miesięcznie, a nie dziennie. Potem zarabiałem 30–40 dolarów na miesiąc. To był główny bodziec, by szukać innej drogi.
Bardzo się cieszę, iż podkreśla Pan: „ja jako liberał”. To dzisiaj niezwykle rzadkie. Sam określam się jako liberał, może choćby libertarianin, ale w Polsce to często brzmi jak obelga.
Rzeczywiście, polska polityka wykreowała obraz liberała jako kogoś złego – często sugerując, iż dorobił się majątku w sposób nieuczciwy. A przecież liberał to piękne słowo. Można przeczytać definicję choćby w Wikipedii: liberalizm to system wartości, które są naprawdę ważne i szlachetne. Ja utożsamiam się właśnie z takim liberalizmem – i nigdy się tego nie wstydziłem. Wręcz przeciwnie – zawsze, gdzie mogę, podkreślam, iż jestem liberałem. Używam tego określenia bardzo często i promuję je, bo uważam, iż to ważne.
Derlatka: Polska nie jest gotowa na ten ATAK!
Choć trzeba przyznać, iż trochę nam ten termin popsuli koledzy z Ameryki. Niektórzy z nich przekształcili się w libertynów, a tego byśmy raczej nie chcieli.
Zgadza się. Do tego część dawnych liberałów poszła w stronę socjalizmu, a socjaliści próbują się przedstawiać jako liberałowie. To powoduje spore zamieszanie. Ale ten klasyczny liberalizm wciąż istnieje – i właśnie o to chodzi.
Dlaczego akurat ta branża? Czy to był przypadek?
Myślę, iż w życiu zbyt rzadko doceniamy rolę przypadków. Często staramy się wszystko planować, szukać wizji, marzeń. Ja uważam, iż wizja nie zawsze prowadzi do sukcesu. W moim przypadku to był po prostu zwykły przypadek. Ktoś w rodzinie zajmował się oknami i brał szyby od małego, już zbankrutowanego zakładu zatrudniającego pięć osób. I wtedy ja przejąłem ten zakład. Mogłem robić cokolwiek innego. Wiedziałem, iż nie zostanę w prokuraturze i chcę działać na własną rękę. Czasami po prostu chodziło o wolność.
Jakie były wtedy największe bariery? To były lata…
Lata 90. Ja przejąłem firmę w 1991 r., czyli 34 lata temu. Bariery? Były bardzo prozaiczne. Nie miałem dwóch tysięcy na cło, kiedy przychodził samochód szkła. Nie miałem na wypłaty. Nie było telefonów, nie było teleksu, trudno było się komunikować. Nie było benzyny. To były takie bardzo prowizoryczne problemy, ale w tamtym czasie to było naprawdę wyzwanie.
I co z takiego małego startu wyszło?
Nigdy nie przywiązywałem dużej wagi do tego, iż dzisiaj firma jest tak duża. Polska przez ostatnie trzydzieści lat przeszła ogromny rozwój gospodarczy. To był bardzo długi i solidny proces – my się po prostu podpięliśmy pod ten rozwój jako firma, wspólnie z moimi świetnymi współpracownikami. Już na początku lat 90. doszedłem do wniosku, iż nowocześniejsze budownictwo w Polsce będzie potrzebowało szkła wyższej jakości. Wtedy w kraju dominowały okna z Sokółki, które były słabej jakości. Postanowiliśmy mocno inwestować w branżę, ryzykując, ale z wiarą w rozwój rynku.
Może opowie nam Pan trochę o tych pierwszych krokach.
Żeby przejąć firmę, zapożyczyłem się u wszystkich, których znałem, choćby w kantorach, często na wysoki procent. Moja wrodzona odpowiedzialność sprawiała, iż nie wyobrażałem sobie, by nie oddać pieniędzy. Przez pierwsze dziesięć lat pracowałem naprawdę bardzo ciężko – siedem dni w tygodniu, po 10–12 godzin dziennie, może raz w miesiącu była niedziela wolna. Nie było w tym bohaterstwa – tak po prostu trzeba było. W tamtych czasach wszyscy tak pracowali: górnicy, inni przedsiębiorcy… To była normalność, a nie heroizm. Nie było też wielu alternatyw, więc po prostu trzeba było włożyć maksymalny wysiłek.
Przez pierwsze dziesięć lat pieniądze pożyczaliśmy trochę jak oscylator – tu pożyczaliśmy, tam oddawaliśmy – i w ten sposób biznes się rozwijał. Banki też nie były wówczas skłonne do finansowania ryzykownych przedsięwzięć, więc trzeba było uczyć się wszystkiego na własną rękę i kreatywnie szukać źródeł finansowania.
Czy był taki moment w Pana karierze, który Pan uznaje za największy sukces, za przełom? Czy to była raczej pozytywistyczna prawda, stopniowy rozwój?
Największym przełomem było dla mnie wejście Polski do Unii Europejskiej.
Otwarcie rynków.
Otwarcie rynków to jedno. Dla mnie osobiście największą wartością było to, iż mogliśmy zacząć spotykać się z przedsiębiorcami ze Skandynawii, Niemiec, Szwajcarii. Należałem do dość wąskiej grupy przedsiębiorców, którzy starali się uczyć od nich etyki prowadzenia biznesu, sposobu rozwiązywania problemów, a nie tylko traktować te rynki jako potencjalny zysk. Wiele firm myśli krótkoterminowo – wykorzystują tanie koszty pracy, żeby zdobyć rynek, ale to nie przynosi trwałych rezultatów.
Dla mnie najważniejsze było zdobycie wiedzy – jak etycznie prowadzić biznes, jakie stosować strategie i taktyki. To było dla mnie największe osiągnięcie. Było to 10 lat po założeniu PressGlass, firma wciąż była mała. Gwałtowny rozwój nastąpił dopiero w ostatnich 20 latach. Dzięki temu mogliśmy zachowywać się jak dojrzali przedsiębiorcy, mimo iż pochodziliśmy z kraju, który był biedny i niedawno komunistyczny.
Biznesowo i etycznie – czy te dwa podejścia się wykluczają?
Nie, wręcz przeciwnie. Uważam, iż biznes musi iść w parze z etyką. Nie wyobrażam sobie prowadzenia firmy w sposób nieetyczny. Na dłuższą metę się to nie uda. Rynek zawsze zweryfikuje takie działania, a jeżeli nie rynek, to kontrahenci.
Czy są jakieś decyzje, których Pan żałuje? Jakieś błędy, porażki biznesowe?
Nie żałuję niczego. Oczywiście w życiu osobistym coś się traci – przyjaciół, życie towarzyskie. jeżeli poświęca się 24 godziny na dobę firmie przez 20 lat, pewne rzeczy nie są pielęgnowane, i potem trudno to nadrobić. Ale w zamian zyskuje się inne rzeczy.

Jest Pan skłonny do ryzyka?
Z wiekiem stopień ryzyka maleje.
Udało się panu utrzymać równowagę między rozwojem a stabilnością, zarówno w firmie, jak i w życiu prywatnym?
Ostatnie 10 lat ułożyłem sobie tak, iż mam dobry, młody zespół, który podejmuje najważniejsze decyzje. Sam mam czas na golfa, podróże, kontakty z córką. Uważam, iż życie ma teraz swoją równowagę.
Zarządza Pan operacyjnie firmą?
Nie. Sukces polegał też na tym, iż miałem szczęście do ludzi i gwałtownie delegowałem zadania. Już po 5 latach prowadzenia firmy zajmowałem się czymś innym. Nie zajmowałem się produkcją ani logistyką, bo przedsiębiorcy, którzy próbują robić wszystko sami, często nie rozwijają firm w pełni. Ja z produkcją nie mam nic wspólnego.
Znam wielu takich przedsiębiorców, którzy kontrolują każdą fakturę.
Podziwiam ich, iż mają na to czas.
Czy kiedyś pojawiła się pokusa sprzedaży firmy?
Arkadiusz Mróz:
Pojawia się co dziesięć lat, ale zawsze się opierałem. Córka, która jest pilotem helikopterów i wybitnie przeszkolonym testerem w Anglii, nie jest zainteresowana prowadzeniem firmy, choć w przyszłości nie wykluczam zmiany zdania. Mam ponad 60 lat, więc w najbliższych latach będę musiał podjąć decyzje dotyczące przyszłości biznesu.
Często mówi Pan o odpowiedzialności przedsiębiorcy wobec społeczeństwa. Co to dla Pana oznacza?
Przedsiębiorcy nie powinni skupiać się wyłącznie na własnych zyskach. Powinni też kształtować otaczającą rzeczywistość – edukację, społeczeństwo obywatelskie, fundacje, uczelnie. To ważne szczególnie w czasach nacjonalizmu, populizmu i dezinformacji. Przedsiębiorcy, którzy podróżują i obserwują świat, powinni działać szerzej, nie tylko myśląc o sobie. W Polsce wiele działań charytatywnych jest popularne, ale często ogranicza się do akcji „na pokaz”. Prawdziwa rola przedsiębiorcy to wpływ na rozwój społeczeństwa obywatelskiego, lokalnego i krajowego.
Czyli lokalnie i globalnie.
Dokładnie. Przeżywamy kryzys liberalnej demokracji na świecie, a część problemu wynika z tego, iż zmarnowaliśmy pewien okres rozwoju i szansy na wzmocnienie społeczeństwa obywatelskiego.
Zaniedbali.
Zaniedbali, tak. Zaniedbaliśmy pewien okres, zapomnieliśmy o części społeczeństwa.
Skoro jesteśmy przy tej odrobinę filozoficznej warstwie… prawdopodobnie zetknął się pan z pojęciem ekonomii szczęścia, które w niektórych krajach powoli zaczyna zastępować Excel. Co pan o tym sądzi? Pytam w kontekście tego, iż jak pan powiedział na początku rozmowy, dokonaliśmy w Polsce ogromnego, tygrysiego lub lamparciego skoku w ciągu tych 30-kilku lat. A mimo to poziom niezadowolenia, brak poczucia szczęścia jest wciąż ogromny.
Nie jestem najlepszym dyskutantem w tym temacie. Wydaje mi się, iż problem wynika między innymi z dostępu do internetu i do ogromnej liczby pokus świata. Bez względu na to, w jakim momencie życia się znajdujemy, ile posiadamy pieniędzy, samochodów, samolotów – zawsze znajdzie się ktoś bogatszy. To staje się naszym punktem odniesienia, benchmarkiem. Zawsze oceniamy swoją pozycję nie przez pryzmat tego, iż mogłoby być gorzej, tylko iż mogłoby być lepiej. Mamy permanentny niedosyt.
Do tego dochodzi przebodźcowanie – widzimy lepsze hotele, lepsze plaże, lepsze wakacje. To naturalnie utrudnia odczuwanie szczęścia.
ŁAD KORPORACYJNY CZY „POLSKI ŁAD”? KAZIMIERZ KRUPA | ROBERT GWIAZDOWSKI
Czy jest jakieś motto, cytat albo zasada, której Pan stara się trzymać w życiu?
Chyba najlepiej określić to tak: wstając rano, staram się postępować fair wobec pracowników i otaczającego świata. Nie udawać niczego, bo najgorsze jest tworzenie sztucznej rzeczywistości na potrzeby wywiadów czy pracowników. Ludzie czasem w to wierzą i później widać rozchwianie w komunikacji.
Jestem zwolennikiem prostego, szczerego przekazu. Czasem nie opłaca się to biznesowo, bo ludzie nie rozumieją takiej otwartości. Spotykam się z wieloma studentami i pytają, jak osiągnąć sukces. Mówię im, iż ja czekałem na niego przynajmniej 20 lat. Patrzą ze zgrozą, myślą, iż coś ukrywam albo konfabluję. Nie, po prostu nie da się go osiągnąć gwałtownie w sposób solidny – taki biznes wymaga czasu.
Dziś młodzi mają perspektywę biznesów sieciowych, które gwałtownie tworzą milionerów czy miliarderów.
Tak, ale ktoś musi robić cement, szkło – podstawową ekonomię. Bez tego nie da się funkcjonować.
A propos prostego języka – jest Pan znany z krytyki biurokracji. Co według Pana najbardziej szkodzi polskiej przedsiębiorczości?
To zależy od skali. Małym przedsiębiorcom przeszkadza jedno – kontakt z urzędami, ZUS-em, gminą. Dużym przedsiębiorcom przeszkadzają inne rzeczy. W moim przypadku irytuje mnie nacjonalizm gospodarczy. Choć doceniam rolę Donalda Tuska, nie podzielam poglądu, iż każde państwo powinno zamykać się gospodarczo.
Bo to prowadzi do konkurencji między krajami i ośrodkami gospodarczymi – Chiny, Stany, Europa…
W dłuższej perspektywie otwarta gospodarka przynosi więcej korzyści niż zamykanie się. Krótkotrwale można manipulować cłami, ale to rujnuje gospodarkę w długim terminie. To niedopuszczalne.
A drobni przedsiębiorcy – przez cały czas traktowani jak podejrzani?
Nie zauważyłem poprawy. Powtarzam od lat: mniej państwa w gospodarce to lepiej. Oczywiście niektórzy przedsiębiorcy sami kreują sobie trudności, ale w moim przypadku nigdy nie spotkało mnie nic złego ze strony państwa.
Czy myślał pan kiedyś o bezpośrednim zaangażowaniu w politykę?
Nie, nigdy i tego nie zrobię. Kiedy mówiłem o konsolidacji liberałów, chodziło wyłącznie o współpracę w zakresie gospodarki, nie zakładanie partii.
Jak ocenia pan relację państwo – biznes w Polsce?
Państwo powinno trzymać się jak najdalej od biznesu. Mniej państwa w gospodarce to lepiej – klasyczny liberalizm.
