Drogi Święty Mikołaju
Będzie ze dwa lata, jak do Ciebie nie pisałem. Trochę dlatego, iż i tak tych moich poprzednich życzeń prawie nie spełniałeś, a trochę, bo dużo się działo. Wyobraź sobie, iż mamy już nowy rząd. Piszę, bo mógłbyś się nie zorientować, gdybyś na przykład włączył publiczną telewizję. Zniknęła co prawda tępa propaganda, ale do standardów obiektywnych mediów wciąż daleko. Przechył niemal taki sam, tyle iż w drugą stronę. Niech Cię nie zwiedzie fakt, iż to i tak TVP w likwidacji. Z tą likwidacją to tylko taki trik po to, by można było telewizję z rąk poprzedników wyszarpać (dosłownie). Poza tym i tak już nikt o tym nie pamięta i wszyscy przeszli nad tym do porządku dziennego.
Rządem są teraz ci, którzy wtedy byli w opozycji. To też, warto przypomnieć, bo możesz mieć wątpliwości, wiedząc, iż urząd prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości ciągle jest w jednych rękach. Co z obiecaną niezależnością prokuratury, zapytasz? No przez cały czas jest celem, do którego się dąży. Minister sprawiedliwości – prokurator generalny od tamtej władzy tak zmyślnie pozmieniał przepisy, żeby zapewnić sobie – było nie było politykowi – ogromny wpływ na funkcjonowanie organów ścigania. Nowa władza, jak była w opozycji, to głośno to krytykowała. Jak są u steru, to ociąga się z oddaniem tych zabawek, jak może.
Żeby nie było, po wyborach dość gwałtownie przygotowano projekt rozdzielenia funkcji PG i MS, ale w taki sposób, by to rządząca większość sejmowa wybrała tego mitycznego niezależnego prokuratora. Jakieś pół roku temu pomysł został zarzucony, bo uznano, iż odpolitycznienie prokuratury nastąpi wraz z całą kompleksową reformą tej instytucji. Nad tą pracuje działająca przy MS komisja kodyfikacyjna. No i spójrz, Mikołaju, jaki klops. Pamiętasz, jak w pierwszym moim liście prosiłem Cię, abyś pod choinkę przyniósł nam wszystkim porządną legislację?
Reforma odłożona na święte nigdy
Teoretycznie dostałem to, co chciałem. Zarzucono projekt fragmentarycznej nowelizacji prawa o prokuraturze, bo na horyzoncie jest całościowa. W dodatku, przygotowana nie przez MS, a zespół zewnętrznych ekspertów – teoretyków i praktyków. Abstrahując na chwilę od tego, co przygotowali, efekt ich prac trafi do MS, następnie zostanie poddany konsultacjom społecznym, debacie w Sejmie, Senacie i dopiero trafi na biurko prezydenta. W teorii finalnie powinniśmy mieć świetnie przygotowaną reformę. W praktyce nie ma szans, by stało się to do końca kadencji. Zwłaszcza iż do wdrożenia reformy potrzeba tzw. przepisów wprowadzających, które określą sposób przejścia z jednego modelu do drugiego. Te są choćby ważniejsze od samej ustawy, bo zawsze w takich przypadkach jest ryzyko, iż pod płaszczykiem zmiany struktury, czy choćby nazewnictwa poszczególnych szczebli, jednych będzie można zdegradować, a innych awansować, na nowo rozpisując role. W każdym razie projektu przepisów wprowadzających jeszcze nie ma.
Upubliczniono za to założenia samej reformy. Wśród prokuratorów rozgorzała żarliwa dyskusja, ale nikt nie spiera się o to, czy prokuratura będzie bardziej skuteczna, czy postępowania będą prowadzone sprawniej i czy akty oskarżenia będą lepszej jakości. Wszystkich zajmuje mały wycinek w postaci okresowych ocen pracy prokuratorów. Nie ma zawodu, w którym nie ocenia się pracowników – argumentują autorzy przepisów. Nie ma zawodu, w którym negatywna ocena wydajności pracownika może skutkować choćby pozbawieniem możliwości wykonywania zawodu – odpowiadają krytycy.
Powszechne zniesmaczenie
Tymczasem w samej prokuraturze też, Mikołaju, nieciekawie. Skala degrengolady jest taka, iż wywala podziałkę. Ekipa, która doszła do władzy po poprzednim PG, Zbigniewie, ostatnio zwanym Węgierskim, ochoczo umościła się w butach poprzedników. Na sprytny plan byłego szefa, polegający na zabetonowaniu prokuratury (przez brak możliwości odwołania swojego zaufanego na stanowisku PK, Dariusza Barskiego, bez zgody prezydenta), odpowiedzieli jeszcze sprytniejszym planem w postaci stwierdzenia, iż Barski nie jest żadnym PK, ale emerytem. Jego powrót ze stanu spoczynku był bowiem nieskuteczny.
Jeśli taki geszeft był aktem założycielskim nowych porządków w prokuraturze, to nic dziwnego, iż później było już tylko gorzej. Dla zachowania pozorów zorganizowano konkurs na stanowisko PK, choć na mieście nazwisko zwycięzcy było już znane, zanim zgłoszono wszystkich kandydatów.
Następnie włączono Polskę do Prokuratury Europejskiej (EPPO), co powodowało również konieczność obsadzenia stanowisk tzw. prokuratorów europejskich. O ile konkurs na polskiego przedstawiciela w EPPO wygrała chyba najlepsza specjalistka w międzynarodowych sprawach karnych, to już gdy przyszło obsadzać urzędy tzw. delegowanego prokuratora europejskiego, mieliśmy prawdziwą komedię. Jak trzeba było przepchnąć młodych prokuratorów, bez większego doświadczenia w prowadzeniu poważnych śledztw, za to z mogących się pochwalić przynależnością do określonego stowarzyszenia o trzyliterowym skrócie, to kryteria były niezbyt wygórowane. Ale jak w następnym konkursie postanowił wystartować m.in. Jacek Bilewicz, zastępca PK, to już nagle wymogi dotyczące doświadczenia zostały zaostrzone.
Podwładni oceniali swego szefa
Z tym drugim konkursem to już, mówię Ci, Mikołaju, była taka hucpa, iż choćby sami LSO-owcy, do których sam Bilewicz się zalicza, pokątnie zaczęli sarkać. Otóż wyobraź sobie, iż w składzie komisji konkursowej byli prawie sami podwładni Bilewicza (w tym prokuratorzy, którzy do krajówki są tylko delegowani). Wynik był łatwy do przewidzenia.
Wiesz, Mikołaju, nie to, iż podważam merytoryczne kompetencje zastępcy PK, ale coś mówi, iż jeżeli ktoś rzeczywiście takowe posiada, to obroniłby się choćby przed rzeczywiście niezależnym jury. W cywilizowanym kraju, przed przystąpieniem do konkursu, w którym oceniającymi mają być podwładni, taka osoba zrzeka się stanowiska, by nie podważać wiarygodności samej komisji ani własnego mandatu. U nas nikomu nie przyszło do głowy, by choćby zadbać o zachowanie pozorów.
Niestety ta sama melodia jest grana przy awansach na wyższe stanowiska prokuratorskie. Na początku zmiany były wprowadzane pod hasłem „przywracania praworządności”. Teraz już nikt nie stara się choćby dorabiać ideologii.
Awans na prokuratora Prokuratury Krajowej otrzymują w większości członkowie stowarzyszenia, z którego wywodzi się obecny PK, czyli LSO. A nie dostają ci, którzy ośmielają się zaleźć im za skórę. Tak było ostatnio, gdy minister sprawiedliwości i prokurator generalny odmówił awansowania jednego z łódzkich prokuratorów (mimo, iż wnioskował o to PK), który prowadził sprawę dyscyplinarną przeciwko prok. Ewie Wrzosek (za Ziobry represjonowanej, za Żurka wyniesionej do honorów jego doradczyni). Choć trzeba uczciwie przyznać, iż ta sprawa zbulwersowała choćby samych członków LSO.
Z kolei z Prokuratury Krajowej wyrzuca się specjalistów, którzy pracowali tam przez lata, ale mieli jeden problem, bo nie byli ani w LSO, ani w drugim stowarzyszeniu – otwarcie proziobrowym – czyli Ad Vocem. Mogli dostać tytuł prokuratora krajowego za Ziobry, ale nie byli zainteresowani, bo chcieli otrzymać w uczciwej procedurze (pod koniec rządów PiS, w ramach tzw. awansów last minute, awansowano najwierniejszych żołnierzy Ziobry). I co się okazało? Ci awansowani przez Ziobrę są nie do ruszenia, a ci, którzy liczyli na to, iż merytoryczne kompetencje i postawa propaństwowa zostaną docenione, dostali od nowej władzy kopa. Bo co z tego, iż nie byli ziobrystami, skoro jednak są jacyś tacy politycznie niepewni.
Nie ma miejsca na niezależność
Najśmieszniejsze jest to, iż według oficjalnie głoszonych haseł dotyczących polityki awansowej, która ma zapobiegać błyskawicznemu przeskakiwaniu po stopniach kariery, a promować doświadczenie i merytoryczne kompetencje zdobywane sukcesywnie na poszczególnych szczeblach, to właśnie takie osoby powinny dostać awans w pierwszej kolejności.
To wszystko strasznie demoralizuje. Prokuratorzy słyszą piękne hasła, a widzą zgniłą rzeczywistość. Tyle się mówi o praworządności, a przecież immanentną cechą państwa prawa jest niezgodna na uznaniowość, ale działanie organów władzy publicznej według jasnych, czytelnych kryteriów. Wiesz, Mikołaju, choć nie urodziłem się wczoraj, to choćby mnie trochę zbija z tropu jak słyszę, iż siermiężna postkomunistyczna prokuratura z lat 90., była pod niektórymi względami uczciwiej zarządzana niż obecna. I nie słyszę tego z ust prokuratorów, którzy są oderwani od koryta, ale tych, którzy liczyli na rzeczywistą zmianę.
I nie zmienia tego fakt, iż było jeszcze gorzej, bo poprzedni szef prokuratury i minister sprawiedliwości jest teraz ścigany i uciekł przed odpowiedzialnością na Węgry. Prokuratura stawia mu 26 zarzutów z powodu nieprawidłowości w wydatkowaniu pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości. Znów miotamy się od ściany do ściany. Jak Zbigniew Węgierski wydawał pieniądze z funduszu na prawo i lewo, to jego następcy tak ociągali się z rozstrzygnięciem konkursów, iż od nowego roku organizacje świadczące pomoc dla ofiar przestępstw zostaną bez finansowania i na gwałt trzeba szukać, za grubą kasę, zewnętrznych firm do oceny wniosków.
Lista pobożnych życzeń
No to już chyba wiesz, o co chciałbym Cię w tym roku prosić. O taką prokuraturę, która stwarza warunki do spokojnej pracy prokuratorom. Wszak zdecydowana większość śledczych jest zakładnikami zwalczających się stowarzyszeń, które na co dzień nie są w stanie się zgodzić choćby co do tego, jaka pogoda jest za oknem, a zgodnie występują tylko w obronie swoich zarobków. O taką prokuraturę, która jest niezależna od polityków, której szefa wybiera Sejm kwalifikowaną większością, która jest odporna na wpływy, dobrze wynagradzana i skuteczna. O taką prokuraturę, której prokurator generalny, jak widzi, iż politycy nie garną się do zmiany idiotycznego prawa, ma odwagę wydać wytyczne prokuratorom, które by określały „nieznaczną” ilość posiadanych narkotyków, która kwalifikuje sprawę na umorzenie. O taką prokuraturę, w której nie króluje statystyka, przez co dwa razy do roku prokuratorzy wypychają sprawy albo je pochopnie umarzając, albo np. wypuszczając niedopracowane akty oskarżenia. O taką prokuraturę, w której ci, którzy rzetelnie pracują, nie są „nagradzani” dowaleniem im kolejnych spraw do referatu. O taką, która nie domaga się trzymania ludzi w aresztach tymczasowych długimi miesiącami, prawie nie posuwając w tym czasie śledztw do przodu.
Potrzebny nowy okrągły stół
No i, Mikołaju, nieśmiało chciałbym Cię prosić, ażebyśmy zaczęli iść wreszcie do przodu. Bo na razie u nas wszystko kręci się w kółko, jak na karuzeli. Obrazy przed oczami zmieniają się z zawrotną prędkością ale co chwila człowiek jest w tym samym punkcie, tylko coraz bardziej kręci mu się w głowie. Co bardziej wrażliwym chce się po prostu wymiotować. Innym nie tylko kręci się w głowie, ale i widzą podwójnie. Sędziów i neosędziów. Prokuratorów i neoprokuratorów. Rzecznicy dyscyplinarni sądów powszechnych też występują w zdwojonej liczbie. Którzy są legalni, a którzy nie? Jeden rabin powie tak, drugi inaczej. Jeden skład Sądu Najwyższego orzeknie tak, inny przeciwnie. Dla jednych orzeczenia istnieją, dla innych nie. Jedni powołują się na Trybunał Konstytucyjny, drudzy nie publikują jego wyroków. Jedni wskazują na orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, drudzy szermują suwerennością. Prowadzi to nas donikąd. Przydałby się może jakiś okrągły stół, i w prokuraturze, i w sądownictwie. Ale ten właśnie – co symptomatyczne – prezydent kazał wynieść do muzeum.

1 dzień temu




