Inwazyjne mięczaki coraz mocniej zaznaczają swoją obecność w polskich wodach – zarówno w jeziorach, jak i w Bałtyku. Gatunki takie jak szczeżuja chińska, racicznica zmienna czy małże z rodzaju Corbicula wypierają rodzime organizmy i zmieniają równowagę ekosystemów. O tym, jakie zagrożenia niosą ze sobą obce gatunki i jak radzi sobie z nimi nauka, opowiada w rozmowie z Polską Morską student biotechnologii Kamil Walczak – popularyzator wiedzy o ślimakach i małżach.

Polska Morska: Jakie gatunki małży i mięczaków występują dziś w polskich wodach i które z nich uznaje się za największe zagrożenie?
Kamil Walczak: W polskich wodach spotykamy zarówno rodzime gatunki, jak i te inwazyjne. Do dużych i dobrze znanych należą nasze skójki czy szczeżuje, które są naturalnym elementem ekosystemu. Problem zaczyna się w momencie, kiedy pojawiają się gatunki obce – np. szczeżuja chińska. To małż, który może osiągać choćby 20 centymetrów długości, a do Polski został przywleczony wraz z rybami hodowlanymi. Na wczesnym etapie rozwoju jego larwy, tzw. glochidia, przyczepiają się do skrzeli, płetw i ogona ryb, co ułatwia mu rozprzestrzenianie się na nowe obszary.
PM: Jakie inne gatunki inwazyjne szczególnie rozprzestrzeniły się w Polsce?
KW: Dobrym przykładem jest racicznica zmienna, która pierwotnie pochodzi z rejonu Morza Kaspijskiego i Czarnego. Do Polski trafiła przez kanały wodne i transport statkami, przyczepiona do ich kadłubów. Charakteryzuje się tym, iż przytwierdza się mocną nicią bisiorową do podłoża, kamieni czy choćby konstrukcji hydrotechnicznych. Innym problematycznym gatunkiem są małże z rodzaju Corbicula, które przybyły do Europy wraz z wodami balastowymi statków, a dodatkowo były swego czasu sprzedawane w sklepach zoologicznych jako ozdoba do akwariów. Niestety wielu akwarystów wypuszczało je do najbliższych zbiorników, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji.

PM: Jak obecność tych gatunków wpływa na nasze rodzime mięczaki?
KW: Inwazyjne małże bardzo gwałtownie się rozmnażają i tworzą masowe skupiska muszli. Tworzą one coś w rodzaju barier na dnie, przez co rodzime skójki czy szczeżuje mają utrudniony dostęp do mulistego i piaszczystego podłoża, które jest im potrzebne do życia. W konsekwencji nasze gatunki mają problem z pobieraniem pokarmu, trudniej się rozmnażają i są spychane do głębszych rejonów. Efektem jest powolne wypieranie gatunków rodzimych z ich naturalnych siedlisk. To nie jest proces natychmiastowy, ale na przestrzeni lat prowadzi do realnego spadku populacji naszych rodzimych mięczaków.
PM: Czy takie inwazyjne gatunki mają wpływ na ryby i rybołówstwo?
KW: Tak, istnieje tu pewne zagrożenie. Jak wspominałem, larwy niektórych gatunków małży mają postać pasożytniczą – przyczepiają się do ryb, najczęściej do skrzeli, płetw czy ogona. W przypadku gatunków rodzimych jest to naturalny proces i zwykle nie wyrządza większych szkód. Jednak u gatunków obcych, takich jak szczeżuja chińska, glochidia są większe i łatwiej się przyczepiają, co może stanowić dodatkowe obciążenie dla ryb. Pośrednio inwazyjne gatunki mogą także przenosić pasożyty czy choroby, co w pewnym stopniu oddziałuje na rybołówstwo i stan zdrowia ryb w ekosystemie.
PM: Jak monitoruje się obecność i rozprzestrzenianie tych organizmów?
KW: W Polsce działa silne środowisko malakologów, czyli naukowców zajmujących się mięczakami, którzy prowadzą monitoring i badania. Przykładowo, na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu prowadzone były projekty badawcze dotyczące Corbicula i ich wpływu na szczeżuję pospolitą i skójkę zaostrzoną. Problem polega na tym, iż w przypadku wielu inwazyjnych gatunków – takich jak racicznica czy małże z rodzaju Corbicula – nie da się ich już całkowicie usunąć. Ich populacje są zbyt liczne i obecne w niemal każdym większym zbiorniku wodnym w Polsce. Monitoring pozwala więc bardziej na ocenę skali zjawiska i jego skutków, niż na skuteczne wyeliminowanie tych gatunków.

PM: Czy klimat Polski sprzyja rozwojowi takich inwazyjnych gatunków?
KW: Niestety tak. Najbardziej ekspansywne gatunki charakteryzują się dużą tolerancją środowiskową – potrafią przetrwać w wodzie zanieczyszczonej, w zmiennych warunkach temperatury i zasolenia. Właśnie ta odporność pozwala im skutecznie rywalizować z naszymi bardziej wrażliwymi gatunkami. Dodatkowym czynnikiem jest ocieplenie klimatu, które ułatwia ich rozmnażanie i poszerza obszary, w których mogą przeżyć. Oznacza to, iż raz wprowadzone gatunki praktycznie nie znikną samoczynnie, a wręcz mogą się dalej umacniać w nowych rejonach.
PM: Czy istnieje ryzyko, iż gatunki inwazyjne całkowicie wyprą rodzime?
KW: To trudne pytanie, bo w przyrodzie wszystko jest ze sobą powiązane i działa w sieciach zależności. Jednak nie można tego wykluczyć. Obce gatunki są jedną z wielu presji, które oddziałują na nasze ekosystemy wodne – obok zanieczyszczeń, suszy czy zmian klimatycznych. o ile wszystkie te czynniki nałożą się na siebie, to część naszych gatunków rzeczywiście może z czasem całkowicie zniknąć z polskich wód. Dlatego właśnie monitoring i edukacja są tak ważne, żeby ten proces spowalniać i łagodzić jego skutki.
PM: Wspominałeś o akwarystach – czy to rzeczywiście źródło niektórych problemów?
KW: Niestety tak. Przez wiele lat gatunki takie jak małże z rodzaju Corbicula były dostępne w handlu akwarystycznym. Część osób, które nie chciały już ich trzymać, wypuszczała je po prostu do najbliższych jezior czy rzek. Podobnie wygląda sprawa z niektórymi gatunkami ślimaków akwariowych – np. ampulariami, które w cieplejszych rejonach Europy zaczęły stawać się poważnym zagrożeniem i dlatego zostały objęte zakazem. Problem polega na tym, iż ludzie często nie zdają sobie sprawy, iż takie „uwolnienie” zwierzęcia może albo zakończyć się jego śmiercią w cierpieniu, albo – co gorsza – stworzeniem podstaw do nowej inwazji biologicznej.
PM: Czy są jeszcze gatunki, których powinniśmy się spodziewać w przyszłości?
KW: Trudno wskazać konkretne nazwy, ale zagrożenie zawsze istnieje. Wiele popularnych zwierząt akwariowych ma potencjał, by stać się gatunkami inwazyjnymi, gdy trafią do środowiska naturalnego. Szczególnie dotyczy to południa Europy, gdzie cieplejszy klimat sprzyja ich przetrwaniu. Ale w miarę ocieplania się klimatu także w Polsce mogą pojawić się nowe gatunki, które dziś jeszcze nie są w stanie u nas przeżyć. To kolejny powód, by odpowiedzialnie podchodzić do akwarystyki i unikać wypuszczania zwierząt do środowiska.


fot: archiwum prywatne, Kamil Walczak