Nie ma lepszej nauczycielki niż rzeczywistość. Zderzenie z nią bywa brutalne, ale najczęściej jest całkiem otrzeźwiające. Ot, na przykład, gdy rządząca koalicja była jeszcze w opozycji, biadoliła o rzekomo gigantycznym deficycie budżetowym. A jedną z pierwszych jej decyzji po przejęciu władzy było podniesienie go.
Podobne zderzenie musi w tej chwili przeżywać Rafał Brzoska, mianowany przez Tuska na lidera zespołu deregulacyjnego. Dotychczasowe pomysły zgłoszone rządowi przez zespół Brzoski trudno w ogóle nazwać deregulacją. W większości z nich chodzi o wprowadzenie dodatkowych przepisów, mających poprawić jakieś wąskie obszary działania państwa, a choćby poszerzyć jego kompetencje.
Sporo z nich wygląda choćby sensownie, ale nie chwalmy dnia przez zachodem. Wszak wśród ekspertów inicjatywy sprawdzaMY znajdują się takie asy, jak prof. Robert Gwiazdowski czy czołowy dostarczyciel fejkowych treści na X i popularyzator (pseudo)nauki dr Maciej Kawecki. Pomiędzy propozycjami rozsądnymi znajdziemy całą masę takich, które mają na celu wyłącznie zwiększenie możliwości optymalizowania lub unikania podatków. To właśnie te ostatnie zdają się być głównym celem całej operacji.
(Nie)bezpieczeństwo danych osobowych
Zespół Brzoski uruchomił stronę Sprawdzamy.com, gdzie można głosować na zgłoszone postulaty. Następnie zespół dokonuje selekcji – głównie na podstawie liczby głosów – i w ratach przekazuje je stronie rządowej. To już samo w sobie jest bardzo kontrowersyjne, gdyż zainicjowany przez premiera Polski wielki deregulacyjny projekt wykluwa się w wyniku głosowania bliżej nieokreślonych osób na stronie uruchomionej prywatnie przez lobbystów biznesu.
Zgłoszone pomysły będą oczywiście musiały przejść procedurę legislacyjną, do której, jak zapewnia Brzoska, jego zespół mieszać się nie będzie. Jednak już samo dostarczanie gotowych pomysłów rządowi daje mu ogromną władzę. Zwykli obywatele muszą zebrać pod inicjatywą ustawową sto tysięcy podpisów, a potem i tak Sejm może ich wniosek odrzucić, zanim trafi do odpowiedniej komisji sejmowej. Teraz filtrem, który jedne postulaty przepuszcza, a inne wyrzuca do kosza, jest prywatny przedsiębiorca i jego zespół.
Wśród zgłoszonych rządowi propozycji jednym z najczęściej przewijających się motywów jest drastyczne zwiększenie dostępu do danych osobowych – znajdziemy to w kilku postulatach. Przyświeca temu zasada upraszczania procedur administracyjnych, by obywatele nie musieli dostarczać urzędom danych, które i tak są już w rękach władzy publicznej. „Zakaz żądania przez urzędy i instytucje bankowe dokumentów i informacji dostępnych w publicznych rejestrach, takich jak Krajowy Rejestr Sądowy, repozytorium sprawozdań finansowych czy dane z ksiąg wieczystych lub bazy danych PESEL i innych” – czytamy w jednym z najpopularniejszych postulatów (9,5 tys. głosów).
O ile KRS czy CEIDG (Centralna Ewidencja i Informacja o Działalności Gospodarczej) są publicznie dostępne, to akurat baza danych PESEL już zdecydowanie nie jest – i całe szczęście. Ogólnie rzecz biorąc, urzędnicy mają dostęp wyłącznie do tych baz danych, które są im potrzebne w codziennej pracy. Urzędnicy samorządowi mają wgląd do danych wyłącznie osób zamieszkujących ich gminę lub powiat.
Gdy pracowałem w Wydziale Podatków i Opłat Lokalnych UM Katowice, początkowo udzielono mi dostępu wyłącznie do ewidencji mieszkańców i do systemu księgowego. O dostęp do katowickiego katastra walczyłem dwa miesiące, chociaż rozliczałem między innymi podatek od nieruchomości. Mimo to musiałem wykazać na piśmie, do czego mi to jest potrzebne, a potem jeszcze wyjaśnić to osobiście. Rzeczywiście bywa to męczące i wydłuża postępowania administracyjne, ale dzięki temu zachowana jest jako taka szczelność systemu i bezpieczeństwo danych.
Szereg urzędów i służb może ubiegać się o dostęp do jednostkowych danych z bazy PESEL. Brzoska tymczasem postuluje udzielenie adekwatnie nieograniczonego dostępu do nich nie tylko instytucjom publicznym, ale też bankom i innym instytucjom finansowym – na przykład ubezpieczalniom. Chciałby wręcz połączyć bazy danych sektora bankowego z bazą PESEL. „Wprowadzenie systemu, który umożliwia bankom i instytucjom finansowym automatyczne pobieranie i aktualizowanie danych klientów z rejestru PESEL, takich jak zmiana nazwiska czy numeru dowodu osobistego” – czytamy w innym postulacie (5,5 tys. głosów). Banki powinny mieć też dostęp do Rejestru Dowodów Osobistych, by weryfikować twarze klientów, co miałoby ograniczyć wyłudzenia.
Tego typu pomysłów zgłoszono więcej. Wszystkie sprowadzają się do jednego – drastycznego zwiększenia dostępu urzędów i sektora finansowego do danych osobowych. Wiele jest godnych rozważenia, chociaż trzeba pamiętać o ryzyku. Coś za coś: usprawnienie państwa musi wymagać poszerzenia jego uprawnień. Warto jednak wspomnieć, iż prawicowi komentatorzy ekonomiczni, z prof. Gwiazdowskim na czele, regularnie alarmują, iż państwo nas śledzi, chce nam odebrać gotówkę i wie o nas wszystko. W rozszerzeniu analogicznych uprawnień na sektor finansowy, w dużej części prywatny, najwyraźniej zagrożeń nie widzą.
Dużo regulacji w tej deregulacji
Zespół Brzoski postuluje również wprowadzenie do postępowań podatkowych arbitralności. Mowa o postulacie „Wprowadzenie do przepisów szerokiej możliwości zawierania ugód podatkowych”. Już pierwsze trzy wyrazy pokazują, iż chodzi nie o likwidację przepisów, ale o ich rozwinięcie. Skarbówki miałyby mieć możliwość odstępowania od karania podatników za błędy i nakładania odsetek, w zamian za „dobrowolną wpłatę ustalonej kwoty”.
Taka arbitralność mogłaby powodować niesprawiedliwe traktowanie podatników, gdyż faworyzowani byliby ci mający dobre kontakty wśród urzędników. Generowałaby też napięcia między podatnikami, którzy zgłaszaliby pretensje: „dlaczego ja zostałem ukarany, a on nie?”. No chyba, iż ten pomysł zespołu deregulacyjnego zostałby bardzo dokładnie uregulowany, ściśle określając okoliczności, warunki i zasady zawierania ugód.
Brzoska chciałby też nadać komornikom prawo ściągania długów bez wyroku sądowego. Na szczęście nie wszystkich – jedynie nieopłaconych faktur wystawionych w Krajowym Systemie e-Faktur. Gdy termin płatności minie, przedsiębiorca mógłby dochodzić swoich należności nie na drodze sądowej, tylko od razu kierując się do komornika. Przy czym problem jest realny, gdyż nieopłacone faktury mogą niejedną mniejszą firmę doprowadzić do upadku.
Pytanie tylko, czy nie wylewamy tu dziecka z kąpielą, gdyż zamiast męczenia się z dłużnikami firmy mogłyby się zacząć użerać z komornikami, chcących z nich ściągnąć opłacaną lub fikcyjną fakturę. Tymczasem pod względem płatności za faktury Polska nie wypada źle na tle Europy – przed pandemią średni czas oczekiwania na przelew wyniósł 33 dni, czyli o dzień krócej niż wynosi średnia unijna i dwa razy krócej od niechlubnej liderki, Portugalii.
Kilka postulatów dotyczy mObywatela. Najpopularniejszy mówi o dostępie do wyników badań lekarskich przez tę aplikację i połączenie jej z Internetowym Kontem Pacjenta (IKP). Następny jest znacznie bardziej ogólny: „Identyfikacja kolejnych usług, które można przenieść do aplikacji mObywatel”. Jako wielki fan mObywatela – kilka lat temu, po kradzieży portfela za granicą, pomógł mi wrócić do Polski – z wielką euforią powitam poszerzenie jego funkcjonalności. Tylko iż to znów nie jest to deregulacja – i dobrze.
Zespół optymalizacyjny
W końcu docieramy do postulatów, które faktycznie oznaczają liberalizację przepisów. Dziwnym trafem przeważają wśród nich pomysły sprowadzające się do ułatwienia optymalizacji podatkowej lub wykręcania się od jej konsekwencji. Najbardziej interesujące jest „urealnienie terminu przedawnienia zobowiązań podatkowych”. Na czym ma polegać? Na skróceniu go do 3 lat. „Skrócenie terminu przedawnienia zobowiązań podatkowych z 5 do 3 lat uwolni przedsiębiorców od długotrwałej niepewności, ryzyka niespodziewanych obciążeń finansowych oraz zmniejszy koszty przechowywania dokumentacji” – czytamy.
To urealnienie czy skrócenie? Po co ta manipulacja? Przechowywanie dokumentacji podatkowej z dwóch lat to jest jakiś wielki koszt, który trzeba ograniczyć? Bez żartów. Chodzi tu wyłącznie o łatwiejsze unikanie podatków. Trzeba będzie się tylko przyczaić na trzy lata, a nie pięć. W ten sposób zobowiązania podatkowe zostaną pod tym względem zrównane z zadłużeniem z karty kredytowej.
W tak krótkim czasie nie trzeba się będzie choćby szczególnie maskować, gdyż kontrole skarbowe już teraz są śmiesznie rzadkie, a Brzoska chciałby jeszcze je ograniczyć… o połowę. „Zmiana prawa w zakresie częstotliwości kontroli do 50 proc. obecnych wartości maksymalnej ilości dni na dany typ przedsiębiorstwa” – to kolejny postulat zgłoszony już do strony rządowej, chociaż kontrole skarbowe już teraz są widywane równie często, co Yeti.
Znajdziemy też cały pakiet rozwiązań dla podatników, którzy zostali przyłapani i toczy się przeciw nim postępowanie. Zespół Brzoski chciałby ograniczyć do minimum możliwość blokowania rachunków bankowych przez skarbówkę w celu zabezpieczenia prawdopodobnych zobowiązań. Proponuje również zaprzestanie naliczania odsetek za zwłokę po trzech miesiącach od rozpoczęcia kontroli, jeżeli w jej wyniku wyjdą na wierzch nieprawidłowości i zostanie określony domiar.
Wprowadzona miałaby również zostać zasada niekarania podatników i księgowych za niecelowe błędy i pomyłki. To akurat słuszne, tylko iż za oczywiste, niewielkie błędy już teraz nikt nie robi problemów. „Od lat nie spotkałam się z karą za coś takiego. Urzędniczki – przemiłe! – dzwonią, żeby wyjaśnić, proszą o korektę i życzymy sobie miłego dnia. Oni w ogóle wiedzą, o czym piszą?” – napisała na X Ruda Zołza.
Sam prowadzę księgowość mojej tak zwanej firmy i mogę to tylko potwierdzić. Mając ADHD, regularnie spóźniam się z opłaceniem składek i podatków o kilka dni lub choćby tydzień. Nie spotkały mnie dotąd żadne nieprzyjemności, poza kulturalnymi przypomnieniami w aplikacji ZUS. Na początku roku spóźniłem się miesiąc ze zgłoszeniem do pełnych składek ZUS (i to jest akurat dziwny obowiązek – powinno przenosić z automatu). Również żadnych konsekwencji.
Powszechną praktyką wśród polskich przedsiębiorców jest niepłacenie ostatniej zaliczki PIT i dopłacanie jej z odsetkami dopiero w marcu lub kwietniu, czyli w momencie składania deklaracji rocznej. Parę lat temu policzyłem sobie odsetki za opłacenie zaliczki za ostatni kwartał dopiero w marcu następnego roku w formie niedopłaty – wyszłoby niespełna 200 złotych. To jest super tani kredyt, z którego wielu chętnie korzysta i nic złego im się z tego tytułu nie dzieje.
Rzekome dręczenie drobnych przedsiębiorców za niewielkie błędy w rozliczaniu podatków to czysty mit. Nie ma potrzeby wprowadzania zasady niekarania za oczywiste pomyłki, gdyż skarbówka i ZUS są wobec podatników miłościwe niczym św. Franciszek wobec zwierząt. Stanowiłoby to wyłącznie furtkę dla dobrze ustosunkowanych lub skutecznie przekonujących do wymigiwania się od konsekwencji celowych nieprawidłowości.
Dwa najważniejsze wnioski
Zespół złożył także stronie rządowej cały pakiet postulatów dotyczących podatku VAT. Nie wszystkie z nich są złe. Podniesienie progu zwolnienia podmiotowego z podatku VAT do 350 tys. zł przychodów rocznie byłoby niezauważalne dla budżetu, a uprościłoby działalność wielu najmniejszych przedsiębiorców i ograniczyło nieco ich koszty – do rozliczania VAT trzeba już korzystać ze wsparcia księgowych. Ujednolicenie stawek VAT w gastronomii mogłoby zapobiec nieprawidłowościom na mniejszą skalę.
Problem w tym, iż są też nieprawidłowości większe, a te zespół Brzoski najwyraźniej chciałby ułatwić, gdyż proponuje skrócenie terminu zwrotu VAT do 20 dni, dzięki czemu firmy wystawiające fikcyjne faktury będą mogły szybciej się zawinąć. Co prawda miałoby to dotyczyć „solidnych podatników z nieskazitelną historią podatkową”, ale wśród nich też znajdą się ludzie chcący skorzystać z takiej okazji – w tej chwili fiskus ma standardowo 60 dni na zwrot zapłaconego podatku do przedsiębiorcy.
Brzoska chciałby też ograniczyć stosowanie podwyższonych kar przy nieprawidłowościach w VAT. Walcząc z luką w VAT, wprowadzono między innymi znaczące zaostrzenie sankcji – wysokie kary finansowe i odsetki podwyższone o 50 proc. Dzięki temu bardzo wyraźnie ją ograniczono. Domykanie jej wciąż się jednak nie skończyło, gdyż w zeszłym roku według danych Krajowej Administracji Skarbowej (KAS) wykryto ponad 291 tys. lewych faktur, najwięcej od 2018 roku. Zespół Brzoski chciałby jeszcze zachęcić do tego rodzaju działań, obniżając kary.
Wisienką na torcie jest postulat „wprowadzenia obowiązku stosowania się organów podatkowych do korzystnych dla podatników orzeczeń TSUE”. Na niekorzystne dla podatnika wyroki unijnego sądownictwa najlepiej spuścić zasłonę milczenia.
Z całokształtu pracy zespołu deregulacyjnego można wyciągnąć dwa naprawdę istotne wnioski. Po pierwsze, Polsce nie potrzeba deregulacji, ale wzmocnienia i ulepszenia państwa, co mimochodem musieli przyznać choćby Brzoska et consortes. Po drugie, cała narracja środowisk biznesowych o barierach utrudniających prowadzenie działalności gospodarczej to tylko zasłona dymna ukrywająca ich prawdziwy cel, jakim jest ułatwienie unikania podatków.
Niewątpliwie rząd również odczytał te intencje. Pytanie tylko, kogo bardziej się boi – środowisk biznesowych czy Komisji Europejskiej, oczekującej od Polski błyskawicznej redukcji deficytu budżetowego.