Autor: FWG
Interwencjonizm wydaje się może nieskuteczną, ale przynajmniej pełną dobrych chęci próbą uporządkowania świata. W końcu przewidywalność jako przejaw bezpieczeństwa, zaspokaja jedną z najbardziej podstawowych potrzeb. Mises nie pozostawia jednak złudzeń, iż często w kontrolowaniu gospodarki może brakować choćby dobrych intencji.

Jak twierdzi Leonard Reed, autor przedmowy do współczesnego polskiego wydania Planowany chaos to książka o pokojowym przechodzeniu do socjalizmu, przeprowadzanym pod najróżniejszymi etykietami: interwencjonizm, państwo dobrobytu, Nowy Ład, gospodarka planowa, droga środka, czy trzecia droga. Tyle iż to nie jest do końca prawda. Nie jest to żaden odpowiednik Drogi do zniewolenia Hayeka.
Planowany chaos został napisany w 1947 roku jako epilog do hiszpańskiego wydania Socjalizmu, również autorstwa Ludwiga von Misesa. Omawiana tu praca stanowi bardziej historyczne uzupełnienie kwestii, które od strony ekonomicznej zostały dokładniej przeanalizowane we wcześniejszych dziełach Austriaka.
W pierwszych dwóch rozdziałach faktycznie pojawia się wątek interwencjonizmu jako potencjalnej równi pochyłej w kierunku totalitaryzmu, ale nie wyczerpuje on całej książki i sprowadza się tu głównie do tego, iż narzucenie ceny maksymalnej na jedno dobro wymusza kontrolę cen dóbr potrzebnych do jego produkcji, o ile ma być spełniony założony na początku cel. W przeciwnym razie wystąpią niedobory.
Dowiadujemy się też z tych rozdziałów, czym różnią się pojedyncze ingerencje w gospodarkę od całkowitej kontroli nad nią i iż ta całkowita kontrola może mieć dwa oblicza. Mises odróżnia socjalizm marksistowski/sowiecki, który jest czysto biurokratyczny i w którym wszystkie przedsiębiorstwa są zarządzane na wzór urzędów, od socjalizmu niemieckiego/nakazowego. Ten drugi wyłącznie z nazewnictwa zachowuje własność prywatną, realnie działa jak socjalizm biurokratyczny. Przedsiębiorca zostaje zastąpiony „wodzem produkcji”, czyli zarządcą zakładu. Ceny i stopy procentowe to tylko ilościowe kategorie w poleceniach, które taki zarządca dostaje. Nie są prawdziwymi cenami, bo nie pełnią ich funkcji informowania o preferencjach konsumentów i o rzadkości dóbr. To władze, a nie konsumenci, dyktują co produkować.
W kolejnym rozdziale autor przybliża nieporozumienia związane ze słowami „socjalizm” i „komunizm”. Zwraca uwagę, iż były one traktowane jako synonimy aż do 1928 roku, kiedy to Międzynarodówka Komunistyczna pod wodzą Stalina wyróżniła socjalizm jako etap na drodze do komunizmu. W tak rozumianym socjalizmie nie ma równości w racjach przyznawanych jednostkom. Równy podział dóbr będzie możliwy dopiero po przyroście bogactwa.
Drogę do tego rozróżnienia zarysował wcześniej Lenin, w kuluarach chwaląc posłusznych mu komunistów i potępiając europejskich socjalistów, skłaniających się ku zdobywaniu władzy drogą parlamentarną zamiast rewolucyjną. Nie przeszkadzało mu to jednak nazwać swojego państwa Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. Jak widać, w tym aspekcie Lenin był marksistowskim tradycjonalistą.
Miss podkreśla też, iż rozróżnienie „socjalizm” i „komunizm” dokonane przez Stalina dotyczy tylko ustrojów. Przymiotniki „socjalistyczny” i „komunistyczny” dalej funkcjonowały synonimicznie.
Dalsza część książki to podboje Sowietów, historia sporu Trockiego ze Stalinem i inspirowanie się tą ostatnią postacią przez wielu europejskich dyktatorów i autokratów. Szczególnie istotny jest wątek faszyzmu, wciąż niedostatecznie wyartykułowany w przestrzeni publicznej.
Mises podkreśla, iż Mussolini był fanatycznym marksistą, przeciwnym wszelkim wojnom, które uważał za narzędzia imperializmu i kapitalizmu. Dopiero po dostrzeżeniu, iż większość włoskiej inteligencji to nacjonaliści, z troski o swoją popularność zmienił narrację i miał duży wpływ na przystąpienie Włoch do I wojny światowej. Największe uznanie zaczął zyskiwać po nieudanej rewolucji włoskich komunistów z 1920, do której upadku, w żaden sposób, się nie przyczynił. Faszyzm włoski nie zatrzymał więc komunizmu, wbrew temu, co potem twierdził Mussolini.
Marksiści rozczarowani porażką organicznie zaczęli masowo przystępować do ruchu faszystowskiego, ponieważ deklaratywnie chciał on wprowadzić korporacjonizm, czyli pewną samorządność w przemyśle, inspirowaną brytyjskim socjalizmem cechowym (guild socialism). Deklaratywnie, bo w praktyce w pierwszych latach rządów faszyści potrzebowali pożyczek zagranicznych, więc prowadzili politykę prorynkową, którą mniej więcej od 1925 roku zmienili na typowy zachodni interwencjonizm, którego najlepszym przykładem jest Nowy Ład Roosevelta. Im bliżej było do II wojny światowej, tym bardziej kontrola nad gospodarką zwiększała się, przypominając socjalizm niemiecki, czyli ten zachowujący pozory gospodarki rynkowej, ale nie polegający zupełnie na jej mechanizmach, co do dziś konfunduje wiele osób, zwłaszcza na lewicy.
Interesujący jest też rozdział o niezbyt niemieckich korzeniach niemieckiego narodowego socjalizmu i o ekonomicznych próbach uzasadnienia walki o Lebensraum (niem. przestrzeń życiowa) zarówno przez Niemców, jak i Japończyków. W czasach kryzysu kraje takie jak USA, czy Wielka Brytania sięgały po cła, by chronić swój przemysł. Cierpiały na tym kraje pozbawione surowców, które przez cła mniej zarabiały na eksporcie swoich produktów i w konsekwencji mniej surowców mogły kupować.
Narracja, iż dobrostan amerykańskich czy australijskich robotników jest okupiony niższym poziomem życia robotników niemieckich, czy japońskich, była wyjątkowo skutecznym paliwem, rozniecającym pragnienie podbojów. Jest to typowo socjalistyczne granie na resentymencie pt. „inni mają lepiej niż ja”. jeżeli dla biednych ludzi „wolność nie ma żadnej wartości” i w związku z tym mają oni prawo przeprowadzić rewolucję, jak utrzymuje lewica, to nie ma ona również wartości dla całych narodów, jeżeli żyje im się subiektywnie źle. Nazizm to logiczne zastosowanie marksizmu do stosunków międzynarodowych.
Książka kończy się rozważaniami o rzekomej nieuchronności socjalizmu i pewnymi uwagami z zakresu filozofii nauk społecznych. Mimo upływu lat wciąż stanowi interesujące i wartościowe spojrzenie klasycznego liberała na politykę pierwszej połowy XX wieku, tym bardziej, iż cła nie wyszły z mody i niektórzy, na wzór faszystów, utożsamiają bogactwo państw z dostępem do surowców.
Autor tekstu: Adrian Łazarski, specjalista ds. biblioteki i projektów, Fundacja Wolności Gospodarczej
ZOBACZ INNE AKTUALNOŚCI
-
- Siedem szkodliwych mitów ekonomicznych [Okiem Liberała]>>
- Fundacja Wolności Gospodarczej dołącza do inicjatywy SprawdzaMy>>
- Inwestycje publiczne bywają potrzebne, ale często są szkodliwe [Okiem Liberała]>>