Nowy Prezes Polskiego Związku Żeglarskiego ma na emeryturze sporo czasu, nie brakuje mu też pasji. „Na siły nie narzekam, a doszło doświadczenie” – powiedział PAP 78-letni Tomasz Holc, który 60 lat temu odbył nietypowy rejs – razem z kolegą popłynął Wisłą z Warszawy do Gdańska.
Holc przygodę z żeglarstwem rozpoczął w Szkolnym Wojewódzkim Ośrodku Sportowym (obecnie MOS), który zlokalizowany był na Wale Miedzeszyńskim w Warszawie. A na pierwsze zajęcia przyprowadziła go babcia, która przed wojną trenowała wioślarstwo.
„Babcia wiele razy mówiła mi o pięknej formie spędzania wolnego czasu nad wodą. Na początku oczywiście o pływaniu nie było mowy. Zostaliśmy zagonieni do ciężkiej fizycznej roboty, jaką było chociażby szlifowanie drewnianych Omeg, ale wspominam ten czas z łezką w oku. Żeglowaliśmy tylko po Wiśle, to był nasz jedyny akwen. Zalew Zegrzyński powstał dopiero w 1963 roku” – przypomniał.
Dwa lata później obecny szef związku odbył nietypowy rejs – razem ze swoim załogantem Andrzejem Kochańskim, który mieszka w tej chwili na katamaranie na Martynice, popłynęli na sportowej łódce klasy Hornet Wisłą z Warszawy do Gdańska.
„Miałem wówczas 18 lat i wszystko odbyło się spontanicznie. Wybieraliśmy się do Gdyni na mistrzostwa świata klasy Finn, ale postanowiliśmy zabrać też łódkę, żeby potrenować na Zatoce Gdańskiej. Planowaliśmy załadować ją na przyczepę, która miała wrócić z łódką Leona Jensza. Był on zaawansowany wiekowo, bo startował na igrzyskach w Berlinie w 1936 roku, ale niespodziewanie zakwalifikował się do tych regat, zatem jego Finn został w Gdyni i sprawa transportu upadła” – relacjonował.
Nastolatków zmotywował, a jednocześnie zawstydził Jerzy Borowski – przystaniowy starej daty.
„To był piaskarz z Wisły, wielki chłop. Zobaczył nasze zafrasowane miny, powiedział: A Wisłą do Gdańska… i odszedł. Poczuliśmy się jakbyśmy dostali po buzi. Nie zastanawiając się, a nie mieliśmy oczywiście nic do spania i kilka do jedzenia, wskoczyliśmy do łódki i ruszyliśmy w dół rzeki” – dodał.
Wyprawa trwała trzy dni, ale Hornet jest za małą łódką, aby można było w niej spać.
„Daliśmy radę. Pierwszą noc spędziliśmy owinięci w żagle w faszynach na brzegu, a drugą na barce pod Włocławkiem. Z prawdziwym problemem przyszło nam się zmierzyć dopiero w Gdańsku, gdzie płynęliśmy przez tereny stoczniowe i portowe. Przy każdym statku stał żołnierz z karabinem i jeden z nich do nas wycelował. Kazał nam do siebie podpłynąć, trafiliśmy do Kapitanatu Portu, a nasza łódka została zarekwirowana” – zdradził.
Do Gdyni duet młodych żeglarzy musiał udać się pociągiem. Na miejscu przedstawił swoją sytuację sekretarzowi generalnemu związku Wiesławowi Rogali.
„On był doskonale ustosunkowany, miał różne znajomości i na drugi dzień bez problemów odzyskaliśmy łódkę. Do stolicy wróciliśmy z nią na przyczepie, ale wyprawa do Gdańska okazała się znakomitym treningiem. Praktycznie non stop płynęliśmy pod wiatr, zatem musieliśmy stale halsować i na mistrzostwach Polski nie przegraliśmy wyścigu” – przypomniał.
Holc przeszedł następnie do olimpijskiej klasy Latający Holender, wygrał choćby kwalifikacje olimpijskie, ale na igrzyska do Meksyku w 1968 roku ostatecznie na pojechał. Wystartował natomiast w tej imprezie cztery lata później w Monachium – choć żeglarze ścigali się w Kilonii – w klasie Tempest. Ponadto rywalizował w 1980 roku w Moskwie – regaty odbyły się w Tallinnie – w klasie Star.
Wielokrotny medalista liczących się regat był wiceprezesem PZŻ w latach 1995–2004, natomiast w latach 2008-12 pełnił funkcję wiceprezydenta Międzynarodowej Federacji Żeglarskiej (World Sailing).
„W światowej federacji działałem ponad 30 lat na różnych poziomach, od członka komisji do wiceprezydenta. W pewnym momencie nie byłem jednak w stanie pogodzić tej aktywności z życiem zawodowym i dlatego się wycofałem. w tej chwili jestem na emeryturze, zatem dysponuję czasem, zainteresowania i pasja pozostały, na siły nie narzekam, do tego doszło też doświadczenie. Mam również wsparcie w postaci fantastycznego młodego teamu. W związkowym biurze jest około 30 osób wyjątkowo oddanych tej pracy” – wspomniał.
78-letni działacz był w kwietniu jedynym kandydatem do przejęcie schedy po Tomaszu Chamerze. Opowiedziało się za nim 77 delegatów, pięciu było przeciw.
„Poza mną chciało kandydować jeszcze kilka osób, ale ostatecznie zostałem na placu boju sam. Kampania wyborcza nie okazała się zbyt ciekawa, bo to była gra do jednej bramki… Cieszy mnie natomiast bardzo duże poparcie. Otrzymałem 95 procent głosów, co oznacza, iż mam mocny mandat do sprawowania tej funkcji. Ona mnie napędza, mam sporo spostrzeżeń i pomysłów” – podkreślił.
Przez nowymi władzami także sporo wyzwań. Dwukrotny olimpijczyk zalicza do nich zainteresowanie żeglarstwem jak największej liczby młodych ludzi oraz potrzebę uporządkowania szkolenia.
„Chcemy, aby młodzież w sposób aktywny i interesujący rozpoczęła swoje życie, ale jest mnóstwo różnych podmiotów prowadzących szkolenia i egzaminy. Dokument z pieczątką PZŻ ma być certyfikatem najwyższej jakości i jeżeli działają one zgodnie ze standardami, według naszego programu szkolenia i egzaminacyjnych wytycznych, to wszystko jest ok. Takiej pewności jednak nie mamy i uważam, iż powinniśmy mieć nad tym kontrolę” – ocenił.
Niedawno gościł w Polsce prezydent World Sailing Chińczyk Quanhai Li, który w Nieporęcie otworzył regaty inaugurujące sezon na Zalewie Zegrzyńskim, przyjechał też do Gdyni, gdzie w czerwcu odbędą się mistrzostwa świata w olimpijskiej klasie 470 oraz spotkał się z ministrem sportu i turystyki Sławomirem Nitrasem.
„Związek zajmuje się różnymi aspektami dotyczącymi żeglarstwa, ale pieniądze z ministerstwa otrzymuje za konkretne wyniki. W 2027 roku Gdynia będzie także gospodarzem mistrzostw świata klas olimpijskich, które są jednocześnie kwalifikacją do igrzysk w Los Angeles. To ogromne oraz niezwykle prestiżowe zawody i z ministrem rozmawialiśmy również o ich organizacji. Wiem, iż na pewno będzie to świetna impreza, bo nie możemy zrobić złej” – zapewnił Holc.
W listopadzie zaplanowano konferencję World Sailing, które poświęcona będzie głównie igrzyskom w Los Angeles. Mają zostać poczynione ustalenia dotyczące formatu olimpijskich regat, a także wyłaniania medalistów.
W większości klas zmagania kończy podwójnie punktowany wyścig, tzw. medalowy, z udziałem 10 czołowych uczestników. Często jego zwycięzca nie staje na podium, a złotym medalistą może zostać choćby ostatni na mecie.
„Trzeba dopasować żeglarstwo do wymagań odbiorcy, a także telewizji. Gros klas jest spektakularnych, dynamicznych oraz bardzo szybkich i takie mają też być wyścigi. Nasza dyscyplina musi być atrakcyjna dla widzów, a jej reguły w pełni zrozumiałe. A to oznacza, iż mistrzem olimpijskim powinien zostać ten, kto wygra ostatni wyścig. Prezydent Li jest absolutnie przekonany do takiego rozwiązania, jego zwolennikiem jest też wiceprezydent Tomasz Chamera, a także ja” – zauważył.
Na igrzyskach polscy żeglarze wywalczyli pięć medali. Autorem pierwszego był w 1996 roku w Atlancie Mateusz Kusznierewicz, który triumfował w klasie Finn. Osiem lat później w Atenach przypadła mu w tej konkurencji trzecia lokata, w 2012 roku w Londynie na najniższym stopniu podium w windsurfingowej klasie RS:X stanęli Zofia Klepacka i Przemysław Miarczyński. Natomiast w 2021 roku w Tokio drugie w klasie 470 były Agnieszka Skrzypulec i Jolanta Ogar-Hill.
Z tego zestawienia wynika, iż biało-czerwoni zdobywają medale na co drugich igrzyskach.
„Mam nadzieję, iż w USA utrzymamy ten rytm, a ja będę miał ogromną przyjemność ponownie zawiesić naszym reprezentantom medale na szyi. Uczestniczyłem już bowiem, jako wiceprezydent światowej federacji, w takiej ceremonii w stolicy Wielkiej Brytanii i chętnie bym ją powtórzył z naszymi zawodnikami w rolach głównych” – podsumował szef PZŻ.
źródło: PAP / fot: Polski Związek Żeglarski