W dniu 17 września 1374 roku w Koszycach dochodzący pięćdziesiątki Ludwik Andegaweński, od kilku lat król Polski, sukcesor Kazimierza Wielkiego, wydał polskiej szlachcie pierwszy w dziejach przywilej generalny, odtąd nazywany przywilejem koszyckim. W rodzimej historiografii wydarzenie to zwykle przedstawiane było (i wciąż jest) jednoznacznie negatywnie. Poczet wielkich badaczy krytykujących decyzję Ludwika otwiera Tadeusz Czacki, pisząc: „Naród ofiarowując koronę jego córkom (Ludwika Węgierskiego) smutny odebrał przywilej, nie dawać prawie podatku i w swoich tylko granicach bronić kraju”1. Hołdującemu oświeceniowym prądom współtwórcy Konstytucji 3 Maja nie powinniśmy się specjalnie dziwić. W jego czasach poszukiwanie źródeł upadku Rzeczpospolitej w staropolskim parlamentaryzmie, którego zdegenerowaną XVIII-wieczną odsłonę Czacki i jemu współcześni widzieli na własne oczy, było zrozumiałe. Za tezą postawioną w dobie oświecenia podążyli mediewiści XX-wieczni: m.in. Aleksander Gieysztor (1916-1999), Jerzy Wyrozumski (1930-2018) czy Andrzej Wyrobisz (1931-2018). Ostatni z wymienionych historyków pisał w pracy z 1980 roku: „Pakt koszycki oznaczał poważne ograniczenie władzy monarszej, a ugruntowanie preponderancji [tj. przewagi – przyp. DR] szlachty w państwie. W niedalekiej już przyszłości miało to zachwiać równowagę stanów w Polsce i na kilka stuleci oddać władzę w ręce szlachty z uszczerbkiem przede wszystkim dla miast, czego skutki – jak wiadomo – nie były dla kraju korzystne”2. Tego typu oceny przez dziesięciolecia przenikały do programów szkolnych, literatury popularnonaukowej, a co za tym idzie: szerokiej świadomości społecznej. Nie można odmówić im częściowej racji. Faktem bowiem jest, iż staropolski parlamentaryzm ostatecznie uległ erozji i nie zdołał oprzeć się wyzwaniom schyłku XVII i XVIII wieku. Częściowej jednak, bowiem sam Wyrobisz zwrócił uwagę w przytaczanym cytacie, iż szlachta „rządziła krajem” kilkaset lat, w międzyczasie na półtora wieku (od początku XVI do połowy XVII wieku) czyniąc zeń najważniejsze państwo Europy Środkowo-Wschodniej: silne gospodarczo, politycznie i społecznie. Stwierdzenie o rzekomych szkodach, jakie miały ponieść w wyniku demokracji szlacheckiej miasta, wywołują uśmiech, gdy patrzy się na wspaniałe gmachy w portowych Gdańsku i Elblągu, ale i dziesiątkach miast nadwiślanych: pełnych bezcennych kamienic, świątyń, budynków użyteczności publicznej. Nie oznacza to oczywiście, iż badacze utrwalający negatywny wizerunek szlacheckich przywilejów, z tym koszyckim na czele, byli w błędzie, a niniejszy artykuł jest próbą wybielania tematu. Jego teza jest nieco inna: most przerzucany między 1374 a 1795 rokiem jest stanowczo zbyt długi, a polska historiografia zwykle skupia się na jego początku i końcu, mniej zaś na tym, co po drodze. Nie dotyczy to zresztą wyłącznie paktu koszyckiego, a całego pakietu swobód otrzymanych przez szlachtę między XIV a XVI wiekiem tworzących de facto kształt ustrojowy państwa w czasach Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Prawa koszyckie z 1374 roku są jednak dobrym przykładem do analizy pars pro toto.
Zatem co powodowało Ludwikiem, skądinąd zręcznym politykiem i dyplomatą, choć bardziej zainteresowanym Koroną Świętego Stefana, a nie Koroną Królestwa Polskiego, iż pozwolił w 1374 roku na – używając języka owej tradycyjnej historiografii – tak znaczne uszczuplenie swojej monarszej władzy? Aby zrozumieć jego motywacje, należy cofnąć się do czasów, w których żył i panował ostatni z Piastów na polskim tronie: Kazimierz zwany przez potomnych Wielkim. Jego polityka zagraniczna opierała się w dużej mierze na sojuszu z francuską dynastią Andegawenów rządzącą pobliskimi Węgrami. Nie była to relacja równego z równym: Buda była wówczas stolicą kulturalno-polityczną całego regionu, Kraków dopiero aspirował do tego miana. Kazimierz, zacieśniając więzi polityczne z silniejszym partnerem, jeszcze w czasie panowania ojca Ludwika, Karola Roberta, deklarował chęć przekazania praw do objęcia tronu polskiego, gdyby on sam zmarł, nie pozostawiając po sobie męskiego potomka. Robił to dla doraźnych korzyści: chcąc uzyskać pomoc Andegawenów w wojnie z Luksemburgami o Śląsk, później w wojnach polsko-litewskich. Początkowo obietnica ta kilka kosztowała: po raz pierwszy Kazimierz złożył ją jako stosunkowo młody człowiek, wierząc prawdopodobnie w swoje możliwości w zakresie przedłużenia własnej linii dynastycznej. Fortuna, jak wiadomo, bywa jednak kapryśna. Kazimierz ostatecznie okazał się ostatnim Piastem na polskim tronie. Andegawenowie zadbali zaś o to, aby zabezpieczyć swoje prawa i w 1355 roku w Budzie Ludwik, wówczas już król, wydał małopolskim możnowładcom tzw. przywilej budziński, swojego rodzaju preludium dla tego koszyckiego. Małopolanie, pełniący wiodącą rolę polityczną w Koronie, zadeklarowali, iż zgodzą się na zaakceptowanie męskiego potomka Andegawena, gdyby Kazimierz rzeczywiście nie pozostawił po sobie spadkobiercy.
Ostatni Piast na polskim tronie zmarł w 1370 roku. U schyłku życia próbował jeszcze odwrócić los polskiej korony, usynawiając księcia Kaźka Słupskiego, wyznaczając tym samym pomorskiego księcia na swojego następcę. kilka to jednak dało. Testament Kazimierza anulowano, a po jego śmierci królem polskim, zgodnie z układem o przeżycie, został Ludwik Węgierski. Także i jego los potraktował okrutnie, nie obdarzając męskim potomkiem. Z drugą żoną, Elżbietą Bośniaczką, doczekał się trzech córek, co bardzo komplikowało sprawy sukcesji w Królestwie Polskim. To właśnie chęć zabezpieczenia interesów dynastycznych popchnęła Ludwika do szukania porozumienia z polskimi możnowładcami. Ostatecznie udało im się wypracować kompromis: w zamian za wydany w 1374 roku przywilej generalny dla szlachty Wielkopolski i Małopolski, ta miała zgodzić się, aby na tronie ich kraju zasiadł nie syn (tego nie było), a jedna z Ludwikowych córek: pierwotnie miała to być najstarsza Katarzyna, ostatecznie padło na młodszą – Jadwigę. Sam zaś przywilej, pozornie będący egoistycznym aktem zabezpieczającym w pierwszej kolejności interesy samego Ludwika i jego rodu, miał położyć podwaliny pod szlachecką demokrację – ostatecznie wykrystalizowaną jednak dopiero w wieku XVI.
Czym „przekupił” swoich poddanych Ludwik? Ustępstwa wydają się znaczne. Spośród kilku nowych praw za najważniejsze uznaje się to, które dotyczyło zmiany systemu podatkowego. Jeden z założycieli Stanów Zjednoczonych, Benjamin Franklin, powiedział podobno, iż w życiu pewne są tylko dwie rzeczy: śmierć i podatki. Ten trafny bon mot idealnie obrazuje kulisy wydania przywileju koszyckiego: pewny niechybnej śmierci Ludwik w pierwszej kolejności zaproponował możnowładcom korzystną dla nich reformę podatkową. Jak można przeczytać w wielu opracowaniach: odtąd szlachta nie miała płacić podatku w wysokości 12 groszy od łanu kmiecego, a… zaledwie 2 grosze. Powierzchowne spojrzenie na sprawę niechybnie prowadzi do wniosków identycznych z tymi formułowanymi przez Tadeusza Czackiego. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Jak wskazują badania przede wszystkim Jacka Matuszewskiego, ustępstwo ze strony Ludwika wcale nie było tak znaczne, jak zwykło się przyjmować. Opodatkowanie szlachty rzeczywiście się zmniejszało, jednak od tej pory… miało być stałe, a nie pobierane okazyjnie, w zależności od królewskiego kaprysu. Sprawę doskonale podsumował Robert Frost: „przed rokiem 1374 nie było żadnego stałego podatku gruntowego, a tym, co martwiło szlachtę był arbitralny sposób nakładania poradlnego przez monarchów. Chociaż jest prawdą, iż okazjonalnie odnoszono je do 12, a choćby 24 groszy, to jego pobór był sporadyczny i nieprzewidywalny. Ponieważ przed rokiem 1374 poradlne nie było pobierane co roku, średnio dawało to równowartość dwóch groszy rocznie. W Koszycach Ludwik ustanowił zatem zasadę, która była dogodna dla obu stron: poradlne miało być pobierane stale, co pozwalało na odpowiednie zasilenie skarbu królewskiego, właściciele ziemscy zaś mieli od tej pory do czynienia ze stałym i przewidywalnym obciążeniem”3. Jeszcze dobitniej pisał Oswald Balzer: „W przywileju koszyckim z 1374 r. (…) znalazła się ostateczna ogólna sankcja wytworzonego poprzednio stanu rzeczy. Ustępstwo Ludwika, choć pozornie na rozmiar najszerszy zakrojone, przedstawiało w uwzględnieniu stosunków rzeczywistych bardzo już tylko podrzędne znaczenie. Można choćby zapytać, czy przez zręczne pokierowanie sprawą nie udało mu się tu choćby uzyskać pewnego nieoczekiwanego sukcesu”4. Owym sukcesem opisywanym przez Balzera miało być wprowadzenie pewnego i stałego opodatkowania szlachty: czegoś, o czym wielu średniowiecznych europejskich monarchów mogło jedynie pomarzyć. Nieprawdą jest również, jakoby podatek w momencie wprowadzania przywileju był wyjątkowo niski: według wyliczeń wspomnianego już Matuszewskiego5 owe dwa grosze stanowiły mniej więcej piętnaście procent przeciętnego dochodu posiadacza ziemi: w chwili pisania tych słów niższy próg podatku dochodowego w XXI-wiecznej Polsce wynosi dwanaście procent. Konia z rzędem temu, kto współcześnie znajdzie osobę uznającą się za opodatkowaną zbyt nisko! Należy więc zgodzić się z Oswaldem Balzerem i docenić umiejętności negocjacyjne Ludwika, który w zamian za utrwalenie istniejącego stanu rzeczy wynegocjował korzystny dla siebie kontrakt sukcesyjny ze szlachtą. Często zapomina się też, iż ustalenia dokonane w Koszycach przetrwały ponad pół wieku. W tym czasie kolejni królowie zmuszeni byli do pobierania dodatkowych podatków nadzwyczajnych tylko dwukrotnie: w 1404 i 1441 roku. Już samo to pozwala dojść do wniosku, iż przez relatywnie długi czas układ zawarty między szlachtą a Ludwikiem zwyczajnie działał. Naturalnie osobną kwestią pozostaje podatność dokonanej przez Ludwika reformy podatkowej na postępującą już od przełomu XIV i XV wieku inflację. Mniej więcej w czasach Władysława Warneńczyka, a po nim Kazimierza Jagiellończyka podatek ustanowiony w 1374 roku rzeczywiście przestał odpowiadać potrzebom państwowym. Na poważne reformy skarbowe żadnemu z monarchów nie wystarczyło jednak energii: co silniejsi, jak wspomniany Kazimierz Jagiellończyk, ale i Zygmunt Stary, ograniczali się do regularnego wymuszania na szlachcie podatków nadzwyczajnych: w XVI wieku tego typu pobory organizowano niemal co roku, tworząc tym samym kolejny podatek quasi-stały. Jak widać Tadeusz Czacki, a za nim wielu innych historyków, do reformy podatkowej Ludwika Andegaweńskiego podchodzili zbyt surowo: oceniając ją z pozycji swojego czasu, uznając za jeden z jej skutków kryzys skarbowości XVI-XVIII-wiecznej Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
Zupełnie pomijano także jeszcze jeden interesujący i pozytywny wymiar przywileju koszyckiego. Po raz pierwszy w dziejach, choć w tym wypadku należy splątać z opisywanym paktem także wydarzenia w Budzie z 1355 roku, szlachta wystąpiła w negocjacjach z władcą w roli zintegrowanej wspólnoty politycznej: samoświadomej i w pełni podmiotowej. Początków kształtowania się owej wspólnoty należy doszukiwać się już w okresie rozbicia dzielnicowego kraju. Choć ten utrzymujący się przez niemal dwa wieki stan terytorialny ostatecznie nie zdołał znacząco osłabić „polskiej” tożsamości (określenie niezbyt ścisłe, choć dobrze obrazuje istotę sprawy), to znacznie wzmocnił przywiązanie szlachty do instytucji lokalnych, dzielnicowych, jednocześnie odzwyczajając ją od istnienia silnej władzy centralnej. W czasach Władysława Łokietka, a już na pewno Kazimierza Wielkiego, ostatecznie wykrystalizowała się idea, którą tak opisuje Susan Reynolds w swoim studium dotyczącym wprawdzie średniowiecznego systemu społecznego Europy Zachodniej, ale i współgrającym z duchem przemian zachodzących na terenie ówczesnej Polski: „Królestwo nigdy nie było postrzegane wyłącznie jako terytorium, które akurat jest pod panowaniem danego króla. Obejmowało i odpowiadało <<ludowi>> (gens, natio, populis), który uważano za naturalną, dziedziczną wspólnotę tradycji, zwyczaju, prawa i pochodzenia”6. Na terenie naszego kraju owa idea zamknięta została w haśle „Corona Regni Poloniae”, czyli „Korony Królestwa Polskiego”. Początkowo hasło to było narzędziem w rękach dwóch ostatnich królów polskich z dynastii Piastów służącym do utrzymywania spójności terytorialnej, wciąż chwiejnej po okresie rozbicia dzielnicowego. Z czasem jednak koncepcję tę przejęła i znacznie rozwinęła sama szlachta, która właśnie w ten sposób zaczęła określać swoją tożsamość państwową. Była to, za Robertem Frostem, „koncepcja (…) wspólnoty politycznej stojącej ponad różnymi <<ziemiami>>, które ją współtworzyły (…). O ile monarcha był uważany za część wspólnoty państwowej i czynnik niezbędny dla sprawnego funkcjonowania królestwa, to wspólnota państwowa była już w pełni zdolna do prowadzenia własnych spraw bez udziału monarchy (…)”7. W Corona Regni Poloniae godność królewska już w czasach Ludwika Andegaweńskiego była ledwie elementem większej układanki, a relacja monarchy z szlacheckimi poddanymi coraz częściej opierała się na negocjacji i szukaniu kompromisu. Wspólnotę polityczną tworzył nie sam król, ani nie sami poddani, a kombinacja tych dwóch podmiotów. Z upływem wieków i rozwojem polskiej idei parlamentarnej owi poddani (naturalnie chodzi wyłącznie o przedstawicieli szlachty) dodatkowo podzielili się na arystokrację i masę szlachecką wypowiadającą się w ramach systemu przedstawicielskiego. To jednak dopiero druga połowa XV i XVI wieku.
O stopniu zaawansowania opisywanego zjawiska u schyłku XIV wieku świadczą inne zapisy przywileju koszyckiego: przede wszystkim zobowiązania Andegawena do zachowania integralności terytorialnej Korony oraz obsadzania urzędów wyłącznie Polakami. I te swobody często przedstawia się jako kaganiec dla władzy monarszej. Tymczasem można je odbierać także jako zapowiedź umacniania się polskiej państwowości: szlachta nie godziła się wszak na to, aby terytorium stanowiące jej wspólne dziedzictwo kulturowe stało się przedmiotem rozgrywek dynastycznych potężnego i, bądź co bądź, postrzeganego jako obcy rodu andegaweńskiego. Ile w tym chęci zabezpieczania rozumianego szeroko prywatnego interesu, a ile swojego rodzaju protopaństwowego patriotyzmu, to już temat na osobną rozprawę. Z całą pewnością jednak przywilej koszycki stał się symbolem ważnej zmiany w procesie formowania państwowości w dawnej domenie piastowskiej. Monarchia patrymonialna ustąpiła monarchii stanowej, a ta w kolejnych wiekach miała ewoluować w stronę demokracji szlacheckiej. Z punktu widzenia człowieka żyjącego w państwie XXI wieku: demokracji zaskakująco wysublimowanej i nowoczesnej, choć naturalnie obejmującej swoim zasięgiem tylko wyższe stany społeczne.
Przywilej koszycki jest więc dobrym przykładem na to, jak wieloma stereotypami i przekłamaniami obrosła zarówno droga prowadząca do powstania dawnej I Rzeczpospolitej, jak i system, dzięki którego tym państwem zarządzano. Zwyczajowo postrzega się go wyłącznie z perspektywy upadku kraju u schyłku XVIII wieku, winą za ten stan obarczając dziesiątki pokoleń szlachty, choćby tej odpowiedzialnej za doprowadzenie kraju do rangi kluczowego bytu państwowego naszej części kontynentu. Charakterystyczne jest przy tym – dość typowe dla wspólnot z traumą postkolonialną, a tak nazwać można kolektywne doświadczenia narodu polskiego związane najpierw okresem zaborów, potem okupacją drugowojenną i niemal półwieczem rządów komunistycznych – zapatrzenie w rozwiązania obce i przyjmowanie ich za wzór do naśladowania. Tymczasem, przytaczając słowa Edwarda Opalińskiego, „Podkreślano [w literaturze politycznej XVI wieku – przyp. DR], iż Rzeczpospolitą, która jest najwyższym dobrem, tworzą wszyscy jej mieszkańcy, uwypuklano rolę prawa jako regulatora życia społecznego i politycznego. Te ogólne rozważania nie odbiegały w niczym od koncepcji, jakie były współcześnie prezentowane w Europie Zachodniej (…) Jednak w Europie Zachodniej dominowało przekonanie, iż władza suwerena, wynikająca z umowy społecznej, należna jest monarsze, a nie obywatelom”8. Owa ideologiczna furtka dała państwom zachodnioeuropejskim szansę rozwoju koncepcji absolutystycznych, do których tak chętnie wzdycha, choć raczej nieświadomie, wielu współczesnych badaczy czy po prostu osób zainteresowanych historią. Tymczasem o ile mielibyśmy, zgodnie z opisywanym już wyżej zwyczajem, przerzucić własny długi most, to ostatecznie w Europie XXI wieku zatriumfował model ustroju demokratycznego, w wielu punktach bardzo zbieżny z tym, co najpierw wypracowali, a później utracili nasi przodkowie żyjący w dobie staropolskiej.
Grafika: Sejmik przed kościołem na rysunku Jana Piotra Norblina, koniec XVIII wieku
[1] J. S. Matuszewski, Przywileje i polityka podatkowa Ludwika Węgierskiego w Polsce, Łódź 1983, s. 8.
[2] A. Wyrobisz, Ludwik Węgierski [w:] Poczet królów i książąt polskich, Warszawa 1980, s. 267.
[3] R. Frost, Oksfordzka historia Unii Polsko-Litewskiej. Powstanie i rozwój 1385-1569, Poznań 2018, s. 117-118.
[4] O. Balzer, Narzaz w systemie danin książęcych pierwotnej Polski, Lwów 1928, s. 565.
[5] J. S. Matuszewski, Przywileje i polityka podatkowa Ludwika Węgierskiego w Polsce, Łódź 1983, s. 99.
[6] S. Reynolds, Kingdoms and Communities in Western Europe 900-1300, Oxford 1997, s. 250.
[7] R. Frost, Oksfordzka historia Unii Polsko-Litewskiej. Powstanie i rozwój 1385-1569, Poznań 2018, s. 50.
[8] E. Opaliński, Kultura polityczna szlachty polskiej, Warszawa 1995, s. 23.