Kamil Kielek – ratownik medyczny, kapitan żeglugi wielkiej i przedstawiciel Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego – od lat działa na styku dwóch światów: morza i medycyny. To on współtworzy inicjatywy szkoleniowe i programy kształcenia dla przyszłych medyków pracujących na akwenach morskich, a w grudniu współorganizuje kolejną edycję konferencji EMS-SAR, jednego z najważniejszych wydarzeń dotyczących bezpieczeństwa i ratownictwa na morzu.
W rozmowie z Polską Morską opowiada nie tylko o nadchodzącej konferencji EMS-SAR, ale także o realiach medycyny morskiej, o decyzjach podejmowanych z dala od lądu i o tym, czego morze uczy każdego ratownika.
Na początek: kiedy mówi Pan „medycyna morska”, to co to w praktyce znaczy? Czym różni się ratownictwo medyczne na morzu od działań na lądzie i z jakimi urazami czy stanami nagłymi najczęściej mają tam Państwo do czynienia? Jakie kompetencje są dla takiego ratownika absolutnie kluczowe?
Z perspektywy Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego medycyna morska przede wszystkim nie jest wyłącznie teorią z podręcznika, tylko czymś, co wydarza się naprawdę. Szczecin jest miastem portowym i spotykamy z wieloma przypadkami związanymi z pracą na morzu. Na morzu spektakularne wypadki na szczęście zdarzają się rzadko. Katastrofy morskie jeszcze rzadziej, choć te pamiętamy przez dziesięciolecia.
Z perspektywy praktyka mogę powiedzieć jasno: działania medyczne na morzu dotyczą niemal wszystkich marynarzy. Większość z nas udzielała, lub widziała jak udziela się pomocy na statku. Niektórzy sami wymagali pomocy medycznej będąc daleko od lądu. Każdy przechodzi szkolenia, choć na różnych poziomach, i każdy może stać się pierwszym ratownikiem dla koleżanki lub kolegi z wachty. Może to dotyczyć także sytuacji z początku błahych, które jednak mogą stać się poważnym problemem zdrowotnym.
Sam udzielałem pomocy na statkach również w sytuacjach najcięższych – w zawałach serca i nagłym zatrzymaniu krążenia. Resuscytacja z dala od lądu uczy pokory szybciej niż jakiekolwiek szkolenie. Nie ma tu oddziału ratunkowego w pobliżu – jest załoga, defibrylator, własny zasób leków i odpowiedzialność. Na morzu każda decyzja ma natychmiastowe konsekwencje.
Ogromną rolę odgrywają też ratownicy SAR, którzy spieszą z pomocą w każdych warunkach, nie tylko w przypadku tonącego statku, ale cześciej np. w razie konieczności ewakuacji medycznej (MEDEVAC).
Wykwalifikowani medycy pracują na jednostkach i instalacjach offshore – to ratownicy medyczni, pielęgniarki, pielęgniarze i lekarze. Ze względu na specyfikę branży zatrudniani są przez operatorów, dbają o zdrowie załóg i niosą pomoc w razie zagrożenia życia. Na PUM prowadzimy innowacyjny, interdyscyplinarny kierunek studiów – Ratownictwo Medyczne Bezpieczeństwem Morskim i Sektora Offshore, gdzie przyszli Ratownicy Medyczni otrzymują nie tylko pełen pakiem umiejętności i wiedzy potrzebnej do pracy w ZRM, SOR, czy LPR, ale również szkolenia i kursy morskie.

Skoro mówimy o tych najcięższych zdarzeniach – jak w praktyce wygląda ewakuacja medyczna z jednostki pływającej? Od pierwszego zgłoszenia do przekazania pacjenta na lądzie – jakie są kolejne etapy i który z nich jest najbardziej krytyczny? Jak często ćwiczy się takie procedury?
Kiedy do zdarzenia medycznego dochodzi na morzu, często daleko od brzegu, to kapitan jednostki podejmuje kluczową decyzję: wzywamy pomoc. Trzeba pamiętać, iż kapitan z definicji nie jest medykiem – jest marynarzem, którego głównym zadaniem jest bezpieczne prowadzenie statku. Często zanim poprosi o ewakuację, konsultuje się z lekarzem na lądzie przez Radio Medical Advice, a niektóre firmy korzystają z dedykowanych operatorów medycznych, którzy krok po kroku prowadzą przez taki przypadek. Oczywiście, jeżeli na statku jest medyk – ratownik, pielęgniarka czy lekarz – to on lub ona zajmuje się pacjentem, ale decyzję o wezwaniu pomocy i tak ostatecznie podejmuje kapitan.
Po decyzji o MEDEVAC kontaktuje się radiowo ze stacją brzegową lub odpowiednim centrum koordynacyjnym. Przekazuje współrzędne jednostki, opisuje stan pacjenta, warunki hydrometeorologiczne, możliwości manewrowe statku, a także to, jakie ma wyposażenie medyczne na pokładzie i jak liczna oraz wyszkolona jest załoga. Na tej podstawie po stronie służb planowana jest taktyka akcji: czy użyć śmigłowca, czy statku, czy można bezpiecznie podejść, czy trzeba poprosić statek o zmianę kursu lub prędkości. Zupełnie inaczej wygląda działanie na niewielkim kutrze rybackim na fali, a inaczej na dużej jednostce offshore z helideckiem i możliwością precyzyjnego pozycjonowania. O „standardowym” przypadku tak naprawdę trudno mówić – każda akcja jest inna, bo inne są warunki, statek, pacjent i dostępne środki.
Niedawno to Brzegowa Stacja Ratownicza, korzystając z otwartej łodzi, przeprowadziła ewakuację medyczną z jednostki pływającej. Zero „podręcznikowych” warunków, a mimo to akcja zakończona sukcesem dzięki dobrej współpracy wszystkich stron. I właśnie ta kooperacja oraz komunikacja – od pierwszego zgłoszenia, przez zrozumiałe meldunki, po samo przekazanie pacjenta na lądzie – są w moim odczuciu absolutnie najbardziej krytycznym elementem całego procesu. Sprzęt można douzupełnić, jednostkę można podmienić, ale jeżeli informacja jest niepełna albo spóźniona, to choćby najlepiej wyposażony śmigłowiec nie nadrobi straconego czasu.
Jeśli chodzi o szkolenia, ratownicy SAR ćwiczą regularnie – to jest wpisane w ich pracę i standardy. Załogi statków też powinny systematycznie prowadzić treningi z zakresu ewakuacji medycznej, łączności, procedur alarmowych i współpracy z jednostkami ratowniczymi. W teorii wygląda to bardzo dobrze, w praktyce bywa różnie: natłok obowiązków, rotacja załóg, ograniczony czas w porcie. Możemy próbować przygotować się na wszystkie możliwe do wyobrażenia scenariusze, ale rzeczywistość na morzu i tak potrafi nas zaskoczyć. Dlatego im więcej realnych ćwiczeń i świadomych kapitanów oraz załóg, tym większa szansa, iż w tej jednej, najważniejszej akcji wszystko pójdzie jak trzeba.

Wspomina Pan o roli SAR i innych formacji. Jak w praktyce układa się kooperacja ratowników medycznych z Morską Służbą Poszukiwania i Ratownictwa, WOPR-em czy wojskiem? Co jest najtrudniejsze we wspólnej koordynacji działań na morzu i jak dziś ocenia Pan komunikację między tymi podmiotami?
W praktyce ratownicy medyczni nie działają „obok” systemu ratowników morskich, wodnych. Tak jak nie działają „obok” Policji czy wojska. System ratownictwa medycznego jest naturalnym przedłużeniem działań ratowniczych. W przypadku ratownictwa na morzu rozbitkowie i poszkodowani, o ile ich stan tego wymaga, są przekazywani bezpośrednio zespołom ratownictwa medycznego po doprowadzeniu jednostek do brzegu, lądowiska lub miejsca przekazania. Właśnie w tym momencie widać, jak ważne jest wcześniejsze wzajemne poznanie procedur i ludzi – dzięki wspólnym ćwiczeniom budujemy relacje, zaufanie i „nić współpracy”, która w realnej akcji często decyduje o sprawności działań.
Takie ćwiczenia realizowane są już regularnie i mają coraz większy wymiar praktyczny. Nie są to spotkania „na sali wykładowej”, ale symulacje realnych zdarzeń z udziałem SAR, zespołów ratownictwa medycznego, WOPR-u czy służb wojskowych. W grudniu organizujemy kolejną edycję konferencji EMS-SAR, której ideą jest właśnie łączenie środowisk: medycznego, morskiego i mundurowego. Prawdziwa akcja ratownicza to nie popis jednej formacji, ale skoordynowana praca wielu podmiotów – szczególnie przy poważnych wypadkach morskich, katastrofach jednostek, ewakuacjach masowych czy działaniach w trudnych warunkach pogodowych.
Największym wyzwaniem we współdziałaniu wielu służb jest koordynacja w dynamicznym środowisku, w którym sytuacja zmienia się z minuty na minutę. Morze nie daje stabilnego punktu odniesienia – dochodzą warunki pogodowe, przemieszczające się jednostki, ograniczona łączność, różne procedury i hierarchie dowodzenia. To właśnie dlatego ćwiczenia są tak ważne: uczą wspólnego „języka operacyjnego”, wzajemnego zrozumienia możliwości i ograniczeń każdej ze stron.
Obecnie system wymiany informacji i komunikacja między służbami stoją na dobrym poziomie, ale wciąż wymagają doskonalenia. Każda akcja pokazuje, co działa dobrze, a co wymaga poprawy. Największą wartością jest to, iż coraz rzadziej spotykają się na ćwiczeniach „obce sobie służby” – coraz częściej spotykają się ludzie, którzy już wcześniej razem ćwiczyli. A to w ratownictwie znaczy więcej niż najlepszy sprzęt.

Decyzje na morzu trzeba podejmować gwałtownie i często przy ograniczonych danych. Jak w takiej rzeczywistości wygląda proces decyzyjny w sytuacjach zagrożenia życia na otwartym morzu? Co w praktyce najbardziej wpływa na czas reakcji i czy zdarza się, iż ratownicy wykonują procedury zarezerwowane zwykle dla lekarzy?
To bardzo dobre pytanie, bo morze jest środowiskiem skrajnie zmiennym – i to w każdym wymiarze. Warunki potrafią się zmieniać w ciągu minut, różnić się obszarowo na kilku milach i zupełnie zaskakiwać mimo „dobrych prognoz”. I tu warto podkreślić jedną rzecz: nie ma lepszego punktu widzenia sytuacji niż obsada jednostki ratowanej. To oni są w „oku cyklonu” akcji, to oni widzą falę, wiatr, zachowanie statku i realne ryzyko. Centrum koordynacyjne widzi mapy, echa radarowe i wykresy. Załoga widzi rzeczywistość.
Proces decyzyjny zawsze opiera się na dowodzeniu. Ostateczne decyzje dotyczące bezpieczeństwa jednostki i załogi należą do kapitana – zarówno statku ratowanego, jak i jednostki ratowniczej czy śmigłowca. To nie jest demokracja, ale nie jest też jednoosobowa improwizacja. Decyzje zapadają na podstawie wielu źródeł: meldunków z jednostki, informacji od służb, konsultacji, doświadczenia i prognoz. I tutaj najważniejsze słowo to „prognoza” – bo na morzu nie mamy pewników, mamy przewidywania, które albo się sprawdzą, albo nie.
Co najbardziej wpływa na czas reakcji? Wszystko, i to jednocześnie. Pogoda, która może w minutię zmienić akcję z „standardowej” w „niemożliwą”. Odległość, bo na otwartym morzu nie ma „kilka kilometrów”, są godziny podejścia. Dostępność jednostek – bo śmigłowiec może być w innej akcji, a najbliższa jednostka ratownicza kilkadziesiąt mil dalej. Ale bardzo dużą rolę grają też czynniki organizacyjne: szybkość zgłoszenia, jakość komunikacji, doświadczenie kapitana, znana lub nieznana sytuacja na statku. Czasem dobrze przekazany meldunek daje szybciej efekt niż najlepszy sprzęt.
Jeśli chodzi o decyzje stricte medyczne – tak, są sytuacje, w których załogi wykonują działania, które normalnie pozostawia się lekarzom. Często podczas szkoleń przytaczam fakt, iż na morzu mam większe uprawnienia medyczne, niż pełniąc dyżur jako ratownik medyczny w karetce. Na morzu czas i warunki nie zawsze pozwalają czekać na konsultację. RKO, defibrylacja, zabezpieczenie dróg oddechowych – to realność pracy na morzu. W tej przestrzeni ratownik nie jest „asystą”, ale pierwszą i często jedyną linią medycyny.

Wspomina Pan zarówno o działaniach stricte morskich, jak i o typowo medycznych. Jak Pan najprościej rozdzieliłby pojęcia „ratownictwo morskie” i „ratownictwo medyczne na morzu”? Gdzie przebiega granica odpowiedzialności między służbami morskimi a zespołami medycznymi i czy widzi Pan rosnącą potrzebę specjalizacji ratowników w kierunku działań morskich?
Różnica między „ratownictwem morskim” a „ratownictwem medycznym” jest klarowna, choć w praktyce te dwa światy bardzo mocno się przenikają. Ratownictwo morskie to przede wszystkim działania na morzu w ramach polskiej strefy odpowiedzialności SAR, prowadzone według procedur Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa. To organizacja akcji, zabezpieczenie jednostki, podjęcie rozbitków z wody, holowanie, gaszenie pożarów, przeciwdziałanie zatonięciu. To domena nawigatorów, mechaników, marynarzy – ludzi, którzy specjalizują się w prowadzeniu działań na morzu, często w ekstremalnych warunkach.
Ratownictwo medyczne na morzu zaczyna się w momencie, gdy pojawia się pacjent – poszkodowany, rozbitek, chory członek załogi. W ostatnich latach MSPiR świadomie wzmacnia ten medyczny komponent: służba zatrudnia specjalistów z zakresu medycyny ratunkowej, którzy pomagają w przygotowaniu medycznym załóg, tworzeniu procedur i prowadzeniu szkoleń. Dodatkowo w ramach Brzegowych Stacji Ratowniczych jako ochotnicy działają lekarze i ratownicy medyczni, którzy biorą udział w realnych akcjach i ćwiczeniach.
Osobnym światem jest komercyjne ratownictwo medyczne na morzu. Ratownicy medyczni, pielęgniarki, lekarze są dziś zatrudniani jako medycy na statkach nie tylko offshore, ale także na wycieczkowcach, promach i wszędzie tam, gdzie armator uzna, iż obecność medyka na stałe „się opłaca” – czy to w sensie bezpieczeństwa, czy wymagań kontraktowych. Przemysł coraz częściej wymaga profesjonalnej obstawy medycznej, a wraz z rozwojem branży morskiej i offshore pojawiają się nowe miejsca pracy dla medyków – zarówno w strukturach SAR, jak i w komercyjnych załogach.
Z tego powodu uważam, iż konieczność specjalizacji ratowników medycznych w kierunku działań morskich będzie tylko rosła. To nie jest już egzotyczna nisza, ale realny rynek pracy. Jako Pomorski Uniwersytet Medyczny staramy się przygotowywać studentów nie tylko do pracy w klasycznych ZRM-ach, SOR-ach czy szpitalach, ale także do roli członków komercyjnych zespołów medycznych na statkach i instalacjach offshore, a także do współpracy z systemem SAR. Morze rządzi się swoimi prawami – medyk, który chce tam pracować, musi je rozumieć równie dobrze jak farmakologię czy algorytmy resuscytacji.

Ratownictwo na morzu to nie tylko procedury, ale też ogromne obciążenie emocjonalne. Jakie cechy psychiczne są Pana zdaniem niezbędne, by wytrzymać tę presję? Czy załogi medyczne na morzu mają dodatkowe wsparcie w zakresie odporności psychicznej i radzenia sobie ze stresem? Jakie sytuacje są dla ratowników najtrudniejsze?
Oczywistym jest, iż ratownictwo na morzu to praca psychicznie trudna. Presja czasu, odpowiedzialność za ludzkie życie, działanie w nieprzyjaznym środowisku i świadomość, iż za plecami nie ma „planu B” – to wszystko sprawia, iż odporność psychiczna jest równie ważna jak umiejętności medyczne. W tym zawodzie nie wystarcza wiedzieć, co zrobić. Trzeba jeszcze umieć to zrobić w stresie, zmęczeniu, hałasie i zimnie.
Najważniejsze cechy psychiczne? Opanowanie, zdolność działania pod presją, odpowiedzialność i umiejętność szybkiego podejmowania decyzji bez gwarancji, iż będą one „idealne”. Do tego dochodzi odporność na widok cierpienia, śmierci i ludzkiej bezradności. Ratownik medyczny na morzu musi też dobrze funkcjonować w zespole i akceptować to, iż nie wszystko zależy od niego – czasem pogoda, odległość czy możliwości techniczne po prostu wyznaczają granice ratownictwa.
Szkolenia z zakresu odporności psychicznej i radzenia sobie ze stresem są prowadzone coraz częściej – również w ramach studiów medycznych i ratowniczych. Armatorzy coraz częściej oferują załogom dostęp do pomocy psychologicznej, konsultacji online czy wsparcia po trudnych zdarzeniach. To bardzo dobry kierunek, bo jeszcze kilka lat temu temat psychiki marynarza był marginalizowany. Dziś otwarcie mówi się o stresie pourazowym, wypaleniu i potrzebie debriefingu po ciężkich akcjach.
Z perspektywy praktyka powiem jednak wprost: nic nie zastąpi doświadczenia. Szkolenie daje narzędzia, ale to realne sytuacje budują odporność. Hart ducha i kompetencje rodzą się na morzu, nie w sali wykładowej. Niektóre sytuacje po prostu trzeba przeżyć, by mieć pewność, iż człowiek jest w stanie sobie z nimi poradzić. I trzeba też uczciwie powiedzieć: każdy ma swój limit. Morze gwałtownie weryfikuje „superbohaterów”. To nie jest środowisko dla ludzi grających twardzieli – tu liczy się pokora, świadomość własnych granic i umiejętność proszenia o pomoc. W ratownictwie i na morzu emocje nie znikają same. Trzeba się nimi zająć, zanim one zajmą się człowiekiem.

Patrząc w przyszłość: jakie zmiany technologiczne lub organizacyjne mogą najbardziej poprawić skuteczność działań medycznych na morzu? I czy rosnący ruch pasażerski, offshore oraz transport morski realnie zwiększają zapotrzebowanie na wyspecjalizowanych ratowników medycznych?
Uważam, iż w najbliższych latach najważniejsze będą dwie rzeczy: mądrze prowadzona modernizacja sprzętu i jednostek oraz jeszcze bliższa kooperacja między służbami, uczelniami i przemysłem.
Jeżeli chodzi o stronę techniczną, ogromne znaczenie ma realizowany przez Morską Służbę Poszukiwania i Ratownictwa program modernizacji jednostek. Za nowymi statkami i wyposażeniem pójdą nowe możliwości działań, także medycznych – lepsze warunki do prowadzenia zaawansowanej opieki na pokładzie, bezpieczniejsze podejmowanie poszkodowanych, bardziej niezawodna łączność, rozwinięta telemedycyna. To są rzeczy, które realnie skracają czas od zdarzenia do udzielenia skutecznej pomocy i zwiększają nasze „pole manewru” na morzu. Z tym wiążą się też zmiany organizacyjne: nowe procedury, nowe standardy przesyłania informacji, wspólne szkolenia z udziałem ratowników medycznych, SAR i załóg statków.
Branża offshore bardzo wyraźnie pokazuje, jak ważna jest współpraca. Dla przykładu firmy Ørsted czy Dräger już dziś aktywnie działają na rzecz bezpieczeństwa i ratownictwa na morzu – to nasi wieloletni partnerzy, którzy wspierają nas zarówno merytorycznie, jak i organizacyjnie. Dzięki takim relacjom możemy rozwijać programy szkoleń, konferencje, ćwiczenia i lepiej przygotowywać medyków do realnych wyzwań pracy na morzu, a nie tylko do scenariuszy „z książki”.
Jeśli chodzi o zapotrzebowanie na wysoko wyspecjalizowanych ratowników medycznych – odpowiedź jest prosta: tak, ono rośnie i będzie rosło. Coraz większy ruch pasażerski, rozwój offshore, intensywny transport morski, nowe farmy wiatrowe, większe statki wycieczkowe i promy – to wszystko tworzy konkretne, bardzo realne zapotrzebowanie na medyków, którzy rozumieją zarówno medycynę ratunkową, jak i specyfikę morza. Jako Pomorski Uniwersytet Medyczny widzimy to bardzo wyraźnie i przygotowujemy studentów również z myślą o pracy w komercyjnych zespołach medycznych i załogach statków, nie tylko w „klasycznym” systemie ratownictwa medycznego na lądzie. Morze staje się jednym z ważnych pracodawców dla ratowników – i to trend, który dopiero się rozpędza.

8. Na koniec wróćmy do konferencji, o której Pan wspominał. Czym jest EMS-SAR, do kogo jest skierowana, dlaczego warto wziąć udział w grudniowej edycji i kiedy planowana jest kolejna?
Konferencja EMS-SAR na stałe wpisała się już w kalendarz wydarzeń związanych z ratownictwem morskim i medycznym w Polsce, w tym roku odbędzie się 12-13 grudnia w Świnoujściu. Skierowana jest do szerokiego grona odbiorców: marynarzy, ratowników morskich i wodnych, ratowników medycznych, personelu lądowego, a także wszystkich tych, którym bezpieczeństwo na morzu nie jest obojętne – niezależnie od tego, czy pracują na statkach, w służbach ratowniczych, ochronie zdrowia czy branży offshore.
To nie jest konferencja „teoretyczna”. EMS-SAR łączy ludzi morza, medycyny i ratownictwa specjalistycznego. Wśród prelegentów znajdują się doświadczeni praktycy z obszaru żeglugi, medycyny ratunkowej, służb SAR, ratownictwa specjalistycznego oraz sektora offshore. Dyskusje koncentrują się na realnych zdarzeniach, studiach przypadków i wnioskach z akcji ratowniczych, a nie tylko na procedurach zapisanych w dokumentach.
Drugi dzień konferencji jest w całości poświęcony praktyce. To dzień warsztatowy, podczas którego uczestnicy biorą udział w zajęciach symulacyjnych i ćwiczeniach z zakresu ewakuacji medycznej, medycyny ratunkowej w warunkach morskich oraz współdziałania służb. To właśnie ten element sprawia, iż EMS-SAR wyróżnia się na tle innych wydarzeń – tutaj wiedzę można nie tylko usłyszeć, ale i przećwiczyć.
Dodatkowo ratownicy medyczni otrzymują za udział w konferencji 13 punktów edukacyjnych, co dla wielu osób jest ważnym, ale nie jedynym argumentem. Największą wartością EMS-SAR jest spotkanie ludzi z różnych środowisk, którzy na co dzień rzadko mają okazję rozmawiać przy jednym stole, a na morzu muszą współpracować ramię w ramię.
Wszystkie bieżące informacje publikowane są na stronie ems-sar.pl. jeżeli ktoś naprawdę chce zrozumieć, jak działa ratownictwo na morzu „od środka”, to EMS-SAR jest jednym z najlepszych miejsc, by tę wiedzę zdobyć. Kolejna edycja konferencji planowana jest tradycyjnie za dwa lata – w roku 2027. W przyszłym, 2026 roku, zapraszamy do Gdyni na zaprzyjaźnioną i równie profesjonalną konferencję OnDuty.



zdjęcia: archiwum prywatne, Kamil Kielek

7 godzin temu



![Baltic Economic Congress na zdjęciach [GALERIA]](https://polskamorska.pl/wp-content/uploads/2025/11/IMG_1481.jpg)



