Bez wątpienia towarzyszysz sierżant Marek Jakubiak, to dorodny byk, a choćby byczydło, jakie wąsy taki rozum, ogon zostawmy póki co w spokoju. I otóż ten przedstawiciel rogacizny, w pewnym coraz bardziej niszowym kanale informacyjnym, rzucił pomysł rodem z najgorszego wydania PRL. Zważywszy na to, iż liczba narodzin w Polsce systematycznie spada, tworzysz sierżant Marek zaproponował, aby zaczęło obowiązywać tzw bykowe, czyli podatek dla samotnych i bezdzietnych, za to, iż się nie rozmnażają.
A chodzi o to, iż on Jakubiak, nie widzi żadnego powodu, aby jego – jak nie wyraził dzieci – finansowały kogoś innego, który życie usiłuje uczynić dla siebie wygodniejszym (choć akurat sam Jakubik ma dwójkę dzieci, nota bene z różnych matek, jak to na prawicy, czyli jebaniutki za bardzo to on się nie napracował). Miałoby to być 800 złotych miesięcznie, co w samo w sobie jest dość kuriozalne, bowiem nie ma takiej kasy, której by państwo i ZUS nie były w stanie rozpierdolić na cztery wiatry. Dzieci ani żadnego innego pożytku z tego nie będzie.
Na szczęście Jakubiak to oczywisty kretyn, dawno temu zdiagnozowany, choć nie leczony, i nie sądzę, aby jego bykowe miało szansę się ziścić, choć z drugiej strony żyjemy w Polsce, kraju tak popierdolonym, iż wszystko jest tu możliwe. Pomijając to oczywiście, iż sam pomysł nie jest wbrew pozorom polski, ani choćby „komunistyczny”, ale to zupełnie inna historia.
Nie będę się tu w jakiś szczególny sposób znęcał nad towarzyszem Jakubiakiem, bo skopać debila to żadna już w sumie przyjemność, natomiast poza wszystkim, jakaś dyskusja na temat tak zwanej dzietności powinna nie zacząć. Tyle, iż wedle mnie chodzi o coś zupełnie odwrotnego. Jakiś czas temu pisałem już, że największym problemem ekologicznym świata i największym dla tego świata zagrożeniem, jest przeludnienie. Stąd biorą wszelkie inne kłopoty i zapowiedź bliskiej katastrofy.
Przeto sugerowałbym wprowadzenie czegoś na kształt anty-bykowego (może ktoś wymyśli jakąś chwytliwą nazwę), to znaczy chodzi o to, by obłożyć podatkiem rodziny nadmiernie dzietne, rozmnażające się bez sensu i bez zastanowienia, z reguły na nasz koszt, bo to one przyczyniają się do największego kryzysu naszej planety. Powtarzam: przeludnienie jest katastrofą, z nieco tylko opóźnionym zapłonem. Pomijając już to, iż nie mam najmniejszej ochoty utrzymywać czyjeś dzieci, bo ktoś miał taki kaprys, albo był znów pijany.
Wysokość takiego podatku jest oczywiście do dyskusji, acz nie mam wątpliwości, iż powinien być on naliczany od ilości posiadanych dzieci. Każdy dziecior w rodzinie powyżej jednego, powinien zostać opodatkowany, a skala może być progresywna, to znaczy po przekroczeniu jakiejś liczny potomków, dajmy na to pięciu, opodatkowanie każdego następnego rośnie o 100 procent.
Oczywiście to propozycja w dużej mierze dziś ideologiczna, bowiem choćby gdybyśmy się zredukowali o połowę (nota bene z pewnością z korzyścią dla reszty Europy), to raczej świata tym nie uratujemy, no chyba, iż inni na tym świecie pójdą za naszym przykładem. Liczyłbym tu na kilka państw i narodowości, w tym na Chiny, które w kwestii „regulacji” mają spore doświadczenie. Problem jest oczywiście złożony, bo może generować daleko idące konsekwencje, jeżeli chodzi o siłę roboczą, fundusze emerytalne i tak dalej, itp, ale wszystko jest do skalkulowania i rozwiązania, zwłaszcza w erze rodzącej się sztucznej inteligencji, automatyzacji i robotyzacji procesów przemysłowych, polityki podatkowej i temu podobnych.
Tak więc na dziś proponuję dyskusję o powiedzmy anty-bykowym w wysokości plus/minus 200 złotych od łba, (400 od łba powyżej piątki), nie zaś o karaniu ludzi za zdrowy i racjonalny odruch (pomijając wygodę i stres), będący w istocie próbą, może nieświadomą, ratowania świata przy zatonięciem.
Oczywiście jako umiarkowany pesymista, wieszczę, iż urzędowo zmniejszyć dzietność może być trudno, a może być i tak, iż to narastające przeludnienie, niekontrolowane i agresywne rozbuchane, doprowadzi za chwilę do konfliktów których – pomijając niektórych pisarzy S-F – nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Innymi słowy, ciśnienie wzrośnie, coś pierdolnie w sposób straszny i apokaliptyczny, no a w konsekwencji zredukuje nas, tę najgorszą z bakterii, przynajmniej o połowę, jeżeli nie więcej.
Może tego choćby doczekam, a może i nie, ale to będzie naprawdę piękna i zajebiści widowiskowa katastrofa, a z jej skutkami ci nieliczni, którzy pozostaną (jestem tym razem umiarkowanym optymistą, sądząc, iż w ogóle ktoś przeżyje), będą się zmagać przez kolejne paręset lat. I nic innego nie będzie miała znaczenia, żaden ZUS i tego typu chuju-muju. No i może tego nie trzymajmy.