Katowicki sąd wydał na czas procesu zabezpieczenie. Zawiesił pobieranie przez bank odsetek opartych o wskaźnik WIBOR. Rata kredytu zmalała kilkakrotnie. Na postanowienie służy wprawdzie zażalenie, ale jest ono natychmiast wykonalne. Jak je pan ocenia?
To precedensowe postanowienie jest niebezpieczne z punktu widzenia stabilności systemu finansowego. Banki przez ostatnie 12 lat udzielały kredytów złotówkowych opartych właśnie o wskaźnik WIBOR. Tak długo, jak raty kredytów hipotecznych malały, nikomu nie przychodziło do głowy, iż jego umowa jest zawarta na nieuczciwych zasadach albo iż nie był wystarczająco poinformowany o zasadach funkcjonowania wskaźnika. Wątpliwości na temat transparentności kredytobiorcy powzięli dopiero wtedy, gdy stopy procentowe, a wraz z nimi WIBOR, zaczęły rosnąć. To klasyczny przykład moralności Kalego – wysuwanie powództw przeciwko bankom uważam w tej sytuacji za nadużywanie, a nie korzystanie z prawa.
Sądzi pan, iż bank zaskarży postanowienie?
Z pewnością od strony prawnej postanowienie zostanie przez bank zaskarżone i w moim przekonaniu istnieją poważne przesłanki do jego uchylenia. Po pierwsze, wskaźnik WIBOR jest wskaźnikiem zewnętrznym. To nie ten, czy inny bank określa jego wysokość. Zawierając umowę kredytu hipotecznego, klient dobrowolnie zgodził się, iż wysokość raty będzie wyliczana przy uwzględnieniu stałej i niezmiennej marży banku oraz wysokości WIBOR-u, na którego żadna ze stron umowy wpływu nie ma. Tu dochodzimy do adekwatnego rozeznania klienta. Oczywiste jest, iż nie muszę znać zasad budowy silnika, by nabyć i użytkować samochód. Zasadnym będzie więc pytanie, czy bank musi informować klienta o wszystkich technikaliach, które większości klientów zwyczajnie nie interesują, czy wystarczy objaśnienie, iż wysokość raty może się zmieniać.
Inną kwestią jest postawa samego klienta. Wydaje się, iż zaciągając kredyt na 20 czy 30 lat, należy wymagać od niego, aby postępował uważnie i rozsądnie. o ile nie rozumiał, jak wyliczana jest rata albo jak działa wskaźnik WIBOR, to mógł przed zawarciem umowy swoją wiedzę uzupełnić. Twierdzenia, iż skoro jestem konsumentem, nie muszę nic wiedzieć i niczym się interesować, są nie do utrzymania, zwłaszcza w sytuacji, gdy przy niskich ratach klientom bardzo podobał się ten wskaźnik.
Czy konsumenci będą teraz chętniej pozywać banki?
Zapewne tak będzie. Jaskółki widać po rejestracji domen internetowych zorientowanych na złotówkowiczów czy aktywności w mediach społecznościowych kancelarii prawnych, ale również firm odszkodowawczych i innych naganiaczy.
Dodatkowo czynnikiem zwiększającym prawdopodobieństwo wystąpienia znacznej skali pozwów jest niski próg wejścia – opłata sądowa wynosi w sprawach bankowych tysiąc złotych. To tanio jak za szanse na zmniejszenie raty kredytu o kilka tysięcy złotych, a w perspektywie najbliższych lat choćby kilkaset tysięcy złotych oszczędności.
A mają szanse na wygraną? Pozew trzeba na czymś oprzeć.
Osobiście nie widzę przesłanek do powtórzenia scenariusza kredytów frankowych. Wskaźnik WIBOR jest wskaźnikiem referencyjnym w rozumieniu przepisów krajowych i europejskich. Jak dotychczas ani KNF, ani ESMA, ani żaden inny organ zajmujący się zawodowo rynkiem finansowym nie stwierdził jego niezgodności z prawem. To, iż zdaniem Kowalskiego sposób jego liczenia jest nie taki, to za mało, by dostać kredyt za darmo.
Nie przekonuje mnie również argumentacja o niewłaściwym informowaniu klientów. Czy naprawdę oczekujemy tego, iż zakup samochodu będą poprzedzały wykłady z mechaniki, a zaciągnięcie kredytu lekcja ekonomii? W ramach ćwiczenia intelektualnego można przewrotnie zapytać, jak zareagowaliby klienci banków, gdyby te dwa lata temu zaczęły ich informować, iż wskaźnik WIBOR jest nietransparentny i w związku z tym rata kredytu nie będzie niższa, a zostanie utrzymana na takim samym poziomie jak wtedy, kiedy kredyt był zaciągany, czyli np. dziesięć lat temu.
Nad bankami zbierają się czarne chmury. Ciekawe, czy tak, jak w przypadku kredytów frankowych, będą składać pozwy przeciwko konsumentom o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału.
Banki to nie instytucje charytatywne. Oczywiste jest, iż bank zarabia na udzielaniu kredytów, jednak pożycza pieniądze, które inni klienci zdeponują. Dzisiaj kredyty są drogie, ale depozyty również są wysoko oprocentowane. Jak dotychczas nikt nie wymyślił banku, który za lokaty płaci 8 proc., a kredytów udziela za 4 proc.
Owszem, banki zarabiają na wysokich stopach procentowych, ale nie aż tyle, jak niektórzy sądzą. To, iż bankowi należy się wynagrodzenie za pożyczenie pieniędzy, jest dla mnie oczywiste. Natomiast kwestia, czy banki będą występowały przeciwko złotówkowiczom o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału, jest aktualnie zbyt odległa.
Niektórzy ekonomiści twierdzą, iż trzeba zapobiegać masowemu wykorzystywaniu kruczków prawnych przez konsumentów przeciwko bankom. Ale nie krzyczeli równie głośno, gdy banki udzielały kredytów na „bandyckich” warunkach. Skąd więc teraz to oburzenie?
Nie uważam, aby banki udzielały kredytów na bandyckich warunkach. Pamiętam kampanię informacyjną KNF, która ostrzegała klientów przed ryzykiem stóp procentowych, kiedy były one rekordowo niskie. Przekaz kampanii sprowadzał się do hasła: dziś jest tanio, ale jutro może być drogo – pomyśl zawczasu. Pamiętam również liczne wypowiedzi ekonomistów na temat ryzyka stóp procentowych i rozważnego podejmowania decyzji kredytowych – co w szczególności dotyczyło tych kredytobiorców, którzy zadłużali się „pod korek”.