Od hagiografii do fotografii, czyli jak wymyślono potwora z Loch Ness

1 tydzień temu

Po raz pierwszy wzmianka o wodnej bestii z okolic szkockiego jeziora Loch Ness pojawiła się w VII wieku. Ale o potworze głośno zrobiło się dopiero czternaście wieków później, w epoce społeczeństwa informacyjnego i powszechnego dostępu do technologii. 21 kwietnia 1934 roku brytyjski dziennik „Daily Mail” opublikował fotografię przedstawiającą rzekomo stworzenie nazwane „potworem z Loch Ness”. Zdjęcie okazało się mistyfikacją, co nie przeszkodziło mu stać się częścią legendy.

Na fotografii widzimy wężowaty kształt wyłaniający się z wody jeziora. Według osób wierzących w potwora z Loch Ness widoczne elementy to fragment grzbietu, szyja oraz głowa stworzenia. Proporcje „ciała” monstrum bardzo gwałtownie ukierunkowały interpretacje dotyczące jego pochodzenia i legły u podstaw jednej z najpopularniejszych teorii na ten temat.

To właśnie zdjęcie z 1934 roku utrwaliło hipotezę, iż wody zbiornika Loch Ness zamieszkuje coś na kształt prehistorycznego plezjozaura, gatunku wodnego gada, którego przedstawiciele wymarli około 66-65 milionów lat temu. I dlatego sprawa, która prawdopodobnie byłaby sezonową sensacją czerpiącą z lokalnego folkloru, dostała drugie życie jak obiekt fascynacji osób parających się kryptozoologią i innymi dziedzinami pseudonauki.

Ale potwory w tym regionie nie zawsze były dinozaurami.

„Nie dotykaj człowieka”

Bestie lub inne fantastyczne postacie zamieszkujące wodne głębiny to jeden z najstarszych mitów kultury, nie tylko europejskiej. Nie dziwi więc, iż w epoce chrześcijańskiej stawały się częstym motywem hagiografii. Pod koniec VII wieku opat Iony św. Adomnán (lub Eunan) napisał tekst o cudownym żywocie zmarłego sto lat wcześniej św. Kolumby, założyciela opactwa Iona w Szkocji.

Kolumba był mnichem nawracającym w VI wieku ludy zamieszkujące Irlandię i Szkocję na chrześcijaństwo. Podczas jednej ze swych misji na ziemiach szkockich Piktów znalazł się w 565 roku nad brzegiem rzeki Ness wypływającej z jeziora Loch Ness. Tam właśnie, według „Żywota Kolumby”, napotkać miał wodnego potwora, który przepadał za terroryzowaniem niewinnych ludzi.

Adomnán świetnie znał katalog supermocy świętych chrześcijańskich, dlatego miał już gotowe rozwiązanie fabularne: Kolumba użył nadanego mu przez Boga daru władania wszelkim stworzeniem, choćby najbardziej wymyślnym. Aby więc okazać poganom boską potęgę, mnich uczynił znak krzyża i rozkazał bestii: „nie podpływaj tutaj, nie dotykaj człowieka, natychmiast zawróć”.

Święty z dzieła Adomnána był istotnie bardzo skuteczny – stwór, wyraźnie przestraszony, posłusznie wycofał się, a zebrani nad brzegiem rzeki Ness ludzie uznali, iż są świadkami cudu. Taki spektakl z pewnością przysłużył się chrystianizacji ziem szkockich.

Kilkanaście wieków później wyznawcy wiary w potwora z Loch Ness uznali wydarzenia opisane przez opata Adomnána jako pierwsze świadectwo kontaktu ludzi z tym tajemniczym stworzeniem. Wprawdzie Kolumba „swoją” bestię spotkał w rzece, a nie w jeziorze, ale – by pozostać w kręgu fikcji – być może właśnie stanowczy rozkaz mnicha sprawił, iż monstrum wyprowadziło się z rzeki, a następnie na kilkanaście wieków ukryło się na dnie Loch Ness. I dopiero w 1933 roku zaczęło ostrożnie wystawiać łeb z wody.

Krytycy tego podejścia zwracają uwagę, iż łączenie wątków „Żywota Kolumby” ze współczesną legendą potwora z Loch Ness jest całkowicie nieuprawnione, bowiem kontekst kulturowy hagiografii związany jest bardziej ze wzorcami narracji o świętych, a także z istniejącymi w najdawniejszej szkockiej mitologii opowieściami o wężach czy smokach morskich o imionach Caoránach i Oilliphéist. Próba reinterpretacji tekstu Adomnána w duchu XX-wiecznej pseudonauki jest więc nadużyciem związanym z myśleniem życzeniowym i zupełnie banalnymi błędami poznawczymi.

Dla wiernych „Kościoła Potwora z Loch Ness” takie argumenty nic nie znaczą. Religia ta rozwija się prężnie właśnie od wspomnianego 1933 roku, kiedy jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się kolejne doniesienia o obserwacjach rzekomego stwora z jeziora.

Przebudzenie potwora

2 maja 1933 roku lokalny szkocki dwutygodnik „The Inverness Courier” opisał wydarzenie z 15 kwietnia tego roku, gdy niejaka Aldie Mackay, podczas przejażdżki z mężem wzdłuż wybrzeża Loch Ness, zauważyła coś przedziwnego na powierzchni akwenu. Z wody miało wynurzyć się na chwilę olbrzymie cielsko, „jakby wieloryba”, wywołując ogromne fale. Stwór gwałtownie zniknął, a pani Mackay pobiegła do gazety, żeby o wszystkim opowiedzieć.

Drugim małżeństwem, które rzekomo widziało bestię, byli państwo Spicerowie. Ich opowieść była znacznie bardziej malownicza i niepokojąca. Według ich relacji bestia biegła po ziemi w stronę jeziora, niosąc w pysku upolowane zwierzę. George Spicer dokładnie opisał wygląd stworzenia jako „coś w rodzaju smoka lub prehistorycznego zwierzęcia” o „długiej szyi, potężnym ciele i płetwiastych kończynach”.

Relację z tego niecodziennego widowiska przedstawiono 4 sierpnia 1933 roku w gazecie „Courier”. Był to pierwszy tekst, w którym użyto sformułowania „potwór z Loch Ness”, a zarazem pierwszy opis stworzenia, które bezpośrednio wiązało je z plezjozaurami. Po latach badacze sprawy doszli do wniosku, iż Spicer zmyślił swoją obserwację, opierając się na wizerunku wodnego dinozaura stworzonego w słynnym hollywoodzkim filmie „King Kong”, który właśnie w sierpniu 1933 roku wszedł na ekrany londyńskich kin.

Szeregowi konsumenci prasy nie mieli o tym pojęcia lub nie łączyli tego w tak oczywisty sposób, publikacja „Couriera” wywołała więc wybuch powszechnego zainteresowania brytyjskiej publiczności kwestią szkockiego potwora. Tym samym wzrosła liczba doniesień o kolejnych spotkaniach z bestią.

Osoby zajmujące się fenomenem legendy o monstrum z Loch Ness zwróciły uwagę, iż wzrost ten pokrywa się z datą wybudowania porządnej drogi wzdłuż jeziora, co miało sprowadzić w te rejony tłumy robotników i turystów. Inni kontrargumentują, iż prace dotyczyły jedynie przebudowy istniejącego traktu, a teorie o „wcześniej niedostępnym Loch Ness” nazywają mitem.

Być może po prostu zadziałał efekt nowości – nagle wielu kierowców zapałało chęcią przejechania się wyremontowaną trasą. Ale przecież nie tylko zmotoryzowani opowiadali o swoich fantastycznych spotkaniach z mieszkańcem jeziora.

Ni pies, ni wydra

12 listopada 1933 roku niejaki Hugh Gray spacerował nad brzegiem Loch Ness ze swoim labradorem, gdy – według jego relacji – potwór wynurzył się z wody na jego oczach. Na szczęście Gray miał ze sobą aparat fotograficzny i gwałtownie zrobił zdjęcie, na nieszczęście – uzyskany obraz był rozmazany i adekwatnie do dziś nie wiadomo, czy przedstawia płynącego psa z patykiem w pysku, czy też wydrę albo łabędzia. Sam Gray, a za nim „eksperci” kryptozoologii, nie mieli oczywiście wątpliwości, iż na fotografii widać potwora.

5 stycznia 1934 roku Arthur Grant, motocyklista i zarazem student weterynarii, podczas nocnej przejażdżki miał zauważyć zwierzę, które według niego wyglądało jak skrzyżowanie foki i plezjozaura. Młodzieniec nie miał wprawdzie aparatu, ale sporządził z pamięci rysunek potwora. W oparciu o ten wizerunek i relacje autora zoolog Maurice Burton ocenił, iż Grant zobaczył po prostu wydrę, a jej rzekome ogromne rozmiary to wpływ słabego oświetlenia i podekscytowania, które krążyło w społeczeństwie od wielu miesięcy.

W ciągu niespełna roku potwór z Loch Ness na stałe zadomowił się w myślach i sercach Brytyjczyków. Z ich perspektywy była to świetnie skonstruowana historia – było tu i tajemnicze szkockie jezioro, położone z dala od ośrodków miejskich, i stworzenie, które być może było potomkiem cudem ocalałych dinozaurów, ale które nie robiło ludziom krzywdy, i ewentualność, iż bestię przy odrobinie szczęścia może zobaczyć każdy, kto wybierze się nad jezioro.

Bardzo gwałtownie zaczęto w prasie określać potwora pieszczotliwym imieniem „Nessie”. Monstrum zaczęło być postrzegane jako dzikie, ale swojskie, okryte tajemnicą i potencjalnie niebezpieczne, a zarazem dające nadzieję na jakąś formę przyjaznej koegzystencji – w końcu wszystko wskazywało na to, iż jest tam (ono samo lub jego przodkowie) od wieków i w tym długim okresie nie uczyniło żadnych szkód. Było jakby metaforą samej Szkocji oglądanej ze środka angielskiej cywilizacji.

Grunt został przygotowany, ziarno zostało zasiane. Publiczność czekała na więcej. Ponieważ jednak dotychczasowe doniesienia pochodziły od osób, które łatwo można było zdyskredytować jako niewykształcone, łatwo ulegające złudzeniom i nie posługujące się umysłem analitycznym, potrzeba było jakiegoś uwiarygodnienia ze strony człowieka, którego podejście do rzeczywistości nie będzie budzić żadnych wątpliwości.

I tę potrzebę postanowiła zaspokoić grupa żartownisiów – czy też spiskowców – która wykorzystała moment rosnącej popularności rzekomego potwora i wywindowała ją do poziomu fenomenu kultury masowej.

Śmieszne ślady

„Daily Mail” zapłaciło za zdjęcie „potwora z Loch Ness” sto funtów. Dziś trudno byłoby zrekonstruować, czy redaktorzy gazety byli wtajemniczeni w mistyfikację, czy też zupełnie niefrasobliwie uwierzyli w autentyczność fotografii. Warto jednak wspomnieć, iż dziś tabloidowy „Daily Mail” uchodzi za fabrykę tzw. „fake newsów” (fałszywych informacji), a wiarygodność dziennika jest tak znikoma, iż choćby anglojęzyczna Wikipedia od 2017 roku zakazuje używania tego tytułu jako źródła w hasłach tworzonych w tym serwisie.

Wydrukowane 21 kwietnia 1934 roku zdjęcie opublikowane zostało anonimowo jako „fotografia chirurga”. W dziejach mediów takie sytuacje należą do rzadkości, z reguły bowiem dostarczyciele sensacyjnych treści łakną nie tylko pieniędzy, ale także rozgłosu. Od 1933 roku każdy, kto dotarł do prasy ze swoją opowieścią o spotkaniu z potworem, mógł liczyć na pięć minut sławy. Tymczasem autor „fotografii chirurga” wolał pozostać w cieniu.

Ten „chirurg” to najprawdopodobniej Robert Kenneth Wilson, który faktycznie był londyńskim chirurgiem i ginekologiem. Sprzedając odbitkę „Daily Mail”, zastrzegł sobie anonimowość w obawie o swoją reputację jako człowieka nauki. Obawa okazała się słuszna, bo choć oficjalnie nigdy nie potwierdzono jego udziału w sprawie „fotografii chirurga”, to wystarczyły plotki łączące go z publikacją, by został przez Brytyjskie Stowarzyszenie Medyczne ukarany grzywną za naruszenie etyki zawodowej.

Ale to nie Wilson był mózgiem „potwornego” spisku. Jego inicjatorem był Marmaduke Wetherell, aktor i reżyser, który w 1933 roku szukał śladów potwora z Loch Ness na zlecenie… „Daily Mail”. Ślady okazały się całkiem dosłowne, bowiem Wetherell już niedługo doniósł gazecie, iż udało mu się odkryć odciski stóp Nessie. Niemal natychmiast okazało się, iż ślady pochodziły od kończyn hipopotama i były dziełem jakiegoś żartownisia. Publicznie wyśmiany przez „Daily Mail”, Wetherell poprzysiągł zemstę i wówczas zaczął tworzyć w głowie przebiegły plan.

Operacja „Fotografia chirurga”

W sprawę zaangażowanych było kilka osób, a samą mistyfikację zorganizowano tak, jakby była to akcja szpiegowska. Najpierw Ian Wetherell, syn Marmaduke’a, kupił materiały, w tym plastyczną masę drzewną. Zakupy przekazał swemu szwagrowi, rzeźbiarzowi Christianowi Spurlingowi, ten zaś wykonał kształt przypominający przednią część ciała plezjozaura, a następnie przymocował ją do zabawkowej łodzi podwodnej. Potem przyszedł czas na testy w niewielkim stawie. „Potwór” spisywał się doskonale. Zabrano go więc na wycieczkę nad Loch Ness.

Tam, wypuściwszy pływającą rzeźbę na wodę, Ian Wetherell wykonał fotografie „Nessie”. W tym momencie do akcji wkroczył czwarty spiskowiec, agent ubezpieczeniowy Maurice Chambers, który miał być pośrednikiem między „grupą fotograficzną” a „chirurgiem”. Chambers przekazał więc klisze negatywowe swemu przyjacielowi Robertowi Wilsonowi, zawsze skoremu do figli.

Wilson z kolei oddał taśmę do wywołania, a potem udał się do redakcji „Daily Mail”. Tam przyjęto go z szacunkiem należnym wykształconym ludziom i z euforią zakupiono fotografię, która 21 kwietnia 1934 roku wywołała ogólnonarodową sensację, a później stała się słynna na całym świecie.

Autentyczność zdjęcia podważano od samego początku, ale dopiero 60 lat po publikacji „Daily Mail” niektórzy ze spiskowców przyznali wreszcie, iż było to oszustwo. Co ciekawe, mistyfikację zdemaskowano już w artykule „Sunday Telegraph” w grudniu 1975 roku, ale tekst ten przeszedł zupełnie bez echa.

Dopiero na początku lat 90. sprawa została wyjaśniona do końca. Tuż przed śmiercią w 1993 roku do udziału w spisku przyznał się 90-letni Christian Spurling. Rok później w dokumentach po zmarłym w 1994 roku Maurisie Chambersie odnaleziono kolejne fakty na ten temat. Tym samym autorzy „fotografii chirurga” zyskali wreszcie sławę, choć wyłącznie pośmiertną.

Niezależnie od faktów na temat zdjęcia zarówno potwór, jak i jego wizerunek to dziś trwałe elementy globalnej popkultury, a dla szkockiego regionu Highlands stanowi źródło sporych przychodów z turystyki. Na temat Loch Ness powstało wiele książek i filmów autorstwa zarówno sceptyków, jak i zwolenników pseudonauki. Pod koniec 2007 roku premierę miała familijna produkcja fabularna „Koń wodny. Legenda Głębin” („The Water Horse. Legend of the Deep”), której fabuła osnuta jest wokół „nagłego pojawienia się” Nessie w 1933 roku. W jednej ze scen pojawia się również pierwsza strona „Daily Mail” z 21 kwietnia 1934 roku.

„Tym razem sprawa jest poważna”

Oczywiście w świecie wyznawców wiary w istnienie Nessie odkrycie prawdy na temat „fotografii chirurga” było wydarzeniem marginalnym, jeżeli nie wręcz wrogim działaniem „niewiernych”. Dla nich sprawa szkockiej bestii może zostać rozwiązana tylko w jeden sposób – poprzez odnalezienie jej w odmętach Loch Ness. I dlatego do dziś osoby zrzeszone w rozmaitych grupach i organizacjach ludzi wierzących w potwora nie ustają w próbach przyznania sobie racji, czyli zlokalizowania stworzenia lub jakiegokolwiek potwierdzenia jego obecności w głębi zbiornika.

Zadanie nie jest wcale takie łatwe. Loch Ness to polodowcowe jezioro rozciągające się na długości 37 kilometrów. Jego powierzchnia wynosi 56 kilometrów kwadratowych, zaś z racji głębokości sięgającej 230 metrów jest to największy objętościowo zbiornik śródlądowy w całej Wielkiej Brytanii. Przeszukanie tego ogromu musi pochłaniać mnóstwo czasu i pieniędzy, ale miłośników kryptozoologii wcale to nie zniechęca, tym bardziej iż wciąż mogą liczyć na hojnych sponsorów.

Co pewien czas organizuje się więc zakrojone na szeroką skalę akcje poszukiwania potwora. Jedna z nich rozpoczęła się w 1992 roku, co nie umknęło uwadze korespondentom Polskiego Radia.

– Tym razem sprawa jest poważna, a w poszukiwanie Nessie zaangażowanych zostało trzy miliony funtów i kilka poważnych instytucji – słyszymy w nagraniu audycji „7 dni w kraju i na świecie”. – Szefem programu badawczego jest Nicholas Witchell, gospodarz porannego programu informacyjnego szacownej telewizji BBC, natomiast opiekunami naukowymi są Muzeum Historii Naturalnej oraz Królewskie Towarzystwo Geograficzne. Na wody Loch Ness wpłynie norweski statek badawczy Simrad, który rozpocznie zaplanowane na trzy lata badania wód głębokiego na 232 metry jeziora. Najnowocześniejsze sonary, radary oraz wszelka elektronika mają przetrząsnąć każdy cal jeziora – relacjonował dziennikarz Polskiego Radia.

Jak można się domyślić, to „poważne” przedsięwzięcie zakończyło się fiaskiem, podobnie jak inne poszukiwania organizowane wcześniej i później. Wielbiciele Nessie nie są jednak zawiedzeni. Dla nich potwór z Loch Ness i tak istnieje, a jednym z niezbitych dowodów tego istnienia jest właśnie słynna „fotografia chirurga” z 1934 roku.

źródło/fot: polskieradio.pl

Idź do oryginalnego materiału