Uciekajcie, póki czas!

1 dekada temu

W sobotę wchodzi w życie nowa polityka prywatności Instagrama. Po grudniowym zamieszaniu firma wprawdzie odwołała niektóre zmiany, przez cały czas jednak użytkownikom tego serwisu proponowałbym wycofanie się z niego albo przynajmniej oflagowanie wszystkich pozostawionych na nim zdjęć jako prywatne.

Przegląd alternatywnych rozwiązań dla użytkowników iOS można znaleźć na przykład tutaj. jeżeli dla kogoś najważniejsze jest uczestnictwo w wielkiej galerii zdjęć cyfrowych, proponuję Flickra (który – w odróżnieniu od Instagrama – pozwala zachować kontrolę nad licencją). jeżeli filtry – proponuję niedrogie Camera+.

Wszystko wydaje mi się lepszym rozwiązaniem od serwisu, w którym użytkownik nie jest klientem, tylko towarem. Kiedy Instagram zapewnia, iż nie zamierza sprzedawać zdjęć użytkowników ogłoszeniodawcom, to niby nie jest kłamstwo, ale także nie jest to prawda.

Gdzie tkwi haczyk? Są generalnie dwa rodzaje umów dotyczących eksploatacji majątkowych praw autorskich. Autor może swoje prawa albo sprzedać (przenieść), albo udzielić licencji na eksploatację.

Nie ma reguły co do tego, który scenariusz jest korzystniejszy. Czasem bardziej opłaca się umowa o przeniesieniu praw majątkowych, czasem o czasowo określonej licencji.

W tym pierwszym przypadku przeważnie dostajemy całą kasę jednorazowo z góry, co ma swoje niezaprzeczalne zalety. Z kolei umowa licencyjna może być tak niekorzystnie dla autora sformułowana, iż w praktyce wyjdzie na jedno z przeniesieniem praw.

Taką właśnie umowę proponują nam Instagram i Facebook. I do tego się sprowadza ich obłudne zapewnienia, „Instagram has no intention of selling your photos (…) We don’t own your photos – you do”.

To tak, jakby mieć na własność samochód, ale jednocześnie podpisać z kimś umowę dającą mu prawa eksploatować samochód w dowolny sposób. Formalnie samochód przez cały czas będzie nasz, ale w praktyce już jakby nie nasz. Różnica będzie czysto formalna.

Zapowiedź tego, jak to będzie wyglądało w praktyce, już się pojawiła – tegoroczny wyścig samochodowy Indy 500 będzie wykorzystywał w internetowej reklamie zdjęcia z Instagrama, z wykorzystaniem wrażliwych dla prywatności metadanych takich jak geotagowanie. Pośredniczyć w tym będzie internetowa agencja reklamowa Venueseen.

Oczywiście, to jeszcze nie jest ten skrajny scenariusz, w którym użytkownicy Instagrama staną się, jak Natalia Siwiec, twarzami odbytu. Staną się jednak wolontariuszami zasuwającymi za friko dla cudzego zysku, co już jest dla mnie wystarczająco vo duyen.

To jednak jest dopiero pierwszy przykład zastosowania zdjęć w reklamie. Balon próbny. Sprawdzenie, jak entuzjastycznie użytkownicy Instagrama się w to włączą. Można zaryzykować hipotezę, iż z każdą kolejną udaną kampanią, Venueseen będzie mieć coraz groźniejsze pomysły.

Nie wierzę, iż mój apel odniesie skutek. Zresztą tak naprawdę tego nie chcę, musiałbym wtedy odwoływać swoje prognozy, zwłaszcza tę: „Beznadziejne ale darmowe” zawsze wygra z „dobre ale płatne, choćby symbolicznie”.

Lubię jednak apelować dla samego apelowania. Zatem: czytelniku! Uciekaj z Instagrama, póki masz jeszcze taką możliwość!

Idź do oryginalnego materiału