Monsanto Papers 1. Polityka, pestycydy i Posilac

1 rok temu
Zdjęcie: Obrazek pokazujący krowę na tle zamglonego lasu. Na las nałożono napis Xtendimax, na krowę Posilac, na trawę na pierwszym planie Roundup. Po prawej stronie widać roślinę z loga Monsanto.


Uwaga

Ten wpis nie próbuje być częścią debaty na temat glifosatu. Nie mam wyraźnego zdania w tej kwestii. Skupiam się na jednej korporacji i aspektach polityczno-korupcyjnych.
Aha, i nie utożsamiam się z żadnymi aktywistami ani ruchami ekologicznymi. Za niektórymi choćby nie przepadam.

Dlaczego zaczynam wpis od jakichś wyjaśnień? Ponieważ prawdopodobnie wkładam kij w mrowisko. Dyskusja wokół (byłego?) Monsanto jest niesamowicie spolaryzowana i pełna ludzi przekonanych o swojej racji.

Wśród przeciwników Monsanto trafiają się dziwacy, z którymi nie jest mi po drodze. Fanatycy medycyny naturalnej, znachorzy, kontrowersyjne organizacje.
Inne osoby, zwłaszcza naukowi idealiści, niestety przeginają w drugą stronę i skupiają się wyłącznie na jednym aspekcie firmy – bezpieczeństwie produktów. Bagatelizując przy tym jej agresywne strategie.

Co gorsza, wątek Monsanto parę razy pojawił się w rosyjskiej propagandzie. Jak wiele innych afer, które wzbogacono o wymyślone elementy i wykorzystano do straszenia społeczeństwa. Przyciągnęło to do tematu samozwańczych Słowian i wielbicieli teorii spiskowych.

Jak w takich warunkach skrytykować koncern, nie lądując w szufladce z nieciekawym towarzystwem? Zwłaszcza gdy nazywasz się Ciemna Strona?

Odpowiedź: postanowiłem unikać najbardziej kontrowersyjnej kwestii – zastanawiania się, czy produkty Monsanto są bezpieczne. Pokażę je tylko krótko, dla kontekstu. Ale poza tym zostawię tę kwestię innym, a samo korpo skubnę od innej strony.

Na początku planowałem stworzyć tylko jeden wpis o Monsanto, skupiający się na ich internetowej dezinformacji. Ale wstęp opisujący aferki z życia firmy rósł i rósł. Zrobiły się z niego trzy osobne wpisy. Które i tak nie wychodzą poza temat rolnictwa.

Jeśli wolisz sprawy analityczno-cyfrowe, to zapraszam do ostatniego, czwartek wpisu. Wątki wokół chemii rolniczej są tutaj, te wokół patentów i kontroli we wpisie numer dwa, zaś wpis numer trzy dotyczy działu biotechnologicznego. Zapraszam do lektury!

Spis treści

  • Poznajmy giganta
  • Posilac
  • Roundup
  • Walka z IARC
  • Przypadek Hawajów
  • Epilog
  • Źródło obrazków

Poznajmy giganta

O tej korporacji adekwatnie wypadałoby pisać w czasie przeszłym, bo oficjalnie zostali przejęci w 2018 roku i już nie działają pod dawną nazwą. Ale póki jeszcze działali, to nieźle nabroili.

Poznamy ich tutaj jako firmę chemiczną i biotechnologiczną, skupioną na rolnictwie. Ale nie zawsze tak było. Jako gigant z długą historią (ponad stuletnią!) przeszli już przez wiele branż. Słodziki, chemia przemysłowa, środki czyszczące…

Ciekawostka

Firmę założył John Francis Queeny, a nazwa pochodziła od panieńskiego nazwiska jego żony, Olgi Monsanto. Ukłon Queeny’ego w stronę teściów? A może wręcz przeciwnie, patrząc na późniejsze kontrowersje?

Choć firm zajmujących się biotechnologią i chemią rolniczą jest więcej, Monsanto zajmuje wśród nich szczególne miejsce. Jak pisze dziennikarz Marcin Rotkiewicz:

przeciw DuPont czy innym koncernom tworzącym [to co Monsanto] nikt nie organizuje marszów protestacyjnych ani nie śpiewa o nich piosenek. Nie są też obiektem tysięcy agresywnych internetowych memów i tekstów.

Źródło: Polityka. Skrót mój.

Dlaczego jedna firma skupiła na sobie tyle złości? Zobaczmy!

Burzliwa przeszłość

Kiedyś Monsanto było koncernem zajmującym się chemią wszelaką. Nie będę opisywał tutaj tych czasów, bo wpis za bardzo by się rozrósł. Dlatego podam tylko kilka przykładowych produktów:

  • Agent Orange.
    Środek roślinobójczy. Produkowany na zlecenie armii USA, na potrzeby wojny w Wietnamie. Silnie toksyczny – czego doświadczyli między innymi pechowi pracownicy Monsanto. Skutki w samym Wietnamie pominę.
  • Aspartam.
    Popularny słodzik. Monsanto było jego producentem w latach 1985-2000. W latach 80. do USA zaczęto importować stewię, roślinną alternatywę. W 1991 roku została odgórnie zakazana, po zażaleniu od bliżej niewskazanej firmy. Była konfiskowana i niszczona.
  • PCB.
    Popularny wypełniacz ognioodporny, stosowany między innymi w transformatorach. Był wszechobecny, potem okazał się dość szkodliwy dla zdrowia. Trochę jak azbest.

I tak dalej, trochę się tych kontrowersji zebrało. Monsanto – może pod wpływem kaca moralnego, a może motywowane nadciągającymi pozwami – uznało, iż zerwie z przeszłością.

Całą chemiczną działalność wydzielili do osobnej spółki o nazwie Solutia. Kiedy nadeszły nieuniknione pozwy i kary, to oberwała nimi właśnie ta Solutia. Aż w 2003 roku ogłosiła bankructwo.

Źródło: Top Gun: Maverick (2022). Przeróbki moje.

Po kilku latach się z niego wreszcie wygrzebała. Ale do tego czasu Monsanto było już daleko z przodu, w świecie rolnictwa. choćby w oficjalnych materiałach oraz wypowiedziach swoich reprezentantów nazywali siebie względnie nową firmą.

Posilac

Jednym z wielkich kroków Monsanto w świat rolnictwa był Posilac. Syntetyczny hormon wzrostu dla krów. Inaczej rBGH – recombinant Bovine Growth Hormone. Przez firmę nazywany rBST, może dla uniknięcia słowa hormon. Dopuszczony do użytku w USA w 1993 roku.

Krowy, którym regularnie się go podaje, dają mleko około dwa miesiące dłużej. Do tego w większych ilościach.
Problem? Połączenie hormonów i wydłużonego okresu dawania mleka, dość obciążającego dla krowiego organizmu, zwiększa u nich ryzyko zachorowania. Na przykład na zapalenie wymion. Ostrzega przed tym choćby instrukcja.

Do mleka chorych krów może trafiać dość interesująca mieszanka – ropa, bakterie, czynnik hormonalny IGF-1, antybiotyki. Smacznego :smile:
Pomijając inne nieciekawe składniki – krowi czynnik IGF-1 jest ponoć identyczny jak u ludzi, więc łatwo przyswajalny. Czy mógłby mieć niekorzystny wpływ na ludzki układ hormonalny? Może tak, może nie. To poza tematem wpisu. Nas bardziej ciekawią kulisy dopuszczenia hormonu do użytku.

Źródło: Twitter.
Gdyby link nie działał, można w nim zmienić nitter.net na twitter.com.

W USA za sprawy wokół żywności, również te z dziedziny weterynarii, odpowiada FDA (Food and Drug Administration). Pracownicy agencji mają za zadanie analizować dostępne badania i wskazywać ewentualne zagrożenia związane z produktami. Ale dziwnym trafem w sprawie Posilacu własna agencja działała przeciwko nim:

  • Richard Burroughs, weterynarz z FDA, nie miał dostępu do wyników badań, na podstawie których miał podjąć decyzję. Również tych dotyczących zapalenia wymion.

    Skierował skargi do szefostwa. I został zwolniony, oficjalnie za niekompetencję. Pozwał FDA i wygrał, ale potem sam odszedł. Poza tym prawnicy Monsanto złożyli mu wizytę i zagrozili sądem, jeżeli ujawni jakiekolwiek informacje na temat rBGH.

  • Chemik Joseph Settepani, odpowiedzialny za kontrolę jakości, publicznie informował o możliwych zagrożeniach. Efekt? Dostał reprymendę, odebrano mu obowiązki i przeniesiono do innej farmy.

  • Dyrektor działu, Alexander Apostolou, również napisał w notce, iż wywierano na niego presję, żeby przedstawił wnioski z badań korzystne dla branży. Efekt? Został zwolniony.

  • Niektórzy inni pracownicy napisali anonimowy list do Kongresu, w którym informowali o nieprawidłowościach podczas badań rBGH. Takich jak dopuszczenie stukrotnie wyższego stężenia antybiotyków.

Środek próbowano wprowadzić również w Kanadzie. Jak zeznali przed komisją senacką naukowcy z Health Canada, odpowiedzialni za analizę, w reakcji na ich krytykę przedstawiciele Monsanto zaproponowali łapówkę. W wysokości 1-2 milionów dolarów.
Efekt nagłośnienia sprawy? W 2004 roku zostali zwolnieni z pracy.

Monsanto próbowało również zastraszyć parę dziennikarzy śledczych przygotowujących kilkuodcinkowy dokument na temat Posilacu dla stacji Fox News.
Prawnicy koncernu naciskali na redakcję, grożąc srogimi konsekwencjami, jeżeli historia zostanie wyemitowana. Redakcja się ugięła. Dziennikarze byli zmuszani do wprowadzania w tekście zmian korzystnych dla Monsanto. Walczyli, ale nic nie ugrali. Historia nie ujrzała światła dziennego.

Skoro organizacje nadzoru i media się nie sprawdziły, to nadzieją pozostał sektor prywatny i świadomość konsumencka. Żeby się wyróżnić, firma mleczarska Oakhurst oznaczała swoje produkty jako wolne od rBGH.

Monsanto prawdopodobnie nie lubiło tej przejrzystości, bo w 2003 roku pozwało Oakhurst. Ci poszli na ugodę. Mogli dodawać do etykiety informację o braku rBGH, ale tylko obok notki, iż nie ma różnicy między mlekiem zwykłym a tym od krów na hormonach.

Ale Oakhurst nie było jedyne. Coraz więcej firm oznaczało swoje produkty, więc Monsanto uderzyło wyżej. Najpierw do Federalnej Komisji Handlu, której decyzja mogłaby zakazać dodawania oznaczeń „wolne od rBGH” na poziomie całego USA.
Gdy to się nie udało, to zeszli na poziom poszczególnych stanów. W 2007 sekretarz ds. rolnictwa w stanie Pennsylvania poszedł im na rękę, zakazując oznaczeń. Po protestach stan wycofał się z pomysłu.

Ostatecznie jednak Monsanto wyszło z biznesu mleczarskiego. Niekoniecznie ze względu na kontrowersje. Środek zwyczajnie się nie sprzedawał, a chętne były tylko niektóre wielkie farmy. W 2008 roku sprzedali go firmie Eli Lilly.

Obecnie hormon wzrostu dla krów, z tego co widziałem, jest zakazany na całym świecie. Za wyjątkiem USA. Choć dla formalności dodam, iż motywacją dla europejskiego zakazu była szkodliwość dla krów, nie ludzi.

Ten krowi wątek daje nam pewien wgląd w metody nacisku stosowane przez Monsanto. Nacisku prawniczego i politycznego; na naukowców, instytucje, media, prywatne firmy. Ale na tle innych działań tego korpo to jednak drobnostka.

Roundup

Jeden z najsłynniejszych produktów Monsanto. Środek chwastobójczy, czyli herbicyd.

Mateusz T.

JPRDL xD Glifosat to herbicyd, nie pestycyd. choćby nie wiecie o czym piszecie. Lemingi.

…A wbrew niektórym komentarzom z Facebooka również pestycyd. Bo to nadrzędna kategoria, obejmująca różne rzeczy X-bójcze (też niedawno to odkryłem) :wink:

Ciekawostka

Monsanto stworzyło ten produkt niejako przypadkiem, po tym jak zakazali im produkcji detergentu All (oskarżanego o powodowanie zakwitów glonów). Musieli coś zrobić z nadmiarem wydobywanego przez siebie fosforu, więc opracowali nowy środek.

Nazwa, która często się pojawia w związku z tym środkiem, to glifosat. Wyjaśnijmy sobie pewien mit. Roundup i glifosat to nie synonimy. Glifosat to substancja, składnik aktywny, zaś Roundup to konkretny produkt na jego bazie. Tak jak rum jest jedynie częścią drinka Cuba Libre.
Produktów na bazie glifosatu jest więcej. Również od innych firm, bo patent Monsanto wygasł dawno temu. Ale nas nie obchodzą inne firmy.

Według oficjalnych informacji Roundup to w 41% glifosat, w ok. 15% surfaktant zapewniający przyczepność, w ok. 44% woda.
Jego czas półtrwania w glebie (okres, po jakim połowa powinna się rozpaść) wynosi od 3 do ponad 200 dni. Zdziwiła mnie tak duża rozpiętość, ale podobno zależy od warunków w glebie. Ponoć jest przez nią dość skutecznie „chwytany”. Dzięki temu nie przenika do wody tak łatwo jak atrazyna od Syngenty. Żaby mogą odetchnąć.

Ciekawostka

…Chociaż może nie do końca? W 2005 roku z oficjalnego adresu IP kwatery głównej Monsanto edytowano wpis na Wikipedii. Usunięto informację o tym, iż surfaktant zawarty w Roundupie mógł doprowadzić do zmniejszenia populacji żab.

Roundup nie wybiera i wszystkie rośliny ubija równo. Zarówno chwasty, jak i rośliny uprawne. Nie ma zatem mowy o „pryskaniu roślin co jakiś czas”. Przynajmniej tych tradycyjnych, bo we wpisie trzecim z serii zobaczymy wyjątek.

Źródło: Flaticon (szczegóły pod koniec wpisu).

W idealnym świecie Roundup zostałby użyty tylko raz, przed wysiewem, zabijając chwasty i robiąc miejsce dla roślin uprawnych. Te by sobie swobodnie urosły. Roundup tkwiący po oprysku w glebie by im nie szkodził, bo nie pobierają go przez korzenie.

Kwestie zdrowotne

Tak jak obiecałem – to sprawa kontrowersyjna i wałkowana bez końca, więc nie będę się nad nią rozwodził. Szczypta wiedzy będzie nam jednak potrzebna, żeby przejść do innych, pewniejszych skandali.

Mówiąc krótko: niektórzy zarzucają glifosatowi rakotwórczość.

Niektóre pospolite argumenty są naciągane. Przykład? „Skoro glifosat zabija rośliny, to nam też szkodzi”. A przecież różnym gatunkom szkodzą różne rzeczy. Dla psów czekolada jest trująca, a my możemy ją jeść.
Spójrzmy natomiast na dwie nieco bardziej merytoryczne obawy.

Obawa pierwsza: „Glifosat może mieć gorsze efekty jako składnik Roundupu”.

Wiemy już, iż Roundup to więcej niż glifosat. Pojawiły się głosy, iż cała mieszanka może mieć efekty, jakich nie ma sama substancja aktywna. Tej różnicy są świadomi również ludzie z Monsanto.
Oto wewnętrzna wymiana maili, w której bierze udział ich naczelna toksykolog. Napisała:

you cannot say that Roundup is not a carcinogen… we have not done the necessary testing on the formulation to make that statement. The testing on the formulations are not anywhere near the level of the active ingredient.

Fragment wygląda nieco kontrowersyjnie, ale trzymajmy się faktów.
Ten mail to instrukcja komunikowania się z mediami. Oznacza tylko „nie możemy stosować nazw glifosat i Roundup zamiennie [żeby nie zarzucono nam przekłamań]”. Dupochron, a nie przyznanie się do winy.
Potwierdza to natomiast, iż mieszanka może (ale nie musi) mieć inne cechy niż sam glifosat. Również jeżeli chodzi o wpływ na zdrowie.

Obawa druga: „Glifosat/Roundup może szkodzić pośrednio, przez swój wpływ na bakterie jelitowe”.

Niektóre osoby obeznane z biologią mówią, iż glifosat zwyczajnie nie ma możliwości działania na komórki ludzkie, bo bierze na cel coś, czego w nich nie ma.

Inni odpowiadają, iż człowiek nie jest takim całkiem niezależnym organizmem. W naszych jelitach żyje wiele bakterii odpowiedzialnych za rozkładanie pokarmu, tak zwana mikroflora jelitowa. Która już ma w sobie to coś, na co działa glifosat.

Pojawiły się spekulacje, iż glifosat (w odosobnieniu albo jako część Roundupu) może wpływać na te bakterie jelitowe i prowadzić przez to do powikłań. Niektóre prace naukowe tego nie potwierdziły, inne wręcz przeciwnie. Badania trwają.

Takie to mamy ogólne zarzuty. Jak mówiłem, nie będę oceniał ich słuszności.
Warto po prostu wiedzieć, iż jest całe spektrum możliwości między „glifosat powoduje raka” a „Roundup w warunkach rzeczywistych może szkodzić florze bakteryjnej”.
Wiele dyskusji niestety nie wychodzi poza tę pierwszą tezę.

Glifosat w prawdziwym życiu

Ta część będzie nieco ogólniejsza, bo wychodzi poza sam Roundup i dotyczy glifosatu w różnych produktach. Ale wyjaśnia, dlaczego w ogóle się o nim mówi.

Napisałem wyżej, iż w idealnym świecie glifosat (czy to w Roundupie, czy w innym środku) zostałby zastosowany raz, przed siewem. Do czasu zbiorów by się rozłożył. Nikt nie miałby z nim kontaktu, może poza samym opryskującym rolnikiem.

Ale jak w takim razie wyjaśnić fakt, iż w Polsce znajdziemy glifosat choćby w kaszy jaglanej wielu sieciówek? W stężeniach przekraczających dopuszczalne poziomy?
Coś się tu nie zgadza.

Pomijając możliwość, iż ktoś nie doszacował czasu rozpadu swojego środka, winnym może być pewien rolniczy life hackdesykacja.

Rolnicy muszą oddawać do skupu zboże suche. Zamiast zbierać „zielone” rośliny i potem je suszyć, mogą przyspieszyć cały proces. W tym celu krótko przed zbiorami można celowo opryskać zboża środkiem chwastobójczym.
Tak, zginą. Ale też szybciej wyschną. Czasem choćby włącza im się „ostatnia próba rozmnożenia”, objawiająca się wzmożonym wzrostem ziaren.

Proponuję posłuchać rolników.
Omówienie desykacji znajdziemy choćby w tym filmie. Autor wspomina, iż według etykiety powinno się odczekać 10 dni między opryskaniem roślin a ich zebraniem. Ale podobno mało kto tyle czeka, kiedy widzi suche łodygi i sąsiada zbierającego swoje w najlepsze.
W innym filmiku zawodowy rolnik twierdzi, iż często desykacja rzepaku jest niepotrzebna, ale niektórzy i tak ją stosują. Z przyzwyczajenia. I dlatego, iż tak im radzą doradcy w sklepach rolniczych. „Roundup i sklejacz, bez nich się nie da”.

Oficjalnie desykacja jest u nas zakazana w przypadku niektórych zbóż, jak gryka i proso. Ale wiemy, iż czasami zakazy swoją drogą, a życie swoją.
W takich warunkach jest spora szansa, iż wielu z nas już przepuściło przez siebie trochę glifosatu. Ale w końcu jest bezpieczny, prawda? Więc w czym mamy problem?

Kolejna sprawa – mieszanie pestycydów.

W różnych naukach istnieje pojęcie synergii. Efekt połączenia dwóch rzeczy bywa silniejszy, niż by to wynikało z ich prostego zsumowania. A co, jeżeli łączenia pestycydów również to dotyczy?

Nie odpowiem, ale mogę odpowiedzieć na inne pytanie. Czy takie mieszanie ma miejsce na świecie? Tak. Wystarczy choćby użyć wyszukiwarki Facebooka:

Glifosat plus atrazyna, bohaterka mojego wpisu na temat Syngenty. Źródło: Facebook.

Badanie efektów długoterminowych

Fakt istnienia różnic między Roundupem a glifosatem aż się prosił o zbadanie. I tak się stało. Pewien naukowiec, Gilles-Eric Séralini, przebadał długoterminowe skutki karmienia szczurów roślinami pryskanymi Roundupem.

Niestety, choć koncepcja była fajna, badania Séraliniego na szczurach raczej nie są wiarygodne. Jego artykuł został wycofany przez wydawnictwo.
Powody? Celowe wybranie gatunku szczurów podatnego na raka, mała liczebność prób.

Natomiast, niezależnie od jakości badania, sam fakt jego istnienia przyniósł nowe pytania, które zadawano ludziom z Monsanto na późniejszych rozprawach sądowych. W ten sposób wypłynęły dwa interesujące fakty.

Po pierwsze: badania Séraliniego trwały dwa lata. Monsanto nie mogło na tym etapie wiedzieć, czy jego wyniki będą rzetelne czy nie, korzystne dla nich czy nie. A jednak już planowali kontry. Z góry zakładali, iż będą je kwestionować i szykowali argumenty. Czy tak wygląda podejście merytoryczne, oparte na nauce?

Po drugie: dlaczego Monsanto samo nie przebadało Roundupu w długim terminie? Przecież w ten sposób mieliby pewność, jak jest naprawdę. A gdyby wyniki okazały się korzystne, to zyskaliby mocną kontrę na przeciwników.

Odpowiedź na drugie pytanie znajdziemy w zeznaniach ich pracownika, Michaela Kocha. W jednym mailu pisze, iż nie widzi sensu w badaniu całego Roundupu, bo w ten sposób zmiękczą swoje stanowisko. Wysłaliby w świat sygnał, iż są takim badaniom przychylni, i potem ktoś mógłby chcieć ich więcej. Poza tym badania kosztują.

detractors and possibly regulators may see this (…) as an admission that studies are needed and/or a demonstration that we are willing to do them(…)
the toxicology team considers conduct of such studies a dangerous precedent to be avoided.

Badanie bezpieczeństwa produktów to niebezpieczny precedens. Agencje państwowe to potencjalne utrapienie. Najlepiej robić tylko absolutne minimum.
Niezbyt wesoły obraz, nieprawdaż? A sprawa Séraliniego i tak się chowa przy aferze z IARC.

Walka z IARC

Przenieśmy się na chwilę do Brukseli. Tam obraduje IARC (Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem). Jeden z oddziałów WHO, Światowej Organizacji Zdrowia.

Jednym z ich zadań jest publikowanie raportów. Zbierają wyniki licznych naukowych badań, analizują je i ogłaszają, w jakim stopniu mogą być rakotwórcze różne substancje albo czynności. Nie mają możliwości zakazywania czegokolwiek, ale na ich zdanie mogą się powoływać inne instytucje.
W marcu 2015 roku spotkali się w celu opracowania jednego z takich raportów. Monografii 112. Swojej opinii na temat glifosatu.

Żeby nie linkować wiele razy do tego samego, zostawiam tutaj link do reportażu gazety Le Monde, pod tytułem Monsanto Papers. Tam, gdzie nie podaję wprost źródła, tam odwołuję się do niego.

Monsanto oczywiście już wcześniej się przygotowywało. Na walkę. Ich maile pokazują, iż przewidywali uznanie glifosatu za potencjalnie rakotwórczy. Opcję gorszą, czyli uznanie go za prawdopodobnie rakotwórczy, traktowali jak mniej realną.

Na miejscu był ich obserwator, profesor Uniwersytetu w Birmingham, bo koncernom przysługuje możliwość wglądu w obrady. Ale nie zgłaszał mailowo zastrzeżeń do przebiegu posiedzenia. Twierdził iż była pełna profeska.

Tym niemniej efekt końcowy nie był po myśli Monsanto. Obradujący zaliczyli glifosat do grupy substancji prawdopodobnie rakotwórczych. Tej gorszej dla firmy. W odpowiedzi wypowiedzieli IARC wojnę na wielu frontach.

Sprawy zaszły tak daleko, iż organizacja opublikowała oświadczenie, w którym wprost pisze o ataku, wskazuje jego źródła i odpowiada na głośne zarzuty.

Front prawniczy

Parę miesięcy po posiedzeniu naukowcy spoza Ameryki, którzy uczestniczyli w podejmowaniu decyzji, otrzymali groźne listy. Od firmy prawniczej Hollingsworth, reprezentującej Monsanto.

Nakazano im przekazanie wszystkich plików związanych z ich pracami nad Monografią 112. A jeżeli ich nie dadzą? Jak straszyła kancelaria – wtedy niech lepiej zabezpieczą je na później, bo prawdopodobnie zapuka do nich amerykański sąd.

A mówimy tu o Europie, która – przynajmniej oficjalnie – jednak nie jest własnością USA. Naukowcy amerykańscy, dzielący z Monsanto kraj, mieli gorzej. Amerykańscy prawnicy, powołując się na FOIA – prawo dostępu do informacji publiczne – zażądali od ich uczelni dokumentów dotyczących IARC.

Samo prawo dostępu to akurat pozytywna sprawa. Korzystały z niego również osoby, które ujawniły aferę Monsanto Papers. Za parę wpisów zobaczymy natomiast, iż w innym przypadku, kiedy użyto go do ujawnienia lobbystów firmy, nazywali tę metodą zastraszaniem naukowców. „Gdy Kali ukraść…”.

Front polityczny

Werdykt IARC przyniósł dość interesujący łańcuch przyczynowo-skutkowy. Zainspirował ludzi do walki w sądach. Podczas procesów światło dzienne ujrzały wewnętrzne dokumenty, Monsanto Papers. A niektóre znalezione w nich fakty (między innymi maile o celowym unikaniu badań długoterminowych) skłoniły Parlament Europejski do wezwania Monsanto na przesłuchanie.

Koncern odmówił. Niezbyt dyplomatycznie. Stwierdzili, iż Parlament „nie jest odpowiednim miejscem na omawianie tych kwestii”. Parlament się wkurzył. W efekcie Monsanto zostało pierwszą firmą w historii, która straciło prawo reprezentowania swoich interesów w Parlamencie Europejskim.

W USA mieli nieco lepiej. Poprosili o pomoc pewnego kongresmena. A ten skorzystał ze swoich przywilejów i zwrócił się do amerykańskiej agencji NIH (National Institute of Health). Twierdził publicznie, iż powinna uciąć dotychczasowe finansowanie dla IARC. „Bo nie działają w interesie USA”.

Ciekawostka

Jeśli kogoś zastanawia, skąd ta firma miała taki wpływ na organizacje rządowe, to odpowiedzi można szukać pod hasłem polityka obrotowych drzwi.
Monsanto było bowiem swego rodzaju przechowalnią polityków. Zasiadając w agencjach, mogli wydawać werdykty korzystne dla tej korporacji. A po wygaśnięciu kadencji firma oferowała im ciepłe menedżerskie posadki.
Więcej przykładów bliskich powiązań z administracją amerykańską zobaczymy w kolejnym wpisie.

Front medialny

IARC w swoim oświadczeniu wprost wspomina, iż dużą rolę w uderzeniu w nich odegrała pewna osoba z Reutersa.

Chodzi o artykuł dziennikarki Kate Kelland. Twierdzący, iż IARC mocno edytował pierwszą wersję raportu, usuwając wnioski korzystniejsze dla Monsanto. Członkowie komisji rzekomo dłubali przy tekście, żeby doprowadzić do werdyktu niekorzystnego dla glifosatu.

Problem w tym, iż autorka, jak się później okazało, aktywnie wymieniała maile z Monsanto.
Dostała zestaw slajdów, opracowanych przez Monsanto na podstawie zeznań Aarona Blaira, jednego z członków IARC. Slajdy mocno sugerowały, iż naukowiec celowo nie włączył do analizy badania korzystnego dla glifosatu.

Bardzo możliwe, iż sytuacja przebiegała następująco:

  1. Podczas składania zeznań prawnicy Monsanto zadawali Blairowi różne wnikliwe pytania. Niektóre mocno zawężone, możliwe iż w celu wyjęcia z kontekstu.
  2. Firma wzięła od nich materiał i wybrała fragmenty brzmiące bardziej podejrzanie. Wysłali je Kelland.
  3. Ukazał się artykuł. Nie wskazujący Monsanto jako źródła i twierdzący, iż źródłem są dokumenty sądowe (mimo iż treść zeznań nie była publicznie dostępna; w praktyce tylko prawnicy obu stron mogli mieć dostęp).

Kto chce, ten może zapoznać się z pełną treścią zeznań. Całość pokazuje nieco inny obraz, a naukowiec dzieli się powodami, dla których nie uwzględnił badań (krótko: nie były jeszcze opublikowane, a IARC takich nie bierze).

Później, przy innej okazji, Kelland wysłała przedstawicielowi Monsanto całą wstępną wersję swojego artykułu, z pozostawionym miejscem na komentarz rzecznika firmy. I nie, takie coś nie jest typowe dla dziennikarstwa. Mogła po prostu poprosić o komentarz, bez ujawniania planowanej treści artykułu.

Inny artykuł uderzający w IARC, niejakiego Henry’ego Millera, pojawił się na łamach Forbesa. Ale maile pokazały, iż tekst został napisany przez Monsanto, zaś autor tylko użyczył nazwiska. Gazeta zerwała z nim współpracę i usunęła artykuł ze strony.

A samo Monsanto? Ustami swojego wiceprezesa do spraw strategii bagatelizowało sprawę, nazywając całość współpracą:

This is not a scientific, peer-reviewed journal. It’s an op-ed we collaborated with him on

Front naukowy

Powyższy cytat może sugerować, iż czasopisma naukowe cenią wyżej niż artykuły w gazetach. I na pewno nie posunęliby się do ingerencji w treść. A jednak.

W jednym z maili dyskutują na temat wypuszczenia artykułu naukowego kontrującego IARC. Jak pisze jeden z szefów ich działów, William Heydens, bardziej będzie im się opłacało samodzielnie stworzyć część treści. A naukowcy jedynie użyczą nazwisk:

An option would be to add Greim and Kier or Kirkland to have their names on the publication, but we would be keeping the cost down by us doing the writing and they would just edit & sign their names so to speak.

Kolejnym etapem po stworzeniu artykułu miała być jego publikacja w piśmie, które byłoby do tego skłonne:

Moglibyśmy na przykład skontaktować się z Rogerem McClellanem z [wydawnictwa] CRC (…) na temat publikacji w Critical Reviews in Toxicology. John mówił, iż Roger już kiedyś brał udział w takiej publikacji

Źródło jak wcześniej. Tłumaczenie, skrót i objaśnienie moje.

Czy to Wam trochę nie wygląda na naginanie całego procesu naukowego? Jasne, teoretycznie Monsanto mogłoby mieć całkiem rzetelne badania na własne zlecenie. Tylko czemu w takim razie ukrywają swój udział za cudzymi nazwiskami?

Front szpiegowski

W czerwcu 2016 na konferencję IARC w Lyonie przyszedł człowiek-cień przedstawiający się jako dziennikarz, podpytywał o różne informacje. Jak się potem okazało, żadnym dziennikarzem nie był.

Również w 2019 roku wokół procesu sądowego w USA kręciła się osoba podająca się za dziennikarkę-freelancerkę. Zapraszała inne dziennikarki na wieczorki zapoznawcze, zbierała informacje.

Twierdziła, iż pisze na zlecenie BBC oraz Inquirera (obie organizacje później temu zaprzeczyły). Jednak ktoś znalazł na jej profilu na LinkedInie informację, iż pracuje dla FTI Consulting. Firmy współpracującej między innymi z Monsanto.
Ani FTI, ani sama „dziennikarka” nic więcej nie powiedzieli w tym temacie. Również Bayer stwierdził, iż nie wynajął FTI do pracy przy procesach sądowych. Sprawa pozostała tajemnicą.

Sprawę szpiegów opisała gazeta Le Monde. Ta sama gazeta zgłosiła w 2019 roku, iż podwykonawca Monsanto skompletował potajemnie listę danych osobowych ponad 200 obywateli Francji. Z bardzo różnych branż – byli tam dziennikarze, politycy, rolnicy… Dane zawierały m.in. nazwiska, oficjalne maile, nazwy pracodawców, zdanie na temat glifosatu.

Bayer, nowy nabywca Monsanto, publicznie się do tego przyznał, potępił i ogłosił, iż zleci zbadanie sprawy. Francuski urząd do spraw ochrony danych osobowych, CNIL, wlepił koncernowi 400 000 euro kary. Okazało się również, iż dane zbierano też poza Francją i zgromadzono listę 1500 nazwisk, głównie z Europy.

Front społecznościowy

Artykuły w znanych gazetach, choćby zmanipulowane, muszą jednak trzymać jakiś poziom. Internetu to nie dotyczy. Tam królują memy, proste słowa i hiperbole.

Zatem Monsanto rozpoczęło rozległą kampanię opartą na zaprzyjaźnionych stronach (udających neutralne) oraz masowym kontrowaniu treści w social mediach. Swojej strategii nadali kryptonim Let Nothing Go.
Jak pokazały zeznania szefa ich działu, w samym tylko 2016 roku wydali na takie działania 16-17 milionów dolarów.

Tę siatkę powiązań analizuję dokładniej w osobnym wpisie, ale zobaczmy tu parę przykładów.

Niektóre posty i komentarze kpiły z IARC. Mówiły na przykład, iż po werdykcie inne organizacje się od nich odcięły. Ale czy na pewno? Jedna z organizacji, która uznała glifosat za nieszkodliwy, to EFSA (Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności).
We własnym dokumencie (str. 2) piszą, iż różnice w decyzjach między nimi a IARC wynikają z różnych metodologii. Oni skupiają się tylko i wyłącznie na glifosacie w odosobnieniu. IARC bierze do analizy badania mające szerszy kontekst. Inne podejście, każde ma swoje zalety.

Innym powszechnym oskarżeniem było to wobec niejakiego Christophera Portiera, biorącego udział w obradach IARC. Po werdykcie został wynajęty przez prawników walczących w sądzie z Monsanto, otrzymując za to 160 000 dolarów (to akurat fakt).

Sugerowano, iż celowo przepchnął niekorzystny werdykt, żeby prawnicy mieli podkładkę pod swoje oskarżenia. I nie wykluczam na 100% konfliktu interesów – bądź co bądź Portier musiał zeznawać w tej sprawie.

Ale sprawa nie wydaje mi się jednoznaczna. Sensowną polemikę z zarzutami opracował portal Corporate Europe.

Streszczając: podczas obrad IARC Portier miał status invited specialist, czyli był biegłym. Interpretował informacje na życzenie, ale nie miał formalnie wpływu na werdykt. Umowy z prawnikami nie trzymał w tajemnicy, tylko gwałtownie ujawnił jej treść.

Poza tym wynajęcie go przez prawników miało miejsce już po werdykcie. Równie dobrze mogli celowo go zwerbować ze względu na wykształcenie oraz dotychczasowe, aktywne działania w obronie decyzji.

Czego byśmy nie myśleli o tym człowieku – informacyjne zlepki sugerujące, iż to cała organizacja IARC przytuliła 160 000 w zamian za werdykt, to już jawne fake newsy.

Podsumowanie wątku

IARC przez parę lat było atakowane z wielu różnych stron. Ciężko mi oceniać, jaki był efekt netto dla ich reputacji – ogół społeczeństwa prawdopodobnie tak czy siak nie wie, kim w ogóle są. Ale nie zazdroszczę naukowcom, którzy musieli przejść przez magiel Monsanto.

Ale, choć metody korporacji były kontrowersyjne, można się pobawić w adwokata diabła. I zapytać – co z tego, iż szpiegowali, kumplowali się z dziennikarką albo naciskali na uczelnie? O ile odsłonili w ten sposób prawdziwe konflikty interesów?
Może naukowcy naprawdę robili werdykt pod tezę? A decyzja IARC była ustawką? Podkładką pod przyszłe sprawy sądowe?

Być może. Nie jestem przekonany, ale nie odrzucam tej opcji całkowicie.

Ale gdybyśmy bronili Monsanto zasadą „cel uświęca środki”, to czy nie wypadałoby w ten sam sposób spojrzeć na IARC? Dzięki ich werdyktowi i późniejszym rozprawom ostatecznie wyszła na światło dzienne afera Monsanto Papers.
Całkiem realne maile. Fakty, które niekoniecznie przekreślały sam glifosat, ale dawały do myślenia. „Czy ta korporacja na pewno jest odpowiednim powiernikiem takiego produktu? Albo jakiegokolwiek produktu?”.

Jakiej wersji bym nie przyjmował, nijak nie widzę opcji, żeby Monsanto uznać w tej sprawie za bohatera, a IARC za złoczyńcę.

Przypadek Hawajów

Skoro już tak latamy po świecie, to odwiedźmy kolebkę pestycydów, ich strefę zero. Słoneczne Hawaje.

Dlaczego właśnie one? Ponieważ klimat jest tam wyjątkowo korzystny dla roślin uprawnych, są w stanie przejść przez pełen cykl choćby do 3 razy w roku. Można sprawnie testować nowe rozwiązania.
Z tego względu Hawaje stały się poletkiem testowym dla różnych firm z branży rolniczej. Jak pokazuje raport hawajskiej organizacji, Center for Food Safety, zużycie pestycydów jest tam 17-krotnie większe niż średnia krajowa. A przy tym żywności to tam nie ma, bo 90% importują.

Miejscowa ludność protestowała, twierdząc iż opryski doprowadziły do wystąpienia wielu chorób, zwłaszcza u dzieci. Przypomnę – mówimy tu o różnych środkach, w tym bardziej hardkorowych, nie tylko o naszym poczciwym glifosacie.
U protestujących powtarzały się dwa postulaty:

  1. Obowiązek przejrzystości. Ogłaszanie z wyprzedzeniem gdzie, kiedy, jakimi środkami i w jakich ilościach będzie pryskane.
  2. Utworzenie stref buforowych wokół niektórych obiektów, takich jak szkoły. Zakaz pryskania w odległości bliższej niż ustalona.

Brzmi raczej mało kontrowersyjnie, nieprawdaż? A jednak wszyscy branżowi giganci walczyli z proponowanymi zmianami.
W mailach znajdziemy ciekawą historię o tym, jak firmy Dow i BASF ściągnęły znanych spikerów branżowych, żeby wypowiadali się w interesie firm podczas pewnej debaty na wyspie Kauai.

Ciekawie to wyglądało – na przemian przykłady szkód od Hawajczyków z dziada-pradziada oraz przyjezdni mówiący im, iż szkód nie ma.
Jeden z nich mówił, iż firmy nie mogą ujawniać, jakie poletka pryskają, bo ktoś mógłby je zniszczyć albo podkraść nasiona. Inny mówi, iż stosowane tam pestycydy są mniej toksyczne od kofeiny. Implikacja – nie ma co zakazywać pryskania przy szkołach.

Ale to dotyczyło wszystkich koncernów. Skupmy się na rejonie obejmującym wyspy Maui i Molokai, gdzie Monsanto dominuje. Są tam też największym pracodawcą.

Ale czy najlepszym? Zostali oskarżeni o to, iż w 2014 roku opryskiwali pola pestycydem Penncap-M, skreślonym rok wcześniej z listy dozwolonych. Siedem dni po opryskach wpuścili na pola pracowników, choć powinni odczekać cały miesiąc. Ale do winy przyznali się dopiero w 2019 roku, płacąc karę 10 milionów dolarów, już po przejęciu przez Bayera.

W 2020 powtórzyli ten wyczyn i wpuścili 30 pracowników na pola opryskane wcześniej środkiem Forfeit 280. Bez odczekania obowiązkowych 6 dni. Niektórych wpuścili zaledwie dzień po opryskach. W 2021 zapłacili za to kolejne 12 milionów kary.

Poza tym, jeżeli wierzyć komentarzom, pogrodzili obszary wyspy jak nowobogaccy osiedla. Blokując przejścia, doprowadzili do niekontrolowanych migracji zwierzyny.

Czy to przez te przewinienia, czy to z innych powodów – mieszkańcy dwóch wysp mieli bardziej stanowcze postulaty niż reszta Hawajów. Chcieli całkowitego zakazu pryskania upraw, do czasu aż przeprowadzi się ocenę ryzyka środowiskowego. Podpisy wśród ludności zaczął zbierać ruch zwany Shaka.

Monsanto wydało na kontrkampanię ponad 7 milionów dolarów, bijąc rekord Hawajów. Mimo to przegrali.
Pamiętamy ich historię uderzania do wyższych instancji? Więc prawdopodobnie nie zdziwi nas ciąg dalszy. Zwrócili się o pomoc do sądu federalnego USA. I uzyskali upragniony „zakaz wprowadzania zakazu”. Protestującym Hawajczykom pozostały apelacje.

Epilog

W 2018 roku Monsanto zostało kupione przez Bayera. Krótko po tym, niczym rakiety, dosięgła ich przeszłość. Pierwsze wyroki w sprawach, w których różne osoby pracujące z Roundupem obwiniały środek o spowodowanie u nich raka.

Sama rakotwórczość przez cały czas nie jest przesądzona, bo koncern oberwał za całokształt swoich działań – nie umieszczali na Roundupie ostrzeżeń, celowo nie badali efektów długoterminowych, na wielu płaszczyznach działali w sposób nieetyczny. Kilka spraw przegrali, kilka wygrali.

Po pierwszym przegranym sporze wartość akcji Bayera spadła o 40%. Łączna giełdowa wartość spółki spadła do poziomu niższego niż sam koszt zakupu Monsanto. Trochę jak odziedziczenie spadku obarczonego długami.

Do maja 2022 roku musieli odłożyć około 11 miliardów dolarów na poczet ugody i zażegnania pozwów zbiorowych związanych z Roundupem (złożonych łącznie w imieniu ponad 100 000 osób).
W lipcu 2022 roku sąd apelacyjny dla 11. okręgu (obejmującego obszary stanów Alabama, Floryda i Georgia) orzekł na niekorzyść Monsanto w sprawie o brak wystarczających ostrzeżeń na opakowaniach Roundupu.

W tym roku, 15 grudnia, miało wygasnąć zezwolenie na stosowanie glifosatu w obrębie Unii Europejskiej. Przedłużono je do końca 2023 roku, potem kolejna decyzja. Ale niektóre kraje, jak Niemcy, już teraz uznały, iż wraz z upływem tego terminu go zakazują.

Zaś sam Bayer, być może mając wszystkiego serdecznie dość, zapowiedział iż od 2023 roku Roundup przeznaczony do użytku działkowego (nie rolniczego) będzie zawierał nową formułę, pozbawioną glifosatu.

Subiektywniej

Na chwilę obecną pozostaje patrzeć, co Bayer zrobi ze swoim nabytkiem. Parę ich działań oceniam pozytywnie – jak przyznanie, iż Monsanto nie powinno zbierać danych Europejczyków. Parę innych – jak powrót chyłkiem na rynek rosyjski, po wcześniejszych komunikatach o jego opuszczeniu – już niekoniecznie.

Internetowa dyskusja na temat Monsanto często jest spłycona. Jedni mówią stanowczo: „glifosat jest bezpieczny, tak mówi nauka”. Drudzy mówią: „jest rakotwórczy, trzeba go wycofać”. A przecież to tylko wierzchołek góry lodowej. Jak widzieliśmy, sprawy wokół glifosatu to ułamek spraw wokół Roundupu. Nie mówiąc już o innych działaniach firmy.

Skandal szpiegowski. Skandale korupcyjne. Zastraszanie prawnikami. Walka z przejrzystością informacji. Zbieranie danych osobowych. Narażanie zdrowia pracowników.
Niechęć do prowadzenia własnych badań (poza absolutnie wymaganymi). Naciski polityczne na instytucje krajowe (agencje FDA i EPA). Ośmieszanie międzynarodowych (IARC).

W kwestii glifosatu nie mam wyraźnego zdania. Szum informacyjny mnie pokonał. Ale absolutnie nie miałbym problemu, gdyby jednak, wbrew wątpliwościom, okazał się całkiem bezpieczny.
Ba, cieszyłoby mnie to! W końcu – jak prawdopodobnie większość z nas, jeżeli wierzyć wynikom badania polskich kasz – już trochę się go w życiu najadłem.

Ale do samej firmy mam inne nastawienie. W glifosacie niekoniecznie jest coś złowrogiego. Ale w niej na pewno było… Albo przez cały czas jest?

Na razie tyle o samym dziale chemicznym. W kolejnym wpisie zobaczymy dział biotechnologiczny Monsanto. Rygorystyczne patenty, biopiractwo, ubijanie mniejszych farm. Kulisy ekspansji, dzięki której w USA ich nasiona stanowią ponad 90% niektórych rodzajów upraw.

Do zobaczenia! :smile:

Źródło obrazków

  • Baner z krową (widoczny przy udostępnianiu wpisu w mediach społecznościowych) – Pexels.
  • Grafika z roślinami – Flaticon.
    Kukurydza i oset autorstwa Freepik. Lecące krople z Emojipedii.
Idź do oryginalnego materiału