Zamiast stymulować gospodarkę pieniędzmi z budżetu, usuńmy bariery [Okiem Liberała]

4 tygodni temu

Zamiast stymulować gospodarkę pieniędzmi z budżetu, usuńmy bariery [Okiem Liberała]

Autor: FWG



Przyczyną recesji lub spowolnienia nie zawsze jest zbyt słaby popyt, a często inne sprawy – brak rąk do pracy, gospodarka przytłoczona nadmiernymi regulacjami, nieelastyczny rynek pracy itd. Stymulowanie popytu w żaden sposób nie rozwiązuje tych problemów.

Rządy na recesję lub silne spowolnienie gospodarki reagują zwykle zwiększeniem wydatków i deficytu, co nazywa się „pakietem stymulacyjnym” lub „stymulacją fiskalną”. Po wielkim kryzysie finansowym rząd Stanów Zjednoczonych stymulował gospodarkę pakietem o wartości 787 mld dol. Pakiet stymulacyjny zastosowany przez Joe Bidena był bardziej ambitny – rząd wydał blisko 2 bln dol. W Japonii po pęknięciu bańki spekulacyjnej na początku lat 90. XX wieku wdrożono szereg ogromnych pakietów stymulacji fiskalnej w celu przeciwdziałania spowolnieniu gospodarczemu. W efekcie dług publiczny, który w 1991 roku wynosił 38 proc. PKB, na początku nowego tysiąclecia przekroczył 100 proc. PKB, a dziś przekracza 200 proc. Stymulacja nie przyniosła spodziewanych efektów. Gospodarka japońska przez kilkadziesiąt lat balansowała między recesją a stagnacją.

Ogromny pakiet stymulacyjny wprowadzono w 2009 roku w Chinach, by uniknąć skutków światowej recesji. Wyniósł 4 bln juanów – blisko 600 mld dol. Od roku chińska gospodarka rośnie coraz wolniej, więc rząd zapowiedział wprowadzenie kolejnego pakietu stymulacyjnego o wartości 1,4 bln dol. Duża jego część ma być przeznaczona na restrukturyzację długów chińskich prowincji.

Polska gospodarka uniknęła w roku 2009 recesji, jako jedyna w Unii Europejskiej, dzięki stymulacji przez skokowo zwiększony deficyt. W 2024 roku deficyt pozostało większy, a mimo to przyspieszenie jest ledwo odczuwalne. Za to dług publiczny rośnie skokowo.

Blaski i cienie idei Keynesa

Stymulacja gospodarki zwiększonymi wydatkami i deficytem jest zgodna z zaleceniami brytyjskiego ekonomisty Johna Maynarda Keynesa, który tłumaczył, iż w warunkach recesji lub spowolnienia zwiększone wydatki państwa uruchamiają łańcuch zdarzeń prowadzący do zwiększania zatrudnienia i produkcji. Recepta ta stosowana jest przez większość rządów, choćby o ile nie powołują się na Keynesa. Zaletą stymulacji fiskalnej może być (choć nie zawsze to ma miejsce) szybka reakcja gospodarki. Dzięki państwowym wydatkom rośnie popyt na rozmaite produkty i usługi, na maszyny i cement, niezbędny do budowy dróg i mostów, na stal itd. Firmy zwiększają zatrudnienie, pracownicy więcej wydają, jeszcze bardziej zwiększając popyt, tak jak przewidywał Keynes.

Stymulować popyt można także przy pomocy bardzo luźnej polityki pieniężnej, czyli niskich stóp procentowych lub polityki kursowej. o ile waluta zostaje sztucznie osłabiona, tańszy staje się eksport i kraj może więcej sprzedawać za granicę. Taką politykę przez lata uprawiały Chiny.

Niestety pakiety stymulacyjne mają też wady. Przede wszystkim zwiększają poziom długu publicznego, co obserwujemy we wszystkich krajach, które wprowadzały agresywnie taką politykę. Pozytywny efekt, o ile w ogóle występuje, jest zwykle krótkotrwały, a koszty w postaci obsługi zwiększonego długu obciążają budżet państwa przez wiele lat. Stymulacja może podnieść inflację, która hamuje gospodarkę. Wreszcie – firmy korzystające z tego, iż państwo sztucznie zwiększa popyt, chroni własny rynek manipulowaniem kursu walutowego lub dostarcza tani kredyt, mogą funkcjonować mimo niskiej wydajności pracy, przerostów zatrudnienia, przestarzałego modelu biznesowego. Ochrona ze strony państwa nie skłania ich do większego wysiłku i poprawy efektywności. Gospodarka stopniowo traci konkurencyjność międzynarodową.

Alternatywa dla Keynesa: idee Saya

Przyczyną recesji lub spowolnienia gospodarki nie zawsze jest zbyt słaby popyt, a często inne sprawy – brak rąk do pracy, źle działająca gospodarka, przytłoczona nadmiernymi regulacjami, nieelastyczny rynek pracy itd. Stymulowanie popytu w żaden sposób nie rozwiązuje tych problemów.

W latach 80. w Stanach Zjednoczonych za rządów Ronalda Reagana furorę robiła polityka gospodarcza akcentująca stronę podażową (supply-side economics). Tak jak Keynes jest autorem teorii głoszącej, iż w gospodarce najważniejszy jest popyt, czyli zapotrzebowanie na wytwarzane przez producentów towary, tak Jeana-Baptiste Saya można uznać za ojca ekonomii podaży. Ten żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku francuski klasyczny ekonomista twierdził, iż popyt zawsze dostosowuje się do podaży. W procesie produkcji przedsiębiorcy osiągają zyski, a pracownicy wynagrodzenia. Jedne i drugie zostają przeznaczane na zakup różnych towarów, czyli tworzą popyt.

Najważniejsze jest zatem, by podaży (produkcji) zapewnić jak najlepsze warunki. Rząd nie powinien stymulować popytu, ale zajmować się stroną podaży – obniżać podatki, wycofywać zbędne regulacje, nie ingerować w gospodarkę, ale pozostawić ją samoczynnym mechanizmom popytu i podaży.

Niskie koszty wejścia na rynek i proste regulacje, a także wakacje podatkowe dla firm rozpoczynających działalność zachęcają do rozwijania przedsiębiorczości, co w efekcie przynosi zarówno wzrost produkcji, jak i zatrudnienia, a w końcu także wzrost popytu, niezbędnego do tego, by wyprodukowane dobra znalazły nabywców. Gospodarka nastawiona jest na obniżanie kosztów, przez co staje się bardziej konkurencyjna na rynkach zagranicznych. Rośnie eksport, co dodatkowo stymuluje wzrost.

Rząd, obniżając stawki podatku od osób prawnych, umożliwia przedsiębiorstwom reinwestowanie kapitału, zatrudnianie pracowników i zwiększanie podaży. Obniżki podatku dochodowego pozwalają też podnieść płace. Pracownicy mają więcej pieniędzy na zakupy. Zmniejszenie regulacji obniża koszty działalności gospodarczej i umożliwia firmom wzrost produkcji i jej sprzedaż. Gospodarka przyspiesza, co równoważy koszty obniżania stawek podatkowych i ostatecznie podnosi dochody podatkowe rządu.

Laffer: Wszystkie podatki są złe, ale niektóre są gorsze

Twórcą koncepcji, iż obniżka podatków może w efekcie przynieść większe dochody do budżetu był Arthur Laffer, jeden z doradców prezydenta Reagana. Krzywa Laffera pokazuje, iż przekroczenie pewnego poziomu stawek podatkowych zmniejsza bazę podatkową, a tym samym dochody budżetu.

W 2014 roku Laffer odwiedził Polskę na zaproszenie Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Podczas kameralnego spotkania w Pałacu Sobańskich w Warszawie mówił: „Wszystkie podatki są złe dla gospodarki, ale niektóre są gorsze niż inne. Polityka podatkowa rządu powinna dążyć do tego, by w jak najmniejszym stopniu szkodzić gospodarce, a jednocześnie, by przychody z podatków wykorzystywane były jak najlepiej”.

Krzywą Laffera trzeba traktować ostrożnie. Obniżenie stawek podatkowych nie w każdych warunkach zapewnia większe wpływy do budżetu. Dobrze, o ile cięciom podatków towarzyszą cięcia zbędnych wydatków. W okresie rządów Ronalda Reagana tego drugiego ruchu zabrakło, gdyż w Izbie Reprezentantów większość mieli Demokraci, którzy na cięcia wydatków się nie godzili. W efekcie znacząco wzrósł deficyt budżetowy.

Ekonomiści zajmujący się prognozami, np. ekonomiści bankowi, nie lubią ekonomii podaży z oczywistego powodu. Trudno jest w oparciu o tę teorię prognozować, tym bardziej iż efekty deregulacji czy obniżek podatków pojawiają się po latach, a prognoza dotyczy zwykle najbliższego roku. Łatwiej do tego użyć równań pokazujących, jak zmieniać się będą składniki popytu: spożycie, wydatki inwestycyjne, wydatki rządowe, eksport i import. Także ekonomiści rządowi koncentrują się na stronie popytowej gospodarki. Przewidują, iż w przyszłym roku polska gospodarka przyspieszy, ponieważ nastąpi napływ funduszy unijnych, zarówno z 7-letniego budżetu UE, jak i z KPO, i niezależnie od tego, czy będą wydane efektywnie, czy nie, stworzą dodatkowy popyt, za którym podążać będzie produkcja i PKB. Prognozy te zupełnie pomijają podażowe bariery wzrostu gospodarczego.

Problemy polskiej gospodarki

Według ostrożnych szacunków brakuje w Polsce ok. 1 mln pracowników, co jest znaczącą barierą w produkcji, zwłaszcza w budownictwie. Dotyczy to głównie pracowników o niższych kwalifikacjach, ale z tymi o kwalifikacjach wysokich też jest problem. Przedsiębiorstwa narzekają, iż absolwenci wyższych szkół mają wprawdzie jakieś kwalifikacje, ale z reguły nieodpowiednie do danej pracy. Zaczynają więc od wielotygodniowego szkolenia, co podnosi koszty produkcji.

Ceny energii są jednymi z najwyższych w Unii Europejskiej, która i tak ma średnie ceny znacznie wyższe niż USA czy Chiny. Polska powoli przestaje być beneficjentem globalizacji. W ciągu pierwszych 8 miesięcy b.r. napływ inwestycji bezpośrednich do Polski skurczył się o połowę w porównaniu z tym samym okresem roku ubiegłego. Międzynarodowe korporacje wybierają dla swoich zakładów takie lokalizacje, gdzie jest nadmiar taniej siły roboczej, tańsza niż w Polsce energia i mniej restrykcyjne przepisy – np. Turcję czy Egipt. Nie dostrzegam, by rządzący politycy rozumieli te problemy i przygotowywali rozwiązania, łagodzące bariery po stronie podaży.

Witold Gadomski – dziennikarz, publicysta „Gazety Wyborczej”

Artykuł jest częścią cyklu Fundacji Wolności Gospodarczej „Okiem Liberała” i ukazał się również na stronie Wyborcza.pl.


Idź do oryginalnego materiału